Gdy tylko ucichł nieco rwetes po okrutnych zbrodniach dokonywanych przez „Szatana z Piotrkowa”, Polską wstrząsnęły kolejne tragedie, których ofiarami padali młodzi chłopcy. W ciągu dziesięciu miesięcy w różnych miastach kraju popełniono pięć morderstw. Jak się okazało, ich sprawcą był czterdziestoletni mężczyzna, który dopiero co opuścił mury więzienne. Z książki „Dusiciel. Tadeusz Kwaśniak – morderca gwałciciel” Andrzeja Gawlińskiego poznacie szczegóły tej wstrząsającej sprawy.
Seryjni…: „Nie walczył, jak go dusiłem”
[Andrzej Gawliński „Dusiciel. Tadeusz Kwaśniak – morderca gwałciciel” - recenzja]
Gdy tylko ucichł nieco rwetes po okrutnych zbrodniach dokonywanych przez „Szatana z Piotrkowa”, Polską wstrząsnęły kolejne tragedie, których ofiarami padali młodzi chłopcy. W ciągu dziesięciu miesięcy w różnych miastach kraju popełniono pięć morderstw. Jak się okazało, ich sprawcą był czterdziestoletni mężczyzna, który dopiero co opuścił mury więzienne. Z książki „Dusiciel. Tadeusz Kwaśniak – morderca gwałciciel” Andrzeja Gawlińskiego poznacie szczegóły tej wstrząsającej sprawy.
Andrzej Gawliński
‹Dusiciel. Tadeusz Kwaśniak – morderca gwałciciel›
Przyglądając się zdjęciu Tadeusza Kwaśniaka (1951-1991), trudno byłoby dostrzec w nim bezwzględnego w swym okrucieństwie, wyrachowanego gwałciciela i mordercę nieletnich chłopców. Na zdjęciach z wizji lokalnych, ubrany w ozdobny sweter, dżinsy i białe adidasy wygląda bardzo niepozornie, ma twarz człowieka nieśmiałego, niezdolnego do zadania cierpienia innym… A jednak. Niemal całe jego dorosłe życie upłynęło na popełnianiu przestępstw. Żył czterdzieści lat, z czego dwanaście spędził za kratkami, między innymi w Zakładzie Karnym we Wronkach, po opuszczeniu którego zaczął już nie tylko kraść i dokonywać czynów lubieżnych, ale także mordować. W ciągu niespełna roku – pomiędzy kwietniem 1990 a lutym 1991 roku – dokonał pięciu zbrodni. Bezradna policja zdecydowała się nawet na nagłośnienie jego sprawy w popularnym programie telewizyjnym „997” – i to właśnie przyczyniło się do złapania „Ręcznikowego Dusiciela”.
Ten przydomek Kwaśniak zawdzięczał metodzie popełniania zbrodni. Wszystkie swoje ofiary udusił bowiem ręcznikiem zawiązywanym na ich szyi jak pętla. Jego modus operandi było proste, by nie rzec prostackie, a jednak zdołał w stosunkowo krótkim czasie popełnić szereg przestępstw. Do tych najokrutniejszych należy bowiem doliczyć także trzy usiłowania zabójstwa, jeden gwałt i wiele kradzieży. Jak to było możliwe? Prawdopodobnie zdecydował o tym jeden czynnik – mobilność Tadeusza Kwaśniaka. Od opuszczenia więzienia we Wronkach znajdował się on praktycznie w permanentnym ruchu, przejeżdżał Polskę wzdłuż i wszerz, popełniając swoje zbrodnie w różnych miejscach kraju: pierwszą w Radomiu, drugą w Szczecinie, a kolejne w Kutnie, Oławie i Poznaniu. Kiedy przymierzał się do kolejnego morderstwa w stolicy Wielkopolski, został – między innymi dzięki doniesieniom zaczepianych przez niego idących do szkoły dzieci, które następnie poinformowały o dziwnym zachowaniu mężczyzny nauczycieli – zatrzymany przez policję.
Dopiero po czasie, gdy do Poznania zaczęły spływać informacje z innych regionów, okazało się, jaki ogrom zbrodni ma na sumieniu „Ręcznikowy Dusiciel”. I pomyśleć, że zaledwie trzy lata wcześniej Polska (wtedy jeszcze „ludowa”) żyła sprawą innego mordercy nieletnich chłopców –
Mariusza Trynkiewicza, osławionego „Szatana z Piotrkowa”. Kwaśniak okazał się od niego jeszcze groźniejszy, tym bardziej że gdyby nie zgubił go instynkt, mógłby swój proceder uprawiać jeszcze przez tygodnie, miesiące, aż strach pomyśleć, że przez lata. Nie ma się więc co dziwić, że i ten zabójca zainteresował doktora Andrzeja Gawlińskiego – kryminalistyka i suicydologa, specjalizującego się w analizie przestępstw popełnianych przez seryjnych zabójców. Działalność Kwaśniaka przypadła na dość specyficzny okres w dziejach kraju; po upadku PRL-u rodziła się nowa Polska, milicja przekształcana była w policję, której brakowało środków na podstawowe rzeczy.
Poza tym zmieniał się sposób funkcjonowania służby, stawała się mniej opresyjna wobec obywateli. Może dlatego podróżujący po kraju o różnych porach dnia i nocy dorosły mężczyzna nie wzbudzał szczególnych podejrzeń, nie był legitymowany czy zatrzymywany do wyjaśnienia. A przecież – trudno pozbyć się tego wrażenia – gdyby zajrzano do jego bagażu, w którym nierzadko znajdowały się przedmioty pochodzące z kradzieży, mogłoby to wzbudzić wątpliwości co do sposobu zarabiania przez niego na życie. Zwłaszcza że nie byłby w stanie udowodnić, że ma stałe miejsce pracy. Nie oznacza to oczywiście, że tym samym próbuję wybielać czy gloryfikować komunistyczną Milicję Obywatelską; wskazuję raczej na przyczyny tak długiego wymykania się przez Kwaśniaka karzącej ręce sprawiedliwości.
Podobnie jak w przypadku innych niesławnych bohaterów swoich książek, także i w tej Andrzej Gawliński dokonuje szczegółowej analizy kryminalistycznej zdarzeń, skupiając się oczywiście na tych z lat 1990-1991. Aczkolwiek nie pomija również tego, co działo się z Kwaśniakiem wcześniej. Do momentu, w którym stał się „Ręcznikowym Dusicielem”, otrzymywał parokrotnie wyroki pozbawienia wolności: w 1972 roku – sześć lat (z czego odsiedział pięć), w 1982 – osiem i pół roku (wypuszczony został po dwunastu miesiącach), a w 1984 – osiem lat (wyszedł przedterminowo po sześciu). Jak widać, wymiar sprawiedliwości okazywał się dla niego wyjątkowo łaskawy, co trudno zrozumieć chociażby z tego powodu, że za każdym razem powracał na drogę przestępstwa. Był więc recydywistą do kwadratu. A mimo to skrócono mu nawet trzeci wyrok. Można to w pewnym sensie przypisać jego przebiegłości – odsiadując karę, był wzorowym więźniem. Na wolności zmieniał się jednak w potwora.
Mimo całego sprytu, nie był szczególnie inteligentny. Aczkolwiek wymyślona przez niego „legenda” okazała się być zaskakująco skuteczna, dlatego wykorzystywał ją od 1977 (kiedy to opuścił więzienie po raz pierwszy), aż do zatrzymania w kwietniu 1991 roku. W godzinach rannych bądź przedpołudniowych, a więc w czasie kiedy dorośli zazwyczaj znajdowali się w pracy, zaczepiał na osiedlowych ulicach młodych chłopców, podawał się za pracownika ZURiT-u (to skrót od Zakładu Usług Radiotechnicznych i Telewizyjnych), przekonywał, że musi wejść na chwilę do ich mieszkań, aby coś sprawdzić, ewentualnie zabrać to, co przez przypadek zostawił podczas poprzedniego pobytu. Gdy dziecko miało wątpliwości, dodawał, że jest to uzgodnione z rodzicem i że nie zajmie dużo czasu. Znalazłszy się w środku – dokonywał kradzieży, gwałtów, a w pięciu przypadkach również morderstw (choć pamiętajmy, że mogło dojść do trzech kolejnych).
Kwaśniak to z punktu kryminalistycznego bardzo ciekawy przypadek. Sprawiający, że badacze tacy, jak Gawliński, zadają sobie istotne pytania. Dlaczego zaczął zabijać dopiero po trzeciej odsiadce? Wcześniej przecież zadowalał się samymi kradzieżami, ewentualnie – na początku swojej przestępczej drogi – czynami lubieżnymi. Dlaczego w niektórych przypadkach pozostawiał na miejscu zdarzenia wiadomości sugerujące, że jego zbrodnie popełniane są z zemsty? Jaka była jego prawdziwa orientacja seksualna, skoro pierwsze przestępstwa, jakie popełniał, polegały na kontaktach z nieletnimi dziewczynkami, ale w późniejszym czasie gwałcił i mordował młodych chłopców (podczas zeznań konsekwentnie mówi o nich lekceważąco „chłopaczki”)? Zwłaszcza że, jak sam przyznawał, miał również, choć rzadkie, kontakty z dorosłymi kobietami i – to częściej – mężczyznami. I nie wspominał tych doświadczeń jako traumy psychicznej.
Na blisko czterystu stronach, korzystając głównie z akt śledztwa (nie sądowych, ponieważ do procesu Kwaśniaka nie doszło), ale również teczki osobowej osadzonego z Aresztu Śledczego w Poznaniu, Gawliński kreśli szczegółowy portret zbrodniarza. Sporo miejsca poświęca – bogato ilustrowanym oryginalnymi zdjęciami – przeprowadzanym już po zatrzymaniu „Ręcznikowego Dusiciela” wizjom lokalnym, w których morderca brał udział i podczas których dokładnie opowiadał o przebiegu przestępstw. Ba! zdarzało mu się po czasie podczas przesłuchań dodawać kolejne szczegóły bądź prostować zeznania świadków. Był jak prymus w szkole, który robi wszystko, aby zadowolić wyróżniającego go nauczyciela. Jeśli tak samo zachowywał się w trakcie wcześniejszych odsiadek (1972-1977, 1982-1983, 1984-1990), można zrozumieć, skąd ta pobłażliwość wymiaru sprawiedliwości. Pobłażliwość, która – oczywiście w sposób niezamierzony – doprowadziła do śmierci pięciu chłopców.