Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 28 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Muzyka

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

muzyczne

więcej »

Zapowiedzi

WASZ EKSTRAKT:
100,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

Koncert marzeń: Slayer

Esensja.pl
Esensja.pl
Wczoraj rozmarzyliśmy się nad koncertową set listą Iron Maiden, a dziś podyskutujemy o supportującym go Slayerze. Tu jednak było trudniej dojść do porozumienia z racji starcia się frakcji konserwatywnej z liberalną. A Wy do której należycie?

Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski

Koncert marzeń: Slayer

Wczoraj rozmarzyliśmy się nad koncertową set listą Iron Maiden, a dziś podyskutujemy o supportującym go Slayerze. Tu jednak było trudniej dojść do porozumienia z racji starcia się frakcji konserwatywnej z liberalną. A Wy do której należycie?
WASZ EKSTRAKT:
100,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Hell Awaits
Jacek Walewski: Tytułowe nagranie z drugiej płyty Slayera zostało stworzone do otwierania koncertów! Mroczne intro, z niemożliwym do zrozumienia bez użycia maszyny rozszyfrowującej mamrotaniem, ustępuje miejsca klasycznym riffom zespołu i ujadaniu Toma Arai. I… na scenie rozpętuje się tytułowe piekło i horror.
Pi: Gdyby to ode mnie zależało, zacząłbym od „Angel of Death”, ale może faktycznie najlepsze zostawmy na koniec.
Stain of Mind
J.W.: Świetny numer z niedocenionej płyty grupy. „Diabolus in Musica” wywołało w okresie swojej premiery spore kontrowersje. Fani zarzucali Slayerowi inspirowanie się nu metalem i… komercję. Tak, tak, posłuchajcie podlinkowanego poniżej nagrania „Stain…”. Tak zdaniem wyznawców (bo ten zespół „zwykłych” fanów ponoć nie posiada) brzmią komercyjne utwory…
Pi: Czy ja wiem, czy komercyjnie, jak dla mnie ten i inne kawałki z płyt nagranych z Paulem Bostaphem są po prostu zwyczajne. Niby czadowe, slayerowe, ale jednak brakuje im tego czegoś, co wyróżniałoby je z tłumu. O ile w przypadku omawianej przez nas wcześniej Metalliki nie uważam, że zmiana stylu zawsze wypadała na jej niekorzyść, tak w przypadku Slayera mam co do tego wątpliwości. Prawie w ogóle nie wracam do albumów z Bostaphem.
J.W.: Cóż, nie po raz pierwszy się nie zgadzamy. Według mnie płyty z Bostaphem są bardzo udane, a przewietrzenie stylu wyszło zespołowi na dobre. Powiem coś jeszcze bardziej kontrowersyjnego: Paul pasował ze swoją grą do Slayera nawet lepiej niż Lombardo. Sam nie mogę doczekać się, jak zabrzmi nowy album Zabójcy z nim za bębnami.
Pi. Po tym wyznaniu ja na twoim miejscu nie wychodziłbym z domu. Powiem tylko, że gdy gra Lombardo, to wiem, że to Lombardo. Gdy gra Bostaph, to… mógłby grać ktokolwiek.
J.W.: Ponieważ Bostaph to świetny rzemieślnik potrafiący dopasować się swoim stylem do danej grupy. Do Slayera dopasował się znakomicie – posłuchaj uważniej jego partii na całej „Diabolus…” czy wręcz lirycznej solówki na blachach na początku „Bloodline” z „God…”.
Pi: Właśnie – rzemieślnik.
J.W.: To nie czyni go gorszym muzykiem. Moim zdaniem Bostaph powinien pozostać na dłużej w Slayerze, zaś Lombardo kibicuję jako artyście awangardowemu – może reaktywuje z Pattonem Fantomas?
Evil Has No Boundaries
J.W.: Ok, nie jestem fanem debiutów thrashowych kapel. Lubię „Kill’Em All” Metalliki (po niej się w końcu skończyli), ale pierwsze albumy Megadeth czy Anthrax nie znajdują się na mojej półce z płytami na miejscach honorowych. „Show No Mercy” Slayera również posiada sporo wad wieku dziecięcego. Można by wymieniać do znudzenia: słaba produkcja, infantylne teksty, niezdarnie napisane utwory. „Evil…” to jednak perełka tego wydawnictwa. Taki szczeniacki, naiwny metal w pigułce. Do tego całkiem dobrze brzmiący na żywo.
Pi: Zgodziłbym się z tobą, gdyby nie wzmianka o Megadeth. Ich debiut bardzo lubię, ale jest coś z tym infantylnym nieopierzeniem. W każdym razie, patrząc na historię Slayera, można dojść do wniosku, że w porównaniu z pozostałymi zespołami, które wymieniłeś, to ten akurat dość długo szlifował swój styl – perfekcję osiągnął dopiero na trzeciej płycie (pozostałe na drugiej).
J.W.: Widzę, że jesteś bardziej konserwatywnym fanem zespołu niż ja. Wyżej od „Reign…” stawiam bowiem bardziej zróżnicowane „South of Heaven”, na którym grupa zaczęła grać MUZYKĘ, a nie brać udziału w wyścigu, kto zagra szybciej i brutalniej.
Pi: Też chętniej słucham „South…”, bo do „Reign…” trzeba mieć odpowiedni nastrój. Ale jak się już taki złapie, to całość wchodzi jak w masło. Mimo to cieszę się, że zespół przestał się ścigać i zaczął zgłębiać inne rejony ciężkiej twórczości niż tylko okładanie instrumentów.
J.W.: W tym ostatnim prześcignęli go zresztą generujący niesamowity łomot młodsi adepci choćby z Napalm Death czy Cannibal Corpse.
Pi: „Reign in Blood” to chyba taka granica dzieląca przyjemny, ostry thrash od chaotycznej rąbanki.
J.W.: Tu się zgodzę!
Silent Scream
J.W.: Tu mamy do czynienia ze Slayerem już dorosłym. Nie tylko tekst podejmuje kontrowersyjny, ale ważny społecznie temat aborcji, ale też sama kompozycja jest bardzo dobrze napisana. Polecam zwłaszcza perkusistom…
Pi: Dave’a Lombardo perkusistom polecać nie trzeba. To guru łojenia po garach, choć przyznam szczerze, że nie wszystkie jego gościnne występy pozaslayerowe przypadły mi do gustu. Na przykład uważam, że całkiem zabił ducha „Reflection” Apocalyptiki.
J.W.: Za to świetnie wpasował się w Fantomasa, Testament czy Grip Inc., które to zespoły polecamy!
God Send Death
J.W.: I znowu kontrowersyjna płyta. Nie tylko przez tytuł („God Hates Us All” jakoś nie wzbudził sympatii wielu środowisk), ale też warstwę muzyczną. Slayer, jakby chcąc dogonić kolegów ze Slipknot czy Hatebreed, zaaplikował do swojej twórczości więcej hardcore’owej brutalności. „God Send Death” swoim początkiem zwodzi, by chwilę później ogłuszyć słuchacza riffem o masie stu ton.
Pi: Takie czasy, panie. Niemniej akurat ten kawałek wyszedł im bardzo fajnie. Faktycznie, spokojnie mógłby go nagrać Slipknot, ale w końcu gdyby nie Slayer, nie byłoby facetów w maskach.
J.W.: Niejeden ortodoks zakrzyknąłby teraz, że żadna to byłaby strata…
Pi: Zupełnie nie rozumiem najeżdżania na ten zespół. „Iowa” to przecież wymarzona płyta dla fanów Slayera.
J.W.: Co tam „Iowa”. Debiut zespołu to dopiero gratka dla fanów tego typu grania!
Bitter Peace
J.W.: Powrót do „Diabolus…”. Kolejna świetna kompozycja z tego albumu, dziwnie pomijana dziś w setlistach koncertowych.
Pi: Dziś to nie wiem, ale jak do składu wrócił Lombardo, to generalnie nie grali utworów z płyt bez niego. Czytałem wywiad, w którym mówił, że nie gra kawałków z perkusją Bostapha, bo drażni go, że ten naśladuje jego styl.
J.W.: Nie sądzę, by naśladował. Ale cóż, zapewne Dave ma rację…
Pi: Sam mówiłeś, że jest rzemieślnikiem.
J.W.: Co nie oznacza, że kopiuje styl Lombardo w Slayer. Wpasował się w zespół, ale raczej swoim sposobem grania.
Americon
J.W.: Ostatnia płyta Slayera jakoś nie wzbudziła mojego zachwytu. To raczej odgrzany kotlet niż pełnokrwisty befsztyk. „Americon” to jedyna kompozycja na płycie potrafiąca wzbudzić we mnie jakieś emocje.
Pi: Ale te emocje są pozytywne czy negatywne? „World Painted Blood” to taki przejaw syndromu thrashowych legend, które po latach eksperymentów wracają do korzeni. W sumie swoje zrobili, więc akurat nie mam im tego za złe. A co do „Americon”, to jest doskonałym przykładem slayerowego przeboju.
J.W.: Emocje pozytywne, ale całokształt płyty jakoś mnie nie wzrusza, a już bardziej irytuje. Nie lubię powrotów do korzeni…
Pi: Tyle tylko, że fani na takie zazwyczaj czekają.
J.W.: Sam przyznaj – bycie gwiazdą metalu musi być nad wyraz nudne. Jak nagrasz coś jak na siebie innowacyjnego – wszyscy obrzucają cię błotem. Gdy zaś nagrasz słabszą kopię swojej legendarnej płyty, jesteś wynoszony pod niebiosa…
Pi: A jak jesteś Metalliką, to bez względu na to, co nagrasz, i tak obrzucą cię błotem.
J.W.: Fakt, biedna Metallica – całą karierę ma pod górkę!
Season in the Abyss
J.W.: Cóż, to wręcz ballada, jak na styl, jaki uprawia Pan Kerry King z kolegami.
Pi: Może i ballada, ale nie poprzytulasz sobie przy niej dziewczyny na szkolnej dyskotece. Niecałe siedem minut, a dzieje się więcej niż w niejednej dwudziestominutowej suicie kapel z kręgów rocka progresywnego.
J.W.: Daj mi namiar na dyskotekę, gdzie grają ten numer, a chętnie wpadnę!
Pi: Na szkolnych dyskotekach w podstawówce co jakiś czas do sprzętu dorywał się fan rocka i puszczał jakieś szlagiery. Problem powstawał, kiedy łagodnie zaczynający się „Stairway to Heaven” Led Zeppelin zachęcał do przytulańca, a w szybszej końcówce to już nie bardzo było co z partnerką zrobić i kończyło się wspólnym pogowaniem z kolegami.
J.W.: I romantyczna atmosfera znikała wraz z pierwszym szybszym riffem. Ponoć niejedna pierwsza miłość tego nie przetrwała.
Pi: Bo to słuchająca złej muzyki kobieta była.
New Faith
J.W.: Chyba najjaskrawszy przykład tego, ze Slayer na „God…” zbratał się z hardcore’em. I dobrze na tym wyszedł. Araya nigdy przedtem tak nie nadwyrężał swojego głosu. Nie dziwi mnie, że zaczął mieć z nim problemy…
Pi: Problemy to ma z kręgosłupem, z tego co wiem. Ale przy takim uderzeniu powinien również skarżyć się na zanik słuchu. A co do „New Faith”, to akurat stanowi on przykład tego, o czym mówiłem wyżej – takie tam, niczym się nie wyróżniające granie.
J.W.: Ogólnie Tom nam się starzeje, bo przypomnę, że w czasie promocji tej płyty zdarzały mu się zaniki głosu w czasie występów. Czy zaś kawałek się nie wyróżnia? Przecież to esencja agresji w muzyce zespołu!
Pi: Ale w przypadku Slayera utwór musi wyróżniać coś więcej niż tylko agresja. Bo ta jest wszechobecna.
J.W.: I wyróżnia! Posłuchaj głównego riffu czy momentu, gdy instrumenty cichną i tylko Araya wykrzykuje swój gniewny tekst.
In the Name of God
J.W.: Kroczące powolne tempo i riffy zapewne odrzucą ortodoksów. Dajmy jednak muzykom odpocząć. Tym bardziej że Araya w swoim pozornie spokojniejszym śpiewie zawarł sporo jadu, któremu upust daje zwłaszcza w końcówce numeru.
Pi: Araya nie tylko od „New Faith” może mieć problemy z gardłem…
Temptation
J.W.: Zapomniana perełka z „Season in the Abyss”. Dziwi mnie, dlaczego muzycy tak rzadko grają ten numer na żywo.
Pi: To, że nie grają, nie znaczy od razu, że zapomniana. „Reign in Blood”, „South of Heaven” i „Seasons in the Abyss” to płyty genialne w całości, bez słabych momentów.
213
J.W.: To ponoć „love song” Slayera. Tekst mówi bowiem o seryjnym mordercy Jeffie Dahmerze, który miłość wyrażał jednak w dość niekonwencjonalny sposób. Szczegóły pomińmy… Sam zaś numer to kolejna zapomniana i niegrana na koncertach perełka.
Pi: Cóż, jaki zespół, taki love song. Może teraz, jak odszedł Lombardo, ponownie wrócą do grania tego kawałka.
I Hate You (Verbal Abuse Cover)
J.W.: Slayer nagrał kiedyś płytkę z coverami. I co dziwne, zamiast umieścić na niej swoje interpretacje kawałków Black Sabbath, Judas Priest czy innych Iron Maiden, nagrał własne wersje punkowych szlagierów. Młodszych czytelników ostrzegamy – nie chodzi tu o Green Day i im pochodnych, albumu słuchacie tylko na swoją odpowiedzialność! Miło byłoby usłyszeć na żywo choćby jednego reprezentanta tego wydawnictwa.
Pi: Mnie tam nie dziwi taki wybór coverów, w końcu Slayerowi bliżej do punku niż do klasyków hard rocka. Aczkolwiek nie lubię tej płyty. Traktuję ją jako ciekawostkę i praktycznie nie gości w moim odtwarzaczu.
J.W.: Może to i dobrze. Pamiętam, gdy puściłem koledze w samochodzie ten krążek. To, że teraz żyję i z Tobą koresponduję o Slayerze, to cud!
Pi: Nigdy nie dotykaj żony kolegi, jego grzebienia i radia w samochodzie!
Catatonic
J.W.: Zespół chyba nie wykonywał jeszcze tego miażdżącego kawałka metalu na żywo. A szkoda. Posłuchajcie choćby początku. Slayer zapuszcza się tutaj momentami prawie w rejony zarezerwowane dla doom metalu, Araya podrażnia struny głosowe z niebywałą nawet dla siebie agresją. Świetny, ale również zapomniany numer…
Pi: „Christ Illusion” to powrót do wielkiej formy. Ponownie za garami usiadł Lombardo, ale nie tylko to sprawia, że ta płyta jest wyjątkowa. Panowie musieli mieć w sobie sporo frustracji, którą postanowili z siebie wyrzucić, w efekcie czego nagrali najlepszy album od 16 lat. Cóż, pozostali giganci thrashu w XXI wieku nie dorobili się jeszcze tak wyśmienitego dzieła.
J.W.: Tu masz rację! Choć to też częściowy powrót do korzeni, to całość brzmi świeżo i wciąga każdym kolejnym utworem. Niestety, ale „powroty” Metalliki czy Megadeth do thrashu nie brzmią ani w połowie tak autentycznie jak ten album.
Supremist
J.W.: Po czymś wolnym czas na pobudzenie!
Pi: Do zalet „Christ Illusion” muszę w tym miejscu dodać również powrót starej magii. Slayer nikogo tu nie udaje, nie stara się unowocześniać, jest po prostu sobą. Tę szczerość tu słychać po prostu.
Bloodline
J.W.: Zgroza! Ten utwór nadaje się wręcz do nucenia przy goleniu. Tego jednak nie zalecamy, vide tytuł tej piosenki.
Pi: Dowód na to, że zarzuty o zbytnie wiązanie się z nu metalem wcale nie są takie bezpodstawne…
J.W.: Nie są, ale co w tym złego, jeśli efekt jest dobry.
Dead Skin Mask
J.W.: Panowie ze Slayera jakoś upodobali sobie mroczniejsze obszary życia. Jak już śpiewanie o szatanie, piekle i innych tego typu dyrdymałach ich znudziło, wzięli na tapetę seryjnych morderców. „Dead Skin Mask” to znów jak na standardy zespołu numer wręcz spokojny i melodyjny. Idealny do chóralnego odśpiewania przez fanów (ups, przepraszam – wyznawców) w czasie koncertu.
Pi: Ale by wszystkim kopara opadła, gdyby w takim klimacie zaśpiewali o tym, że życie jest wspaniałe, bo trawka rośnie i ptaszki latają.
South of Heaven
J.W.: Dochodzimy do końca koncertu, więc zespół na bis musi odegrać swoje największe przeboje. O ile przebojem można nazwać rozsadzający głośniki numer tytułowy z „South of Heaven”. Kompozycja brzmi, jakby Slayer chciał grać „pod Black Sabbath”. Fani, którzy odsłuchiwali płytę po raz pierwszy zaraz po jej premierze, musieli być w szoku. Po ultraszybkim „Reign In Blood” muzycy nie tyle złapali zadyszkę, co podjęli bardzo inteligentną decyzję. Po co ścigać się samym ze sobą? Zamiast nagrać płytę jeszcze szybszą (o ile było to możliwe bez popadania w kakofonię), stworzyli album wolniejszy i dostojniejszy, wprowadzający ich na dobre do klasyki muzyki rockowej. Nie obyło się jednak bez kontrowersji i negatywnych emocji fanów. Jeśli dobrze pogrzebiecie w Internecie, znajdziecie choćby wywiad z Piotrem Wiwczarkiem z Vadera, w którym to nasz rodzimy deathmetalowiec wyraża swoją dezaprobatę do kierunku, w którym podążyli jego idole…
Pi: Cóż, Vaderowi również zmiana stylu gry nie jest obca. Ważne, by pozostać sobą. Dlatego nie bardzo podobają mi się albumy Slayera z drugiej połowy lat 90., bo są nieprzekonujące. A że to już nie thrash, a jakiś inny metal, ma dla mnie drugorzędne znaczenie.
Angel of Death
J.W.: Klasyk thrash metalu. Nie bez powodu biograf Slayera Jarosław Szubrycht poświęcił temu utworowi osobny rozdział w swojej książce „Bez litości”. Obłędne tempo, szalone gitarowe riffy i solówki, które niejednego nastoletniego muzyka natchnęły do grania cięższych odmian metalu, oraz kontrowersyjny tekst opowiadający o doktorze Mengele.
Pi: I jedno z najbardziej charakterystycznych wejść perkusji w historii rocka.
Raining Blood
J.W.: Muzycy pokazaliby jaja, gdyby zagrali ten numer w wersji Tori Amos czyli na… fortepianie i to okrutnie powolny. Nie wiem tylko, co powiedzieliby na to ich fani. Co do samej kompozycji… W sumie, czy muszę coś o niej pisać? Zna chyba każdy.
Pi: Czyli jeśli oczekujemy koncertu marzeń i możemy popuścić wodze fantazji, to zakończylibyśmy występ Slayera tym kawałkiem w duecie z Tori Amos? Nie wiem tylko, czy ona dałaby radę tak szybko tłuc w klawisze fortepianu.
koniec
24 czerwca 2014

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Non omnis moriar: Brom w wersji fusion
Sebastian Chosiński

27 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
Sebastian Chosiński

22 IV 2024

Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.

więcej »

Non omnis moriar: Praga pachnąca kanadyjską żywicą
Sebastian Chosiński

20 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Inne recenzje

Wielki ranking płyt Slayera
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski

Zrób to głośniej: Wielka Czwórka Thrash Metalu (1)
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Z tego cyklu

Rammstein
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski

Guns N’Roses
— Jacek Walewski, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Iron Maiden
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski

Linkin Park
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski

Black Sabbath
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski

Metallica
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski

Tegoż autora

Palec z artretyzmem na cynglu
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Magia i Miecz: Z niewielką pomocą zagranicznych publikacji
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Idź do krateru wulkanu Snæfellsjökull…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Komiksowe Top 10: Marzec 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

I ty możesz być Kubą Rozpruwaczem
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Po komiks marsz: Kwiecień 2024
— Paweł Ciołkiewicz, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch

My i Oni
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Wielki mały finał
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Piołun w sercu a w słowach brak miodu, czyli 10 utworów do tekstów Ernesta Brylla
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Kim był Józef J.?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.