„Drugie wydanie powieści”, czyli środkowa część kryminalnej trylogii Romana Orwid-Bulicza o sprawach prowadzonych przez komisarza Śliwińskiego, jest lepsza od swojej poprzedniczki, ale słabsza od kończącej cały cykl. I to chyba najlepsze rozwiązanie dla czytelnika, który dotarłszy do finału całej historii, nie będzie czuł rozczarowania.
Zbrodnie w stylu retro: Zbrodnia bez trupa
[Roman Orwid-Bulicz „Drugie wydanie powieści” - recenzja]
„Drugie wydanie powieści”, czyli środkowa część kryminalnej trylogii Romana Orwid-Bulicza o sprawach prowadzonych przez komisarza Śliwińskiego, jest lepsza od swojej poprzedniczki, ale słabsza od kończącej cały cykl. I to chyba najlepsze rozwiązanie dla czytelnika, który dotarłszy do finału całej historii, nie będzie czuł rozczarowania.
Roman Orwid-Bulicz
‹Drugie wydanie powieści›
To nie jest prosta sprawa: skompletować książkową trylogię polskiego autora emigracyjnego, która wydana została przez niego samego w niewielkim nakładzie siedemdziesiąt pięć lat temu w Monachium. O kogo chodzi? O Romana Orwid-Bulicza i cykl kryminałów z warszawskim policjantem, komisarzem Śliwińskim, w roli głównej. Pisarz ten przymierzał się do rozpoczęcia kariery literackiej jeszcze przed 1939 rokiem, ale uniemożliwił mu to wybuch wojny. W efekcie, choć pisał również w czasie okupacji, o wydaniu swoich tekstów mógł pomyśleć dopiero po pokonaniu Niemców. To znaczy „mógłby”, gdyby Polska nie została opanowana przez Armię Czerwoną i w całym nie rozpanoszyli się funkcjonariusze NKWD. Nowa, komunistyczna cenzura nigdy nie pozwoliłaby na publikację ani opowiadającej o czasach wojny powieści „
Europa nie odpowiada” (1950), ani dylogii „
Jeśli jutro wojna…” (1952), poświęconej właśnie zwasalizowaniu kraju przez Sowietów.
Wspomniane powyżej powieści Orwid-Bulicz wydał już po przeprowadzce do Londynu, dokąd trafił pod koniec lat 40. ubiegłego wieku. Wcześniej zakotwiczył na jakiś czas w stolicy Bawarii i tam właśnie za własne pieniądze, pod szyldem Wydawnictwa Powieści Sensacyjnych, opublikował trzy powiązane fabularnie kryminały (z wątkami szpiegowskimi): „
Moja pierwsza sprawa i jego…”, „Drugie wydanie powieści” oraz „
Dolary… Dlaczego czyste?”. Tylko pierwsza z nich została po wielu latach wznowiona w Polsce; dwie pozostałe po pierwodruku w Niemczech nie ukazały się już ani w naszym kraju, ani w żadnym innym. A szkoda, ponieważ każda kolejna część przygód komisarza Śliwińskiego (który w rozgrywających się podczas okupacji niemieckiej „Dolarach…” występuje pod fałszywym nazwiskiem) była literacko i konstrukcyjnie lepsza. Aczkolwiek każdej do ideału daleko.
„Drugie wydanie powieści” (cóż za nieszczęśliwy tytuł!), którego akcja rozgrywa się wiosną 1938 roku, ma formę… pamiętnika pisanego przez młodą kobietę. Jest nią nadzwyczaj ambitna, inteligentna i jednocześnie zachwycająca urodą warszawianka Krystyna Majkowska. Dopiero co ukończyła ona studia prawnicze i marzy o tym, aby zostać wziętą adwokatką. By jednak lepiej wgryźć się w swój przyszły zawód i poznać psychikę przestępców, karierę zaczyna od aplikantury w Głównym Urzędzie Śledczym, gdzie zostaje sekretarką komisarza Śliwińskiego, cieszącego się zasłużoną sławą łowcy wszelkiej maści zwyrodnialców. Los sprawia, że już po paru miesiącach trafia się do rozwiązania niezwykła zagadka. Otóż policja ma podejrzenie, że w jednym ze stołecznych pensjonatów, popełniono zbrodnię. W pokoju wynajętym przez przybyłego do stolicy z Katowic Fryderyka Stolberga portier usłyszał około północy huk wystrzału. Poszedł sprawdzić, co się dzieje, ale najpierw nie otworzono mu drzwi, a za drugim razem trafił na wyjątkowo rozbawione i podchmielone towarzystwo. Na pytanie o niecodzienny huk – pada prosta odpowiedź: to musiał być korek od szampana!
Pomiędzy pierwszą a drugą próbą dostania się do apartamentu portier zdążył jednak powiadomić policję, w efekcie po paru godzinach zjawia się w pensjonacie patrol, który stwierdza, że pokój, w którym jeszcze nie tak dawno w najlepsze trwała libacja – jest pusty. Zarówno Stolberg, jak i jego goście ewakuowali się z lokalu krótko po niechcianej wizycie pracownika. Dokładne oględziny miejsca przynoszą kilka sensacyjnych odkryć: w ścianie znajduje się kula po pistolecie, na podłodze rozmazana plama krwi, a w łazience zakrwawione ręczniki. Ale co stało się z trupem? I kogo w ogóle zabito? Co nieco do śledztwa wnosi zeznanie dozorczyni kamienicy, w jakiej mieści się pensjonat – otóż około pierwszej w nocy widziała ona grupkę mężczyzn i kobiet opuszczających budynek i odjeżdżającą z ulicy ciężarówkę, do jakiej wcześniej załadowano duży pakunek. To już jest jakiś ślad! Śliwiński każe więc szukać w Warszawie i okolicy trupa, a jednocześnie kontaktuje się ze swoim znajomym w Katowicach, podkomisarzem Gruszką, od którego oczekuje, że zbierze on jak najwięcej informacji na temat Stolberga.
Cała sprawa wydaje się dziwna, ale jest jeszcze jedna rzecz, jaka nie daje spokoju komisarzowi – fakt (potwierdza go dozorczyni), że wychodzący z pensjonatu niektórzy uczestnicy zabawy w pokoju Stolberga mówili między sobą po niemiecku i… rosyjsku. Na dodatek w tej samej kamienicy mieszka pracująca w banku emigrantka z Rosji. Śliwiński zaczyna mieć więc podejrzenia, że sprawa może mieć coś wspólnego z działalnością obcych wywiadów. A utwierdza go w tym wiadomość, że Stolberg – Niemiec, który główną siedzibę swojej firmy ma w Bytomiu (a więc po niemieckiej stronie Górnego Śląska) – prowadzi liczne interesy zarówno z III Rzeszą, jak i Związkiem Radzieckim. I na dodatek często jeździ do obu tych państw. Podobnie zresztą jak jego podejrzany – i przed laty karany za przemyt – wspólnik, Ślązak Jan Swoboda. Cóż, komisarz dochodzi do wniosku, że chcąc rozwikłać zagadkę, trzeba wybrać się do Katowic. Nie jedzie tam jednak sam, lecz wysyła z tajną misją Krystynę. Jako fordanserka ma podjąć pracę w nocnym kabarecie, w tajemnicy współfinansowanym przez Stolberga, i zbliżyć się do niego.
Jak na młodą dziewczynę i podejrzenie szpiegostwa, to może być wyjątkowo niebezpieczna misja. Majkowska jest jednak, o czym była już mowa, ambitny, więc przyjmuje zadanie. Trzeba przyznać, że mniej więcej do dwóch trzecich powieść Orwid-Bulicza trzyma w napięciu i potrafi zaskoczyć kolejnymi zwrotami akcji. Niestety, kiedy fabuła przenosi się na Górny Śląsk, nitki zaczynają pękać. Wprawdzie autor dwoi się i troi, by znaleźć jakieś satysfakcjonujące zakończenie, lecz wychodzi mu to bardzo średnio. I wcale nie dlatego, że brakowało mu talentu. Powód jest inny: pisarz z góry założył sobie, że po „Drugim wydaniu powieści” napisze jeszcze część trzecią cyklu i w niej pozamyka wszystkie wątki. Lojalnie zresztą uprzedza o tym, informując na „skrzydełku” obwoluty. To mu się chwali, ale nie zmienia to faktu, iż traci na tym środkowa odsłona trylogii o Śliwińskim, który choć trafia na trop zabójcy, nie może w całej sprawie postawić „kropki na i”. Czytelnik może sobie jedynie poprawić humor wyjaśnieniem, że dzięki temu będzie miał do przeczytania jeszcze jedną powieść (chodzi o „
Dolary… Dlaczego czyste?”) – i to na dodatek najlepszą i najbardziej oryginalną w całej serii.
