W powieściach Karin Fossum – pisarki nie bez powodu nazywanej w swoim kraju „królową kryminału” – intryga sensacyjna zawsze znajduje się na drugim planie. Na pierwszy wybija się portret psychologiczny postaci. Norweżce bowiem znacznie bardziej od rozwikłania zagadki, kto i jak zabił, zależy na znalezieniu odpowiedzi na pytanie: Dlaczego w ogóle doszło do popełnienia zbrodni? W „Kto się boi dzikiej bestii” też jest to kwestia najważniejsza.
Efekt domina – zbrodnia nie jedyna
[Karin Fossum „Kto się boi dzikiej bestii” - recenzja]
W powieściach Karin Fossum – pisarki nie bez powodu nazywanej w swoim kraju „królową kryminału” – intryga sensacyjna zawsze znajduje się na drugim planie. Na pierwszy wybija się portret psychologiczny postaci. Norweżce bowiem znacznie bardziej od rozwikłania zagadki, kto i jak zabił, zależy na znalezieniu odpowiedzi na pytanie: Dlaczego w ogóle doszło do popełnienia zbrodni? W „Kto się boi dzikiej bestii” też jest to kwestia najważniejsza.
Karin Fossum
‹Kto się boi dzikiej bestii›
Swoją przygodę z literaturą Karin Fossum (pochodząca z norweskiego Sandefjord, rocznik 1954) rozpoczęła, jako dwudziestolatka, od pisania poezji; prozą zainteresowała się dopiero na początku lat 90. ubiegłego wieku. „Oko Ewy”, pierwszą powieść kryminalną, której głównym bohaterem uczyniła inspektora Konrada Sejera, opublikowała w 1995 roku (w Polsce osiem lat temu wydała ją Książnica). Później napisała ich jeszcze dziewięć; czytelnicy nad Wisłą poznali do tej pory połowę z nich – poza debiutem także (opublikowane przez Znak): „Nie oglądaj się” (1996), „Kto się boi dzikiej bestii” (1997), „
Za podszeptem diabła” (1998) oraz „
Utraconą” (2000). I należy mieć wielką nadzieję, że krakowska oficyna nie ustanie w trudach i w najbliższych latach poznamy także pozostałe części tego niezwykłego cyklu, z równym powodzeniem mogącego zostać uznanym za psychologiczny, co kryminalny.
Główny bohater „Kto się boi dzikiej bestii”, inspektor Konrad Sejer, to pięćdziesięcioletni samotny mężczyzna. Od dziewięciu lat, po tym, gdy jego ukochana żona Elise zmarła z powodu nowotworu, nie związał się z żadną kobietą. Jedynym towarzyszem jego wolnych chwil jest utuczony ponad zdrowy rozsądek pies rasy leonberger o wdzięcznym imieniu Kollberg (i raczej nie należy kojarzyć go z niemiecką nazwą Kołobrzegu). Nic więc dziwnego, że niemłody już policjant całkowicie zatraca się w pracy; stała się ona dla niego odskocznią od codziennych problemów i myśli o zmarłej małżonce. A że przestępców i zbrodniarzy w okolicy nie brakuje, Sejer na brak zajęć raczej nie narzeka. W tropieniu zwyrodnialców pomaga mu zaś komisarz Jacob Skarre, niedoszły teolog po studiach w Wyższej Szkole Policyjnej, obdarzony nie tylko inteligencją, ale również poczuciem humoru, co zresztą bardzo jego przełożonemu odpowiada.
Historia opowiedziana w trzecim tomie serii wykazuje wiele elementów wspólnych z tymi, które Fossum przedstawiła w pozostałych książkach (a przynajmniej tych znanych już w Polsce). To podobieństwo nie dotyczy jednak fabuły, ale konstrukcji powieści i ogólnego przesłania. W „Kto się boi dzikiej bestii” na plan pierwszy wybijają się zwłaszcza trzy postacie – i, co ciekawe, nie ma wśród nich ani Sejera, ani Skarrego. Reflektory oświetlają przede wszystkim Errkiego Jorhmę, pół-Norwega i pół-Fina, powszechnie uznawanego za lokalnego „świra”. Errki nie ma w życiu szczęścia; jego matka zginęła, kiedy miał osiem lat, ojciec i starsza siostra mieszkają obecnie w Stanach Zjednoczonych i nie mają ze swoim krewniakiem żadnego kontaktu. On sam od lat wykazuje oznaki poważnego schorzenia psychicznego. Z tego też powodu uznano go za „niebezpiecznego dla siebie i potencjalnie groźnego dla otoczenia”, po czym – wbrew jego woli – zamknięto w szpitalu dla obłąkanych. Pewnej nocy Jorhma ucieka jednak z zakładu i zaczyna włóczyć się po okolicznych lasach, które notabene zna jak własną kieszeń. Znają go też mieszkańcy i boją się, bo za Errkim ciągnie się wyjątkowo zła sława.
Kilka godzin po ucieczce Jorhmy z psychiatryka zostaje zamordowana samotna wdowa, prawie osiemdziesięcioletnia Halldis Horn. Ciało na progu jej wiejskiego domu znajduje dwunastoletni Kannick Snellingen, podopieczny domu dla chłopców z problemami wychowawczymi w Guttebakken. Nastolatek, zapalony łucznik, często trenujący strzelanie w lesie nieopodal Finnemarki, gdzie mieszka staruszka, informuje o swoim niecodziennym znalezisku posterunkowego Roberta Gurvina. Najważniejszym elementem jego zeznań jest zaś informacja, że widział on w zagrodzie Halldis ukrywającego się za drzewem… Errkiego. Sprawa wydaje się więc oczywista – wariat uciekł z zakładu, wpadł w szał i zamordował spokojną wdowę. Jest też zresztą ewentualny motyw; z domu Horn zginęła portmonetka, a przecież Jorhma potrzebował pieniędzy. Sprawa szybko trafia na biurko Sejera, który nakazuje jak najszybsze odnalezienie „świra”.
To jednak dopiero połowa kłopotów, które spadają na głowę inspektora. Następnego dnia bowiem w mieście zostaje przeprowadzony niezwykle zuchwały napad na bank. Złodziej, którego Sejer minął zresztą na ulicy w drodze do pracy i który wzbudził w nim pewne podejrzenia, ukradł około stu tysięcy koron i uciekł, zabierając ze sobą zakładniczkę. Dopiero bliższa analiza nagrania z bankowego monitoringu pozwala posterunkowemu Gurvinowi rozpoznać w porwanej kobiecie… długowłosego Errkiego Jorhmę. Tym sposobem mężczyzna podejrzany o brutalne morderstwo dostaje się w ręce pełnego brawury złodzieja. Ten z kolei przez dłuższy czas nie zdaje sobie sprawy, kogo uprowadził. A kiedy już dowie się o tym z komunikatów radiowych, będzie za późno, aby się go pozbyć. Poza tym jak złodziej, choćby i najbardziej bezczelny, miałby poradzić sobie z bezlitosnym zbrodniarzem, na dodatek chorym na schizofrenię?
Powieść Fossum to prawdziwy majstersztyk. Pod płaszczykiem kryminalnej intrygi pisarka dokonuje nie tylko wiwisekcji psychiki głównych bohaterów (w tym przypadku Errkiego, Kannicka i złodzieja, który oznajmia Jorhmie, że ma mówić do niego Morgan), ale zagłębia się także w mentalność mieszkańców norweskiej prowincji. Szybko też okazuje się, że nic nie jest takim, jakim wydawało się inspektorowi na początku dochodzenia. Uświadamia mu to przede wszystkim rozmowa z doktor Sarą Struel, opiekunką Errkiego w szpitalu psychiatrycznym, która nie wierzy, by jej pacjent mógł dokonać tak ohydnej zbrodni. Ale jeśli nie on, to kto? Przecież tak zwana opinia publiczna wydała już wyrok! Odpowiedź na to najważniejsze dla wyjaśnienia wątku kryminalnego powieści pytanie zaskoczy wszystkich, włącznie z samym Konradem Sejerem.
Typowym dla norweskiej autorki zabiegiem narracyjnym jest przedstawianie wydarzeń z punktu widzenia wszystkich (istotnych) bohaterów książki. Każdy z nich dodaje nowy element i dopiero w ten sposób odmalowany zostaje pełen obraz. Fossum potrafi znakomicie wczuć się w psychikę mordercy (czy też ogólniej – przestępcy); dzięki temu z wielką fantazją prowadzi czytelnika po zakamarkach wynaturzonego umysłu, nierzadko szukając – nie w sobie oczywiście, ale w nim – usprawiedliwień dla popełnionych zbrodni. Proza Norweżki pod wieloma względami przypomina dokonania Georgesa Simenona, a Sejerowi – przynajmniej w „Kto się boi dzikiej bestii” – znacznie bliżej jest do paryskiego komisarza Maigreta (vide „
Noc na rozdrożu”, 1931; „
Maigret i sąd przysięgłych”, 1959; „
Maigret i pan Charles”, 1972), aniżeli swego krajana ze Skandynawii, Kurta Wallandera („
Zapora”, 1998).
Zło najczęściej jest bardzo banalne i nierzadko wynika z czystego przypadku. A przynajmniej przekonana jest o tym Karin Fossum. Wszystkie tragiczne wydarzenia, które zachodzą w powieści, biorą bowiem swój początek w tym, że ktoś – do wyboru: Errki, Kannick, Morgan – znalazł się w danym momencie w miejscu, w którym wcale nie musiało go być. Złośliwy chochlik, by nie używać zbyt wielkich słów, przypadkowo trąca kostkę domina, ta zaś przewraca kolejne, a efektu tego nikt nie jest już w stanie zatrzymać. Dzięki temu powieść trzyma w napięciu do ostatniej strony. Nie sposób się od niej oderwać. Ani pogodzić z rozwiązaniem zagadki.