Koncert marzeń: RammsteinJuż dziś w ramach pierwszej edycji festiwalu Capital of Rock we Wrocławiu wystąpią tacy artyści, jak Limp Bizkit, Gojira (zamiast zapowiadanego Bullets For My Valentine) i Rammstein. Z tej okazji prezentujemy listę wyczekiwanych przez nas utworów, które mogliby zagrać ci ostatni.
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek WalewskiKoncert marzeń: RammsteinJuż dziś w ramach pierwszej edycji festiwalu Capital of Rock we Wrocławiu wystąpią tacy artyści, jak Limp Bizkit, Gojira (zamiast zapowiadanego Bullets For My Valentine) i Rammstein. Z tej okazji prezentujemy listę wyczekiwanych przez nas utworów, które mogliby zagrać ci ostatni. „Sonne” Jacek Walewski: Początek nieoczywisty (bo jak tu otwierać występ od razu największym hitem?), ale tak powinien rozpoczynać się koncert jednej z najdziwniejszych grup w historii mainstreamowego rocka. Odliczanie na początku utworu doprowadza nas do jednego z najbardziej mocarnych i bezwzględnych riffów w całej dyskografii Niemców. Po niemal recytowanych zwrotkach mamy zaś refren, który wyniósł Rammstein na listy przebojów i sprzedał płytę „Mutter” w milionowym nakładzie. Pi: Nie będę ukrywał, że jest to mój ulubiony album grupy i gdyby koncert zaczął się od „Sonne”, oszalałbym i już chyba nie wyszedł z kotła pod sceną. W przypadku Rammsteina nie martwiłbym się o frekwencję na koncercie po zagraniu na otwarcie największego hitu. Oni mają ich jeszcze sporo. A przynajmniej nikt nie będzie się darł przez dwie godziny po każdym kawałku, że chce „Sonne”, jak na Kulcie, kiedy zawsze ktoś domaga się „Polski” (choć od zawsze grają ją na bis). „Mein Teil” J.W: Po „Mutter” fani zaczęli zastanawiać się, w jakim kierunku ich idole pójdą na kolejnej płycie. Marketingowa logika nakazywałaby nagranie albumu jeszcze bardziej melodyjnego. Muzycy zaś… tak właśnie zrobili! Do tego z wrodzonej przewrotności na numer promujący „Reise, Reise” wybrali „Mein Teil”, który odwołuje się do mroczniejszego oblicza grupy. Pamiętam, że wtedy zdecydowanie mnie tym rozczarowali, dziś uważam tą kanibalistyczną pieśń za jeden z jaśniejszych punktów w historii Tilla Lindemanna i spółki. Choć uczciwie trzeba przyznać, że pasuje do całości albumu, z którego pochodzi, jak pięść do nosa. Pi: Tak, też pamiętam, że mnie z początku nie ruszył ten kawałek, a teraz jest jednym z moich ulubionych. To kolejny koncertowy pewniak, któremu towarzyszy spektakularna scenografia. Zgodnie ze zwyczajem na scenie powinien pojawić się ogromny gar, w którym Till Lindemann podgotowywałby kolegę Flake’a (przypomnijmy, że chodzi o klawiszowca). „Ich Tu Dir Weh” Pi: A tu reprezentant ostatniej płyty zespołu, którą akurat uważam za jedną z najsłabszych (w sumie gorszy jest chyba tylko debiut), niemniej trafiło się na niej kilka smaczków… Choć nie wszędzie, albowiem „Ich Tu Dir Weh” znalazł się na cenzurowanym i w specjalnych wydaniach krążka, zaaprobowanych przez niemiecką instytucję mającą chronić dzieci przed szkodliwymi treściami (Bundesprüfstelle für jugendgefährdende Medien) usunięto go z tracklisty (a także zdjęcie z wkładki, na którym Till bije kobietę). A wracając do koncertu, to jeśli wszystko poszłoby zgodnie z planem, tym razem biedny Flake zostałby wrzucony przez Tilla do wanny i obsypany iskrami. J.W.: Cóż, tu różnimy się w ocenie ostatniej płyty, którą mimo wszystko lubię. Kawałek posiada też ciekawy tekst z sado-masochistycznym wątkiem. Chętnie usłyszę wersję live. Warto też przypomnieć sobie teledysk… „Keine Lust” Pi: Cudowny utwór, bez którego nie wyobrażam sobie koncertu. To równomierne okładanie perkusji na dwie stopy wywołuje u mnie ciarki. Do tego to po prostu świetny, melodyjny kawałek, któremu nie potrzeba spektakularnych kreacji scenicznych, by uwieść publiczność. J.W.: Do mnie nie trafia, ale niech Ci będzie… Zresztą, jak już kiedyś wspominaliśmy, każdy zespół musi mieć w setliście numer, w czasie którego można zaliczyć WC. Pi: Nie mów tylko, że nie podobał ci się klip z grubasami! Charakteryzacja lepsza niż w „Grubym i chudszym”. „Sehnsucht” J.W.: Tytułowe nagranie z drugiej płyty zespołu nie jest jakoś stawiane koło jego największych klasyków. Pi: Tak, ale na koncertach dość często się pojawiało (ostatnio trochę rzadziej). Potraktowałbym to jako ukłon w stronę najwierniejszych fanów, którzy nie liczą jedynie na singlowe pewniaki. Poza tym jako Polacy powinniśmy czuć pewien sentyment do tego kawałka, który dał tytuł całej płycie – przede wszystkim za miłą dedykację po polsku, jaka pojawia się na początku naszej edycji krążka. J.W.: Mam wrażenie, że panowie z Rammstein ogólnie nas lubią, choć germańskie wychowanie nie pozwala im na zbytnie pokazywanie emocji. Numer to zaś petarda! Pi: To pewnie dlatego, że jako jedni z pierwszych poznaliśmy się na ich geniuszu. Byliśmy trzecim po Szwajcarii i Czechach (wpadli tam dwa dni wcześniej) krajem, do którego przyjechali (jako support Clawfinger w 1995 roku). „Eifersucht” J.W.: Zdecydowanie niesprawiedliwie zapomniany industrialny utwór z „Sehnsucht”. Nie wiedzieć czemu nie był zbytnio ani promowany w mediach ani w czasie występów. Pi: Może właśnie zbyt industrialny? Co prawda nie robiłbym sobie specjalnych nadziei, że ten kawałek się pojawi na zbliżającym się koncercie, ale byłoby miło. „Buck Dich” Pi: I kolejny reprezentant „Sehnsucht”… J.W.: Rammstein w najbardziej ekstremalnej formie. Ostry tekst opowiadający o seksie z przypadkowo poznaną osobą (lub prostytutką) w czasie koncertów korespondował zawsze ze sceną odgrywaną przez Tilla, której ważnym rekwizytem był… sztuczny członek. I pomyśleć, jakie kontrowersje kilka lat później wywoływał w mediach inny szlagier zespołu o wdzięcznym tytule „Pussy”. Obrońcy moralności zdecydowanie nie docenili „Buck Dich”! Tu naprawdę jest ostro i ordynarnie. Pomijając liryk utwór napędza riff, który gruchocze kości i wbija w ziemie. W czasie wykonu na żywo publice lekko nie będzie… Pi: Myślę, że ten element sprawia, że „Buck Dich” jest jednym z najbardziej niezapomnianych momentów show. Niemniej ostatnio zespół porzucił go na rzecz wspomnianego „Pussy”. „Mann Gegen Mann” Pi: Przeskakujemy do albumu „Rosenrot”, kolejnego, który jest moim faworytem. Jest równie przebojowy co „Reise, Reise”, ale cechuje go zdecydowanie mocniejsze brzmienie, czego dowodem jest „Mann Gegen Mann”. Ładna melodia i spokojne zwrotki skontrastowano z wybuchowym, industrialnym refrenem. Nie przeszkadzałby mi nawet brak specjalnych efektów wizualnych w czasie wykonywania go na żywo. J.W.: Wiesz, dla mnie „Rosenrot” to taki odpowiednik „Reload” wiadomo kogo. Jest jednak słabiej niż na „Reise, Reise”, ale wśród paru perełek jest omawiany numer. Pi: „Reload” też jest lepszy od „Load”. „Strib Nicht Vor Mir/Don’t Die Before I Do” J.W.: Próba nagrania rammsteinowego „Nothing Else Matters”? Jeśli tak, to zdecydowanie udana. Tylko dlaczego zespół i wytwórnia nie promowali tej ballady w mediach? Pi: Na koncertową prezentację też bym raczej nie liczył, bo Rammstein raczej nie wykonuje tego utworu na żywo. Aczkolwiek w tym miejscu przydałaby się chwila oddechu. W końcu jak długo można się kotłować w tłumie pod sceną. „Mein Herz Brennt” Pi: Po chwili uspokojenia rozkręcany zabawę na nowo. Startujemy spokojnie, ale za chwilę uderza nas fala mocarnych dźwięków – miażdżącego riffu z towarzyszeniem równie zrywających czapki z głów partii smyczków. Oto przykład jak na albumie „Mutter” Rammstein rozwinął skrzydła, wychodząc z industrialnej niszy. J.W.: A widzisz, a ja nie obrażę się za wersję akustyczną tego numeru, którą zespół promował parę sezonów temu odświeżając „Mein…”. |
W połowie lat 70. zespół Can zmienił wydawcę. Amerykanów z United Artists zastąpili Brytyjczycy z Virgin. Pierwszym albumem, jaki ujrzał światło dzienne z nowym logo na okładce, był „Landed” – najsłabszy z wszystkich dotychczasowych w dorobku formacji z Kolonii.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavla Blatnego w wykonaniu Orkiestry Gustava Broma.
więcej »Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Guns N’Roses
— Jacek Walewski, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Slayer
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski
Iron Maiden
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski
Linkin Park
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski
Black Sabbath
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski
Metallica
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski
Napoleon i jego cień
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Maska kryjąca twarz mroku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Włoski Kurosawa
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Palec z artretyzmem na cynglu
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Magia i Miecz: Z niewielką pomocą zagranicznych publikacji
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Idź do krateru wulkanu Snæfellsjökull…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Komiksowe Top 10: Marzec 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
I ty możesz być Kubą Rozpruwaczem
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Po komiks marsz: Kwiecień 2024
— Paweł Ciołkiewicz, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch
My i Oni
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Rammstein, Limp Bizkit... Widzę, że muzyczne paździerze nadal w modzie