Nie wierzcie! „Brudnopis” Siergieja Łukjanienki nie jest – jak chce i o czym skwapliwie informuje nas na okładce książki wydawca – najlepszą powieścią tego autora. Nie czyta się jej jednym tchem, a akcja wyjątkowo wolno zmierza do rozwiązania. Mimo to dzieło Rosjanina zaliczyć trzeba do godnych uwagi. Autor „Patroli” bowiem, posiłkując się tym razem twórczością braci Strugackich, po raz kolejny potrafił stworzyć niezwykle intrygującą konstrukcję fabularną. I zadał przy okazji kilka ważnych pytań.
Z Arkanaru do Arkanu
[Siergiej Łukjanienko „Brudnopis” - recenzja]
Nie wierzcie! „Brudnopis” Siergieja Łukjanienki nie jest – jak chce i o czym skwapliwie informuje nas na okładce książki wydawca – najlepszą powieścią tego autora. Nie czyta się jej jednym tchem, a akcja wyjątkowo wolno zmierza do rozwiązania. Mimo to dzieło Rosjanina zaliczyć trzeba do godnych uwagi. Autor „Patroli” bowiem, posiłkując się tym razem twórczością braci Strugackich, po raz kolejny potrafił stworzyć niezwykle intrygującą konstrukcję fabularną. I zadał przy okazji kilka ważnych pytań.
Siergiej Łukjanienko
‹Brudnopis›
Wydany oryginalnie w Rosji w 2005 roku „Brudnopis” to pierwsza część dylogii, której kontynuację stanowi opublikowany przed kilkoma miesiącami w ojczyźnie pisarza „Czystopis”. Siergiej Łukjanienko przyznał zresztą w wywiadzie udzielonym „Dziennikowi” (dodatek „Kultura” z 22 lutego 2008), że należy traktować obie książki jako całość. O tym, co znalazło się w „Czystopisie”, będziemy mogli się jednak przekonać dopiero za jakiś czas, gdy Ewa Skórska, nadworna tłumaczka pisarza, upora się z translacją jego najnowszej powieści. Na razie natomiast możemy sycić nasze umysły pierwszą odsłoną tej historii. A jest czym. „Brudnopis” jest bowiem chyba najbardziej pesymistyczną powieścią Łukjanienki. I chociaż trudno stwierdzić, by inne jego książki tchnęły optymizmem, to jednak ich złowróżbna wymowa łagodzona była sporą porcją rozrywki – częstymi zwrotami akcji i nierzadko pędzącą na złamanie karku fabułą. W „Brudnopisie” tej rozrywki jest znacznie mniej; środek ciężkości przesunięty został ku filozoficzno-futurologicznym rozważaniom, stanowiącym – i to chyba nie jest przypadek – twórcze rozwinięcie koncepcji zaproponowanych przed laty przez braci Strugackich w ich książkach o progresorach (m.in. „Trudno być bogiem” czy też trylogii o Maksymie Kammererze).
Bohaterem nowo wydanej w Polsce powieści Łukjanienki jest „szary człowiek” – mieszkaniec Moskwy, dwudziestokilkuletni Kirył Maksimow. Od paru lat mieszka w kupionej przez rodziców kawalerce, pracuje, a jego jedynym towarzyszem po rozstaniu z dziewczyną jest pies o dźwięcznym imieniu Keszju. Ma nielicznych przyjaciół, z którymi spotyka się od czasu do czasu, by pogadać i wypić piwo. Spośród najbliższych znajomych Kiryła wyróżnia się przede wszystkim Kotia (czyli Konstantyn), pisujący obrazoburcze obyczajowo historyjki do kolorowych pism i tabloidów. Maksimow prowadzi zwykłe życie – sam nikomu nie wadzi i pragnie, by inni nie wadzili jemu. A jednak pewnego jesiennego dnia dzieje się rzecz nieprawdopodobna: po powrocie z pracy chłopak zastaje w swoim mieszkaniu nieznaną sobie kobietę, która na dodatek twierdzi, że mieszka tutaj od trzech lat. Jakby tego było mało, posiada odpowiednie dokumenty potwierdzające prawdziwość swoich słów. Wezwana milicja, mimo potwierdzających wersję Kiryła zeznań sąsiadów, jest bezradna – zgodnie z papierami, nieatrakcyjna i antypatyczna Natalia Iwanowa ma bowiem wszelkie prawa, by mieszkać w jego kawalerce. Na dodatek przeciw chłopakowi przemawia fakt, że nie rozpoznał go jego własny pies. A to dopiero początek dziwnych zdarzeń w życiu Maksimowa. Gdy następnego dnia rozpocznie urzędniczą batalię o odzyskanie mieszkania, przekona się, że… ślady jego istnienia znikają, a osoby, które go znały, zaczynają o nim stopniowo zapominać. Nawet bliscy znajomi, sąsiedzi i – co już ostatecznie załamuje chłopaka – rodzice. Wyjściem z sytuacji okazuje się zaskakujący telefon i wydane przez nieznajomego mężczyznę polecenie. Zgodnie z sugestią, Kirył udaje się we wskazane miejsce, do opuszczonej wieży w centrum Moskwy. Ta zaś okazuje się być… posterunkiem celnym między różnymi światami. Maksimowowi natomiast przeznaczono funkcję celnika. Ale kto? I dlaczego?
Zawiązanie akcji, jak to często bywa u Łukjanienki, intryguje. I choć nie jest to może Hitchcockowskie trzęsienie ziemi, to jednak przykuwa uwagę czytelnika i zmusza do przemyśleń. Później jednak fabuła zdecydowanie wyhamowuje. Gdy kierowany zwykłą ludzką ciekawością Kirył bada inne światy, do których może dostać się ze „swojej” wieży, nie dzieje się praktycznie nic. Ale to tylko pozory. Opisując niezwykłe miejsca, do których trafia nowo mianowany celnik, Łukjanienko powoli, ale misternie buduje nader skomplikowaną konstrukcję powieści. Skrupulatnie prezentuje kolejne elementy układanki, by na koniec ulokować je we właściwych miejscach. I dopiero wtedy – dotarłszy do ostatniej strony – docenimy w pełni zamysł pisarza. Inna sprawa, że z biegiem czasu akcja zacznie nabierać tempa, by ostatecznie znaleźć rozwiązanie w zaskakującej scenie finałowej. Pytanie tylko, czy to spiętrzenie atrakcji w końcówce powieści jest w stanie zrekompensować powolność fabuły w jej środkowej części? Ale to już chyba kwestia subiektywnych odczuć czytelników.
Pisząc „Brudnopis”, Łukjanienko wbrew pozorom nie odkrył wcale nowego świata. Zamysł powieści oparł bowiem – i zapewne uczynił to nieprzypadkowo – na twórczości Arkadija i Borysa Strugackich. Zmienił jednak zupełnie optykę spojrzenia. O ile Strugaccy bohaterami niektórych ze swoich książek czynili progresorów, o tyle u Łukjanienki na plan pierwszy, oczywiście prócz Kiryła, wybijają się – nazwijmy ich tak na potrzeby tej recenzji – antyprogresorzy. Ich zadaniem nie jest bowiem zbieranie informacji o innych światach po to, by w późniejszym czasie stymulować ich cywilizacyjny rozwój (jak chcieli tego Strugaccy i często wzorująca się na nich Maria Galina). Realizują oni zupełnie inny plan, który zdecydowanie nie spodoba się Kiryłowi. Kluczem do jego rozszyfrowania stanie się mityczny Arkan (jednoznacznie kojarzący się z Arkanarem z „Trudno być bogiem”) – świat, do odkrycia którego uparcie namawia Maksimowa opętany odnalezieniem dla Rosji nowej „idei narodowej” zasiadający w Dumie polityk Dima. Tworząc „Brudnopis”, Łukjanienko zapożyczył się jednak tym razem nie tylko u autorów „Pikniku na skraju drogi”, ale także u… siebie samego. Pomysł wieży, będącej de facto wrotami do obcych światów, przypomina nieco koncept przedstawiony już w powieści „Spektrum (każdy myśliwy pragnie wiedzieć)”. Tam jednak autor dość szczegółowo opisywał obce cywilizacje, w „Brudnopisie” natomiast robi to raczej pretekstowo, z grubsza tylko rysując ich kontury. Ale nie miejmy mu tego za złe – już tytuł bowiem wyjaśnia, że to nie błąd, ale autorski zamysł.
W swojej powieści, choć nie formułuje ich wprost, autor stawia kilka istotnych pytań. Dotyczą one przede wszystkim przyszłości naszej cywilizacji. Łukjanienko zastanawia się również, co tak naprawdę decyduje o tym, w jakim kierunku rozwija się świat. Czy jest w tym zamysł Boży? A może rację ma Erich von Däniken – i jemu podobni twórcy paleoastronautyki – i o rozwoju ludzkości zdecydowały istoty z innej planety? Pisarz nie byłby sobą, gdyby między te (powiedzmy ogólnoludzkie) rozważania nie wrzucił też wątku typowo rosyjskiego, do rozwinięcia którego pretekstem stała się postać Dimy… W „Brudnopisie”, mimo pesymistycznego wydźwięku powieści, nie brakuje również typowego dla Rosjanina humoru i uszczypliwości pod adresem kolegów po piórze (i to nie tylko rodaków). Bo jakże inaczej można potraktować wtręt o „wielkim myślicielu Coelho”? Czy też zdanie informujące, że „fantaści jeszcze mniej wierzą w cuda, niż prostytutki w miłość”? To ostatnie zdanie może być jednak znaczącym sygnałem wysłanym przez pisarza do mniej rozgarniętych dziennikarzy, którzy lubią wypytywać autorów science fiction, czy ci wierzą w to, o czym piszą. Wiemy już, że przynajmniej jeden Łukjanienko nie wierzy. Co chyba jednak nie stoi na przeszkodzie, aby w stworzone przez niego światy mogli uwierzyć czytelnicy. Inna sprawa, że bez tej wiary świat wielu z nas byłby znacznie uboższy.
Nie, „Brudnopis” nie jest „najlepszą powieścią Siergieja Łukjanienki”, ale na pewno warto ją poznać!