Koncert marzeń: Linkin ParkDziś we Wrocławiu wystąpi formacja Linkin Park. Tuż przed koncertem Jacek Walewski i Piotr „Pi” Gołębiewski dyskutują, jak według niech wyglądałby ten wymarzony.
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek WalewskiKoncert marzeń: Linkin ParkDziś we Wrocławiu wystąpi formacja Linkin Park. Tuż przed koncertem Jacek Walewski i Piotr „Pi” Gołębiewski dyskutują, jak według niech wyglądałby ten wymarzony.
Wyszukaj / Kup Papercut Jacek Walewski: Pierwszy utwór z historycznego dla zespołu „Hybrid Theory”. Właściwie definiujący wczesny styl Linkin Park – mamy tutaj i rap, i drapieżny rockowy wokal, wszystko odpowiednio dociążone numetalowymi gitarami oraz – jeszcze wtedy dość oszczędną – elektroniką. To, za co jedni pokochali grupę od pierwszego przesłuchania, innych (a mowa tu o metalowych purystach) zdecydowanie odrzuciło. Sam niedawno czytałem wywiad z Philem Anselmo z Pantery, który do dziś styl uprawiany przez chłopaków z Placu Lincolna określa mianem… odchodu. Pi: Bo nie oszukujmy się, Linkini w czasach prosperity nu metalu, kiedy największymi gwiazdami nurtu byli Limp Bizkit, Korn i Deftones, jawili się jak boysband dla dziewczynek. Z dzisiejszego punktu widzenia widać, że ta opinia była mocno krzywdząca, bo panowie poza świetnymi melodiami błysnęli nowoczesną produkcją, która do dziś robi ogromne wrażenie. O tym, że był to strzał w dziesiątkę, niech świadczy chociażby to, że dziś Korn również bawi się w podobne kombinowanie, kosztem rockowego brudu. Don′t Stay J.W.: Pamiętam, że zaraz po premierze drugiej płyty LP „Meteora” byłem nią dość rozczarowany. Muzycy w pewnym sensie nagrali album dość zachowawczy, będący wręcz kopią debiutu. Dziś oceniam te nagrania zdecydowanie lepiej – może przez sentyment, może przez fakt, że późniejsze eksperymenty stylistyczne nie zawsze wychodziły grupie dobrze. Faktem jednak jest, że „Don’t Stay” – młodszy brat „Papercut” – świetnie nadaje się do rozgrzania publiki na początek koncertu. Pi: Właśnie, też mnie z początku „Meteora” nie wzięła, ale teraz uważam ją za najlepszy krążek LP, chyba za bardzo się nastawiłem na coś innego (ostrzejszego? – teraz nawet nie wiem, co by to miało być). I nie ma tu mowy o żadnym sentymencie, to po prostu płyta wypełniona hitami. Owszem, nie odbiegli daleko od stylistyki debiutu, ale dopracowali to, co na nim lekko zgrzytało, tworząc album perfekcyjny. Dziś nie boję się tak napisać. The Catalyst Pi: Przyznam, że jestem wielkim fanem płyty „A Thousand Suns”, która przywróciła mi nadzieję w zespół po „Minutes to Midnight”. Owszem, mniej tu gitar na rzecz wszechobecnej elektroniki, ale tym razem to nie zarzut, ponieważ ta została wykorzystana bardzo atrakcyjnie, czego „The Catalyst” jest świetnym przykładem. J.W.: Co do pójścia w kierunku elektroniki – mam mieszane uczucia. Chyba jednak wolę LP rockowe, choć akurat „The Catalyst” wyszedł muzykom bardzo dobrze… Shadow of the Day Pi: By nie było nudno, pozwólmy muzykom wypocząć przy graniu spokojniejszego numeru. „Shadow of the Day” doskonale się do tego nadaje. Choć aż trudno uwierzyć, że to jest ten sam zespół, który chwilę wcześniej nagrywał takie petardy jak „Crawling” i „Somewhere I Belong”. J.W.: Moim zdaniem po tym poznaje się wielkość (?) zespołu. Cieszy, że muzycy LP potrafią odnaleźć się (z różnym efektem, fakt) w – czasami – skrajnych stylistykach. „Shadow…” nie jest może jakąś ponadczasową balladą, ale wstydu grupie też nie przynosi. Guilty All the Same J.W.: Numer z nadchodzącej płyty LP, która zapowiada się… bardzo dobrze. Przyznaję, że nie jestem oddanym fanem ostatnich wydawnictw grupy. „Guilty…” brzmi zaś tak, jakby muzycy stęsknili się za formułą, która wyniosła ich na wyżyny i chcieli do niej powrócić. Czy im się uda? Pi: Trzymam kciuki, bo faktycznie ostatnio panowie stoją w rozkroku między porządnymi grzałkami, a radiowym wygładzeniem brzmienia, co niestety nie wychodzi im na dobre. Easier Run J.W.: Moim skromnym zdaniem to zapomniana i niedoceniana perełka z „Meteora”. Gdyby wytwórni wystarczyło budżetu, zapewne byłby z tego siódmy singiel z płyty. Pi: Cała „Meteora” powinna wyjść na singlach! Takie płyty to chyba ostatnio Michael Jackson nagrywał, by każdy kawałek był potencjalnym hitem. A „Easier Run” na koncercie przyda się grupie, by złapali chwilę oddechu. What I′ve Done Pi: Płyta „Minutes to Midnight” pokazała, że nie zawsze udział Ricka Rubina w nagraniach gwarantuje sukces. Panowie wymyślili sobie, że uproszczą kompozycje i zrezygnują z charakterystycznego dla nich mariażu rocka, rapu i elektroniki na rzecz tego pierwszego i niestety powstało nieporozumienie, ponieważ zespół zatracił to coś, co wyróżniało go z tłumu. „What I’ve Done” jest fajnym kawałkiem, jak zwykle w przypadku Linkinów wpadającym w ucho, ale to jednak nie to… J.W.: Co do Ricka Rubina – mam o nim jak najgorsze zdanie. Zrobił swoje w latach 80., ale dziś… Moim zdaniem ostatnio więcej szkodzi swoim podopiecznym (Metallica czy Black Sabbath), niż pomaga. A „What I′ve Done” nie jest zły, choć nie sposób nie przyznać Ci racji, że d*** nie urywa. Taki bardziej radiowy dżingiel czy dzwonek do komórki niż ponadczasowy hit. Pi: Mimo wszystko nie przyłączę się do ogólnej krytyki Rubina. Fakt, że nie zawsze czuje podopiecznych, ale akurat przywołani przez Ciebie wykonawcy zyskali na współpracy z nim. Zarówno Metallica, jak i Black Sabbath nagrali albumy, jakich żądali od nich fani – w starym stylu. Z Linkin Park dotarł się dopiero po nagraniu jednej płyty i już „A Thousand Suns” jest majstersztykiem. J.W.: O Rubinie musimy kiedyś napisać tekst-dyskusję, ponieważ w moim odczuciu zepsuł ostatnie płyty Metalliki i Black Sabbath… Przy LP i Slipknot wykonał zaś coś odwrotnego w stosunku do tamtych zespołów. Zamiast namawiać Chestera i spółkę do powrotu do korzeni (choć w ich przypadku oznaczałoby to nagranie „Hybrid Theory II” czyli… „Meteorę”), nakierował ich na nowy styl gry. Z pozoru pochwalam, ale efekt wyszedł… średni. Numb J.W.: Chciałbym, by zespół wykonał ten numer, jednak w wersji bliższej oryginałowi z płyty. Wariant koncertowy zdaje się wyzbyty mocy pierwowzoru, a szkoda… Pi: Może być gorzej i jeszcze okaże się, że utrzymają ten numer w wersji z Jayem Z jako „Numb / Encore”. Rolling in the Deep J.W.: Linkin Park coverujący… Adele? Sam byłem zaskoczony. Tym bardziej że utwór wypada dość dobrze w ustach Chestera… Pi: Właśnie, rzadko udaje się utrzymać jakość oryginału, kiedy robi się cover jeszcze cieplutkiej nowości, a tu taka niespodzianka. Dowód na to, że na LP nie należy stawiać kreski i wciąż potrafi fajnie kombinować i bawić się muzyką. Pts.Of.Athrty J.W.: Nie przepadam za remiksami w wykonaniu LP, choć wiem, że ich produkcja jest już nierozerwalnie związana z twórczością zespołu. „Pts.Of.Athrty” jest jednym z bardzo nielicznych wyjątków, które potrafię zaakceptować, a nawet chętnie posłucham na żywo. Pi: Pierwsza płyta z remiksami zrobiła na mnie spore wrażenie (w przeciwieństwie do drugiej). Nie wiem tylko, czy na żywo oddadzą pokręcony klimat tej przeróbki. Ostatecznie mogą się skupić na zagraniu oryginału. Breaking the Habit Pi: Niby spokojniejszy kawałek, a jednak bardzo dynamiczny, świetnie będzie sprawdzał się jako oddech na koncercie. W sensie, że na chwilę nie będziemy skakali, ale refren jest tak nośny, że nie obejdzie się bez wspólnego śpiewania. J.W.: Zabawę mogą zepsuć firmowe fałsze Chestera… Blackout Pi: „Blackout” to dowód na to, że pomimo odejścia od początkowej stylistyki, Chester wciąż potrafi nieźle się wydzierać. Choć może właśnie ten utwór, ze wszystkich nowych, najbardziej przypomina klimatem „Hybrid Theory” i „Meteorę”. J.W.: Jak nie lubię wtórności, tak jestem jednak fanem takiego LP. From the Inside Pi: Świetny i w moim mniemaniu dość niedoceniony singiel z „Meteory”. Chester ponownie pokazuje w nim, że ma potężne płuca i potrafi z nich korzystać. Do tego dochodzi poruszający wideoklip o antywojennej wymowie. Być może najbardziej interesujący ze wszystkich zrealizowanych przez LP. Swoją drogą, akurat jeśli chodzi o ich klipy, to nigdy jakoś specjalnie mnie nie powalały – poza tym jednym. J.W.: Ja generalnie nie jestem fanem teledysków. Sam numer to potwierdzenie tego, co napisałeś wcześniej: „Meteora” to zbiór samych potencjalnych singli. Pi: Jako osoba wychowana na starym MTV, będę bronił wideoklipów, choć muszę przyznać, że jednak, gdy puszczano je w telewizji, to jakoś chętniej się je oglądało niż z Youtube. Burning in the Skies Pi: I kolejny spokojniejszy numer. Może znalazłoby się w nim miejsce na jakąś fajną gitarowa solówkę. Kiedyś słuchałem bootlega Linkinów, na którym zaprosili fana na scenę, by zagrał z nimi. Nie wiem, czy to regularna praktyka, ale może w tym miejscu? Oby tylko nie skończyło się, jak z tłumaczeniem na polski Bono z U2. J.W.: Wiesz co, jednak mdli mnie od tych ballad… Pi: Ja już stary jestem i łatwo łapię zadyszkę. Somewhere I Belong J.W.: Idę o zakład, że „Somewhere…” w założeniu miało być drugim „In The End” i zawojować listy przebojów. I choć historia rocka pokazuje, że tego typu pomysły najczęściej kończą się niepowodzeniem, tym razem… udało się! Jeśli ktoś był za młody, by załapać się na szaleństwo związane ze wspomnianym szlagierem z „jedynki” LP, mógł nadrobić zaległości przy omawianym kawałku. Pi: Wolę „In the End” i szczerze mówiąc, akurat ten kawałek uważam za najsłabszy ze wszystkich singli promujących „Meteorę”. Crawling J.W.: Pamiętacie ten teledysk LP z atrakcyjną brunetką? Jeśli macie to szczęście i możecie pochwalić się podzielnością uwagi, zapewne zwróciliście także uwagę na muzykę. „Crawling” jest jedną z perełek z debiutu zespołu posiadającą wszystkie charakterystyczne cechy stylu grupy, które zadecydowały o sukcesie muzyków. Pi: Ktoś tu przed chwilą wspominał, że nie przepada za klipami… A co do muzyki, to bez wątpienia „Crawling” jest koncertowym pewniakiem. J.W.: Podtrzymuję – nie przepadam za teledyskami, zaś za atrakcyjnymi brunetkami wręcz odwrotnie! Victimized Pi: Najostrzejszy reprezentant średniego „Living Things”, nie obraziłbym się, gdyby Linkin Park nagrał całą taką płytę w przyszłości, grając na nosie wszystkim tym, którzy zarzucają mu zbytnią radiowość. Obawiam się jednak, że to tylko mrzonki, pozostaje więc mieć nadzieję na to, że chociaż włączą go do setlisty koncertowej. J.W.: Też cieszyłbym się na całą płytę w takim klimacie! In the End J.W.: Nie będę oryginalny. Osoby w moim wieku usłyszały o LP właśnie dzięki „In The End”. Opcje były dwie – albo pokochałeś ten zespół i ich debiut miłością pierwszą lub znienawidziłeś i marne były szansę na zmianę stanowiska. No, znałem jeszcze takich, którzy w szkole paradowali w t-shirtach ze Slayerem, zaś w domu na słuchawkach zasłuchiwali się w melodyjny refren z „In The End”… Pi: A ja akurat jako pierwszy poznałem „One Step Closer”, ale „In the End” również mną zawładnął. Zanim MTV przestało grać muzykę, puszczało non stop komputerowy, dość kiczowaty klip do tego utworu i nie zdarzało mi się go przełączyć, choć powinien przejeść mi się do wyrzygania. I w tym tkwi wielkość kompozycji, że pomimo upływu tylu lat, wciąż mam ochotę go słuchać! One Step Closer J.W.: Ulepszona wersja omawianego już „Papercut”. Nu metal w pigułce i naprawdę solidny rockowy numer! Ponoć idealny do przekraczania prędkości w czasie jazdy samochodem (czego nie zalecamy!) lub wyczynowej jazdy na deskorolce (to też testujecie na własną odpowiedzialność). Pi: Majstersztyk! Dla mnie najlepszy numer Linkin Park. Profilaktycznie nie słucham go w samochodzie. I nawet nie chodzi o to, że przekroczę prędkość (w korkach o to trudno), ale resory mogą nie wytrzymać bujania od machania głową. Faint J.W.: Nie jest to największy hit LP, ale utwór idealny na zakończenie koncertu choćby przez swoją dynamikę. Pi: Dość długo przekonywałem się do tego kawałka. Chester straszliwie na nim zdziera gardło i z początku męczyło mnie jego zmęczenie. Jednak teraz, kiedy panowie skupili się na łagodniejszych brzmieniach, tęsknię za tymi dynamicznymi numerami z dwóch pierwszych płyt. 5 czerwca 2014 |
Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.
więcej »Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Słuchaj i patrz: Światło
— Beatrycze Nowicka
Rammstein
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski
Guns N’Roses
— Jacek Walewski, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Slayer
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski
Iron Maiden
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski
Black Sabbath
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski
Metallica
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski
In the End
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Drepcząc po własnych śladach
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Pot i Kreff – Made in Poland: Dwa światy w Chorzowie
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Palec z artretyzmem na cynglu
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Magia i Miecz: Z niewielką pomocą zagranicznych publikacji
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Idź do krateru wulkanu Snæfellsjökull…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Komiksowe Top 10: Marzec 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
I ty możesz być Kubą Rozpruwaczem
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Po komiks marsz: Kwiecień 2024
— Paweł Ciołkiewicz, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch
My i Oni
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wielki mały finał
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Piołun w sercu a w słowach brak miodu, czyli 10 utworów do tekstów Ernesta Brylla
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Kim był Józef J.?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Ej, wy tak serio?