Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Muzyka

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

muzyczne

więcej »

Zapowiedzi

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

Koncert marzeń: Iron Maiden

Esensja.pl
Esensja.pl
Już jutro po raz kolejny w naszym kraju wystąpi legenda brytyjskiego heavy metalu – Iron Maiden. Choć wiemy, że będzie to retrospektywny koncert, mający wspominać trasę 7th Tour of a 7th Tour z 1988, nasze marzenia co do set listy oscylują wokół całkiem innych okresów działalności zespołu.

Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski

Koncert marzeń: Iron Maiden

Już jutro po raz kolejny w naszym kraju wystąpi legenda brytyjskiego heavy metalu – Iron Maiden. Choć wiemy, że będzie to retrospektywny koncert, mający wspominać trasę 7th Tour of a 7th Tour z 1988, nasze marzenia co do set listy oscylują wokół całkiem innych okresów działalności zespołu.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
The Wicker Man
Jacek Walewski: Najlepszy koncertowy otwieracz w historii Iron Maiden! W okresie „Brave New World” zespół był zresztą w świetnej formie. Powrót Dickinsona i Smitha spowodował wzrost morale u muzyków (i fanów), których rozczarowały poprzednie dwie płyty grupy. Można kłócić się (i ja często to robię!), czy faktycznie albumy nagrane z Blaze’em Bayleyem były aż tak słabe, jak widzą to niektórzy. Kwestią osobną pozostaje jednak to, że dopiero po „Brave…” i singlu „Wicker Man” Ironi powrócili na szczyty.
Pi: Mam wrażenie, że trochę podpadniemy naszym wyborem ortodoksyjnym fanom Iron Maiden, ale zespół od co najmniej dziesięciu lat grzebie w przeszłości, wracając do utworów z pierwszych płyt, potem do tras koncertowych „Powerslave” i „Seventh Son of a Seventh Son”, a pomija albumy od „No Prayer for Dying”, jakby było się czego wstydzić. Tymczasem ostatnie dwie dekady pokazują, że pomimo pewnych personalnych perturbacji, wciąż jest w formie i nagrywa świetne albumy (jak „Brave New World”), dlatego moim koncertowych marzeniem byłby set złożony głównie z nowszych kawałków. Po pierwsze, zespół jest u nas dość częstym gościem, więc może sobie pozwolić na uraczenie fanów czymś innym niż żelazna klasyka, której publika domagałaby się, gdyby był to ich pierwszy występ nad Wisłą, a po drugie, te stare kawałki mam już do znudzenia powtarzane na licznych koncertówkach.
Futureal
J.W.: I pierwszy na naszej setliście dowód na to, że płyty z Bayleyem za mikrofonem nie były wcale takie złe. Szybki i zgrabny „Futureal” niewiele ustępuje „The Wicker Man”.
Pi: Może i tak, ale Bruce Dickinson jest jednak lepszym wokalistą i świetnie byłoby usłyszeć to w jego wykonaniu. Choć ostatnio głos odmawia mu posłuszeństwa i nie wyciąga tak ładnie górek, jak kiedyś. Za to energii wciąż ma za trzech.
J.W. Tak facet, ma (miał?) świetny wokal i ADHD widoczne zarówno w jego twórczości scenicznej, jak i biznesie… Co do porównywania Blaze’a z Dickinsonem, obaj byli po prostu innymi frontmanami i wokalistami. Albumy nagrane z tym pierwszym są po prostu inne.
Pi: Może „The X Factor”, bo „Virtual XI” wbrew pozorom jest całkiem blisko do głównego nurtu stylu IM.
J.W.: …I nadal posiada bardzo dobre kompozycje, o czym jednak później.
Fortunes of War
J.W.: Czas dać ochłonąć fanom i muzykom. Ballada „Fortunes…” świetnie się do tego nadaje. Utwór prezentuje to, za co można pokochać płytę „The X Factor” (nie mylić z popularnym teraz talent show). To świetna rozbudowana kompozycja oparta na delikatnej melodii. Dziwi mnie, dlaczego zespół dziś z uporem maniak pomija ją w setlistach, a sami fani jakoś specjalnie też się jej nie domagają…
Pi: Mam marzenie, by uczestnicy wspomnianego przez ciebie muzycznego show częściej sięgali po taki repertuar niż po Celine Dion i Whitney Houston.
J.W.: Piotrze nadal po cichu liczę na jakiś metalowy talent show. Klasyki Maiden, Judas Priest, Slayera czy naszego rodzimego Behemotha w ustach uczestników zabrzmią z pewnością wspaniale!
Afraid to Shoot Strangers
J.W.: Nie wiem Piotrze, czy się ze mną zgodzisz, ale „Afraid…” to najlepsza melodia w całej dyskografii Iron Maiden. Zaśpiewana na płycie przez Dickinsona, potem promowana na koncertach już bardziej przez Bayleya. Dziś grupa całe szczęście nadal grywa ją na żywo, choć przez spadek formy wokalnej Bruce’a numer wiele traci. Wystarczy posłuchać wersji, jaką podpowiadamy w linku poniżej.
Pi: Dickinsona zawsze wiernie wspiera publika, więc razem dają radę. A co do melodyjności, to nie wiem… Chyba jednak stawiałbym na „Fear of the Dark”.
Bring Your Daughter… to the Slaughter
J.W.: Podoba mi się tytuł, ale sam kawałek nie powala – ogólnie nie jestem fanem Maiden z tego okresu.
Pi: „No Prayer for Dying” również nie jest moim faworytem, ponieważ poza rewelacyjnymi utworami znalazło się tam sporo kawałków nijakich. Ale akurat ten zalicza się do tych pierwszych. Poza tym miło kojarzy się z serią horrorów „Koszmar z ulicy Wiązów”.
Rainmaker
J.W.: Kolejny hit idealny do rockowego radia i na koncerty. W założeniu miał być chyba następcą „The Wicker Man”. Efekt nie był aż tak porywający, ale nadal godny uwagi i zdzierania gardła wraz z Dickinsonem.
Pi: Ten numer jest fajny, ale jeśli o mnie chodzi, to akurat płyta „Dance of Death” wraz ze wspomnianą wyżej „No Prayer…” należą do najsłabszych w dyskografii Żelaznej Dziewicy. Niby patent podobny, co na „Brave New World”, ale całość zabija produkcja i zbytnie cofnięcie się w przeszłość.
No More Lies
J.W.: Pamiętam, że ze zniecierpliwieniem oczekiwałem na następną po „Brave New World” płytę IM. „Dance of Death” okazało się nie tyle kontynuacją poprzedniczki, co jej rozwinięciem…
Pi: Chyba cofnięciem.
J.W.: Przemilczałem Twoje uwagi przy poprzednim numerze, ale widzę, że drążysz temat. Wcale nie uważam „Dance…” za cofnięcie. Album ma swój klimat i słychać na nim to, czego zabrakło na „Brave…”: trzy gitary (wliczając bas, nawet cztery)! Całość jest może bardziej balladowa, nie do końca wykorzystano potencjał orkiestry symfonicznej, którą dziwnie ukryto w miksach, ale to jedna z lepszych płyt Dziewicy. Przede wszystkim bronią jej świetne melodie, wspomniane trio gitarowe i kilka utworów, które są perełkami w dyskografii grupy (tytułowy, wyżej opisywany „No More…”, monumentalny „Paschendale”, „Face in the Sand” czy kojący „Journeyman”).
Pi: Drążę, bo ten album mnie potwornie rozczarował. Zgadzam się, że na „Brave New World” nie wykorzystano potencjału trzech gitar, ale tu z kolei cofnięto się w produkcji i klimacie o 20 lat. Albumy Maidenów nagrane w latach 80. dziś brzmią lepiej i bardziej świeżo niż „Dance…”. I tak paskudna okładka… Litości, kto ją zaakceptował? Choć z drugiej strony to dobrze oddaje klimat – niby jest Eddie, potworki, nowe technologie i możliwości, a wyszło kanciasto.
J.W.: Nie wyczuwam tego „cofnięcia się w klimacie”, ten jest raczej zbliżony do „Brave…”. Posłuchaj choćby wymienionych przeze mnie numerów, zwłaszcza „Paschendale” to dla mnie pokaz tego, jak IM powinno brzmieć w XXI w. A okładka… To osobny temat, Ironi zresztą od początku mieli skłonności do kiczu, więc przymykam oko. Choć dziwię się osobom chodzącym w koszulkach z tym koszmarkiem na torsie…
Judgement of Heaven
J.W.: Nie jestem pewien, ale muzycy nigdy nie wykonali tego numeru na żywo. A szkoda! Wręcz klasyczne Maiden z zapadającym w pamięć refrenem oraz pojedynkiem na solówki.
Pi: A ja to bym nawet chciał, żeby Ironi wydali jakąś retrospektywną koncertówkę z czasów bayleyowskich. Jestem ciekaw, jak sprawdzał się na żywo, bo z dostępnych pojedynczych nagrań wynika, że całkiem nieźle.
J.W.: Obawiam się, że bardziej możesz liczyć na kolejne (chyba sześćset czterdzieste piąte już) DVD z Dickinsonem.
Pi: Jeśli będą jakości „Maden England”, nie mam nic przeciwko.
Holy Smoke
J.W.: Piotrek, jak ja nie lubię tego kawałka!!! (śmiech).
Pi: Co byś proponował zamiast niego?
J.W.: Niech już zostanie, pójdę do toi toia w tym czasie.
Pi: Czyli na każdym koncercie powinien być taki utwór, by można było oddać nadmiar piwa, jakie spożyło się w czasie supportów?
J.W.: Czyżbyśmy właśnie wpadli na pomysł nowego cyklu?
The Thin Line Between Love and Hate
J.W.: Kolejna niedoceniana perełka. Może jakiś fan w komentarzach mnie poprawi, ale zespół nie wykonał tego numeru chyba nigdy na żywo. Czego – dodam – kompletnie nie rozumiem. Początek i zwrotki są dość niemrawe, ale refren i zakończenie zdecydowanie je rekompensują.
Pi: Uwielbiam dialog dwóch gitar w drugiej części tego utworu. Też się dziwię, że nie jest koncertowym pewniakiem.
For the Great Good of God
J.W.: Doszliśmy do płyty, która… no właśnie. Wywołuje u mnie mieszane uczucia. „For the Great…” to najlepszy jej fragment, ale jakoś do dziś jestem rozczarowany tym krążkiem.
Pi: Ja ten album lubię za klimat. Fakt, że ciężko z zapamiętywalnością kolejnych utworów, ale jako całość fajnie się słucha. Ciekawym zabiegiem jest też brak postprodukcji, który mocno przybrudził brzmienie. Może gdyby podobnie brzmiał „Dance of Death”, bardziej by mi się podobał?
The Reincarnation of Benjamin Breeg
Pi: Po wtórnym „Dance of Death” IM poszli w całkiem inne rejony stylistyczne. Steve Harris dał upust swojej potrzebie komponowania wielowątkowych, długich kompozycji z progresywnym zacięciem. Nie zawsze mu to wychodzi i wolałbym, by skupił się na bardziej zwięzłych kawałkach, ale „Benjamina Breega” uwielbiam, nie tylko za nośny riff, ale również za wyjątkowo długi, jak na ten zespół, wstęp.
J.W. Faktycznie ten numer też jest dobry, całość jednak rozczarowuje.
Satellite 15… The Final Frontier
Pi: „The Final Frontier” był zapowiadany jako nowy rozdział w historii Maidenów. I świetny początek w postaci „Satellite 15…” to zapowiadał – ten bulgoczący bas, złowrogie okrzyki Dickinsona – szybko jednak okazało się, że to ściema i zaraz otrzymaliśmy Ironów, jakich znamy i kochamy. Szkoda tylko, że podobnych urozmaiceń nie ma w innych utworach, ponieważ od połowy płyty zbijają się w jedną masę i już ich się nie rozróżnia.
J.W.: Tu się zgadzam w stu procentach! Ostatni album (jak na razie) Dziewic to chyba najsłabsza pozycja w ich dyskografii. Czyżby zmęczenie?
Pi: Do połowy daje radę, nie przesadzajmy. Natomiast wydaje mi się, że to aspiracje trochę przytłoczyły Harrisa. Dobrze było, jak sobie pozwalał na jeden monumentalny utwor na płytę, a reszta była już singlowej długości.
Lightening Stricke Twice
J.W.: Moim zdaniem najlepsza kompozycja z „Virtula XI”.
Pi: A moim ta poniżej…
Don’t Look to the Eyes of the Stranger
Pi: Dobra, może i Bayley w refrenie w kółko powtarza tytuł utworu, ale traktuję go jako osobny instrument, ubarwiający muzykę, który świetnie współgra z gitarą.
J.W.: Szału tu akurat nie ma, ale chętnie usłyszę live.
Sign of the Cross
J.W.: Tutaj nie potrafię być obiektywny. Dzięki tej kompozycji jako nastolatek poznałem i pokochałem muzykę Iron Maiden. Choć trzeba uczciwie przyznać – nie jest to klasyczna kompozycja zespołu. Płyta „The X Factor” należy do najmroczniejszych w dyskografii grupy. Stave Harris nie miał zresztą wtedy powodów do dobrego nastroju i myśli o kwiatkach. Zespół po odejściu Bruce’a Dickinsona ponoć prawie się rozpadł, zastąpienie zaś tak charyzmatycznego frontmana nie było prostym zadaniem. I Bayleyowi zadanie to nie do końca się udało. Na koncertach nie radził sobie aż tak dobrze, jak jego poprzednik. Inna sprawa to płyty studyjne, które pokazały grupę z innej niż dotychczas strony. Ironi w końcu przestali być wtedy (na krótko) koneserami swojego ogona.
Pi: Blaze odwalił tu kawał świetnej wokalnej roboty, ale tak naprawdę zwróciłem uwagę na ten utwór dopiero, kiedy usłyszałem go na koncertówce „Rock in Rio” w wersji Dickinsona. Bezsprzecznie jest to jedna z najlepszych „monumentalnych” kompozycji Harrisa.
Fear of the Dark
J.W.: Przy „Afraid…” napisałem, że to najlepsza melodia w historii IM. Teraz mam wątpliwości. Początek „Fear…” świetnie nadaje się do chóralnego nucenia w czasie koncertu, zaś solówka gitarowa jest zawsze odśpiewywana przez fanów w czasie wykonywania jej na żywo.
Pi: A nie mówiłem!
J.W.: Choć utwór również jest ograny do bólu, jeśli zagrają go jeszcze raz, ja akurat nie będę narzekał.
The Number of the Beast
J.W.: Zespoły mają ze mną jeden problem – nie lubię słuchać na koncertach ich klasyków. Potrafię wyobrazić sobie występ Metalliki bez „Enter Sandman” czy Depeche Mode bez „Personal Jesus”. Dlatego w naszym głosowaniu nie popierałem „The Number…”. Nie twierdzę, że numer jest słaby, ale… No właśnie! Został już ostro zajechany przez rockowe radia i każdy słyszał go już co najmniej 666 razy.
Pi: Potraktujmy ostatnie trzy utwory jako wyjście na bis. Żeby nie było, że ignorujemy wcześniejsze dokonania grupy. Poza tym ja akurat spokojnie mogę wysłuchać tego kawałka po raz 667.
Hallowed by Thy Name
J.W.: Utwór trochę nie „maidenowski” jak na „starych” Ironów. Początek jest chyba najbardziej monumentalnym fragmentem dyskografii zespołu z lat 80.
Pi: Klasyka, co tu dużo mówić. Co ciekawe, bardzo ładnie komponuje się z setlistą złożoną z nowszych utworów.
Iron Maiden
J.W.: Na koniec skamieniałość z okresu jurajskiego IM. Grali to już, gdy po świecie chodziły dinozaury.
Pi: Niby tak, ale grane na trzy gitary wciąż robi wrażenie. Poza tym to idealne zakończenie każdego koncertu Iron Maiden. Jak podpis malarza na obrazie. Poza tym mam nadzieję, że nie zabraknie obowiązkowego dickinsonowskiego: „scream for me Poland”.
koniec
23 czerwca 2014

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf…
Sebastian Chosiński

29 IV 2024

Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.

więcej »

Non omnis moriar: Brom w wersji fusion
Sebastian Chosiński

27 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
Sebastian Chosiński

22 IV 2024

Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Inne recenzje

50… 40… 30… 20… 10…: Październik 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Przemysław Pietruszewski

Z tego cyklu

Rammstein
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski

Guns N’Roses
— Jacek Walewski, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Slayer
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski

Linkin Park
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski

Black Sabbath
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski

Metallica
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski

Tegoż twórcy

Długość i jakość
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Esensja słucha: Trzeci / czwarty kwartał 2010
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Kuba Sobieralski, Jakub Stępień

Ostateczna granica?
— Przemysław Dobrzyński

Pot i Kreff – Made in Poland: Polska dla niego krzyczała!
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Pot i Kreff: Na pokładzie lotu „666”
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Tegoż autora

Włoski Kurosawa
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Palec z artretyzmem na cynglu
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Magia i Miecz: Z niewielką pomocą zagranicznych publikacji
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Idź do krateru wulkanu Snæfellsjökull…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Komiksowe Top 10: Marzec 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

I ty możesz być Kubą Rozpruwaczem
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Po komiks marsz: Kwiecień 2024
— Paweł Ciołkiewicz, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch

My i Oni
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Wielki mały finał
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Piołun w sercu a w słowach brak miodu, czyli 10 utworów do tekstów Ernesta Brylla
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.