WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić |
Dwutakt: Usuwamy najsłabsze utwory z albumów MetallikiPiotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek WalewskiDwutakt: Usuwamy najsłabsze utwory z albumów MetallikiJ.W.: To co, usuwamy „Tuesday’s Gone”? Pi: W żadnym razie! Według mnie najsłabiej poradzili sobie z kompilacją utworów Mercyful Fate. Do tego to najdłuższy numer na płycie. J.W.: Hmm, ale jak to? Jednak to metal, a nie żadne country. Pi: A „Mama Said”? I ten klip z Hetfieldem w wieśniackim kapeluszu. J.W.: „Mama…” jest jednak ok., a „Tuesday’s Gone”… Wiesz, serio, mogli sobie darować… Pi: Ale Lynyrd Skynyrd to ty szanuj, bo pojadą po tobie, jak po Neilu Youngu w „Sweet Home Alabama”. A na serio, to zastanawiam się, czy jednak nie wyciąć któregoś z coverów Motörhead z końcówki drugiej płyty. Ja wiem, że Metallica walnie przyczyniła się do przypomnienia o ekipie Lemmy’ego kolejnemu pokoleniu słuchaczy, ale poza „Overkill” to poradzili sobie raczej średnio. J.W.: O to dobry pomysł! Trochę na odwal się te covery. Najsłabsze ogniwo: Covery Motörhead (oprócz „Overkill”) Pi: Mam sentyment do tej koncertówki, choć wiadomo, że Michael Kamen nie do końca poradził sobie z przearanżowaniem utworów Metalliki na orkiestrę. Najdobitniejszymi przykładami faktu, że zespół sobie, a orkiestra sobie widać w ultraszybkim „Battery” i „Enter Sandman”. J.W.: Oj tak, początek tego koncertu jest wspaniały. Końcówka słaba. „Enter…” brzmi jakoś tak nijako oraz chaotycznie. Za ironię dekady można tu uznać fakt, że przecież to największy hit Metalliki! Najsłabsze ogniwo: „Enter Sandman” J.W.: Narażę się, ale ja lubię tą płytę i to bardzo! Pi: Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. I mówię szczerze, a nie dlatego, że modnie jest atakować ten album. Nie tylko słabo brzmi, ale do tego to nie są utwory, a zlepki pomysłów. Łatwiej mi wymienić najlepszy utwór, niż najgorszy, a jest nim „Some Kind of Monster” i to też w wersji z EP, a nie z podstawowej płyty. Ale ok, skoro założenie jest by wybierać te najsłabsze ogniwa, to może „Shoot Me Again” – jest długi, męczący i Hetfield drze się jak początkujący muzyk na pierwszej demówce. J.W.: Ech, dla mnie to ostatnia w pełni szczera płyta Metalliki (nie liczę „Lulu”). Słabo wypada „Purify”, ale resztą jest momentami fenomenalna. Zresztą ponoć sam Jimmy Page jest fanem tego krążka. Pi: Jimmy Page to niech się nie wymądrza, tylko niech się sam zabiera do nagrywania nowej muzyki. A co do szczerości, to krytykując „St. Anger” najczęściej się mówi, że Meta właśnie chciała się podpiąć pod popularny wówczas nu metal. Gdzie więc szczerość? J.W.: Wiesz, ja odbieram muzykę nie przez pryzmat postów mądrali z mediów społecznościowych, ale przez to, co sam słyszę. Metallica zawsze szukała. „Load” to taka ich odpowiedź na alternatywę czy nawet grunge. Ważne, że na „St. Anger” zagrali ten nowoczesny metal po swojemu i moim zdaniem zrobili to bardzo dobrze. Poza tym posłuchaj wokalu – Hetfield wykrzyczał tu chyba całą frustrację z minionych lat. Może nie wracają do tej płyty na koncertach, bo kojarzy im się ze złym okresem w ich życiu, ale nie umniejsza to albumowi jako takiemu. Pi: Gdyby była dobrze przyjęta, to by wracali. I absolutnie się z tobą nie zgodzę. „St. Anger” miał być ukłonem w stronę nowoczesności, ale Metallica tego nie czuła. Muzycy się męczą, producent poszedł do kibla, a słuchacze dostali półprodukt. I do tego napakowany po brzegi. Nie ma się co kopać z koniem. Na ostatniej płycie Linkin Park też poszli w disco i z daleka czuć, że to nie ich bajka. Tak jak było ze „Scream” Chrisa Cornella. Gratulacje za odwagę i chęć poszukiwania, ale za efekt pała. W przypadku Hammetta, Hetfielda i reszty może dałoby się to uzasadnić takim skokiem w bok, gdyby wydawali płyty częściej. A tak, pozostało rozczarowanie. Ponieważ uważam cały materiał za słaby, niczego mi nie szkoda, więc możemy wyrzucać „Purify”. Najsłabsze ogniwo: „Purify” J.W.: Powrót do korzeni, ale niestety moim zdaniem wymuszony i słaby. Pi: Zdecydowanie lepszy niż „St. Anger”, ale tu nie dojdziemy do konsensusu. Ma jednak problem, że jest za długi. Generalnie Metallica jest jednym z tych zespołów, które nie wiedzą kiedy przestać i gdyby standardem CD były dwie godziny, to by tyle natłukła materiału. Co w takim razie wycinamy? J.W.: „Cyanide”? Pi: Specjalnie celujesz w moje ulubione kawałki? J.W.: Ten twój gust… Przerażasz mnie… Pi: Ja bym wyrzucił nudny i najdłuższy, instrumentalny „Suicide & Redemption”. J.W.: A faktycznie, słabizn jest dużo więcej! Najsłabsze ogniwo: „Suicide & Redemption” Pi: „Lulu” to chyba najbardziej kontrowersyjny projekt zespołu, nawet bardziej od „St. Anger”. Mnie specjalnie nie zdziwił, ponieważ znałem wcześniej dokonania Lou Reeda. Może dlatego nie skreślam go, jak wielu fanów. J.W.: No właśnie, to jest bardzo dobra płyta i mówię to z pełną odpowiedzialnością za moje słowa! Ale trzeba być jednak trochę otwartym na muzykę, by ją polubić. Pi: Bardzo dobra to może nie, ale na pewno nie tak zła, jak się o niej mówi. A broniłbym jej bardziej gdyby nie prawie dwudziestominutowe znęcanie się nad gitarą Lou Reeda w „Junior Dad”. To nie przyjemne, przesterowane solówki Neila Younga, których mógłbym słuchać bez końca, a prawdziwa kastracja bębenków usznych. J.W.: Smęcą to dopiero w „Dragon” i to jego bym usunął. Pi: Mimo wszystko to nic w porównaniu ze sprzężeniami elektrycznej gitary w „Junior Dad”. J.W.: To dziwne, że nie lubisz „Junior Dad”. Pamiętam, że wielu znanych muzyków podawało ten utwór jako perełkę tej płyty. Pi: A jak często przesłuchałeś te dwadzieścia minut sprzężeń? Lou Reeda można kochać albo nienawidzić (to częstsze), ale miał ciągoty do masakrowania dobrych utworów. Nie wiem czy słyszałeś co zrobił z „Solsbury Hill” Petera Gabriela na płycie „And I’ll Scratch Yours”, który był jego ostatnim nagraniem przed śmiercią, ale za coś takiego powinno się zakazywać zbliżania do gitary na odległość 10 metrów. J.W.: Widzę, że nie Cię nie przekonam… Najsłabsze ogniwo: „Junior Dad” vs. „Dragon” Pi: Cwaniaki, materiału tyle, że starczyłoby na jedno CD, ale jak się wydaje dwa, to w podsumowaniach sprzedaży inaczej jest liczone i łatwiej zdobyć pierwsze miejsce. Jak dla mnie materiał z pierwszej płyty całkowicie mnie zaspokaja i całą drugą można sobie darować. J.W.: Tak, drugie CD jest słabe poza końcówką, gdy panowie przypominają sobie, jak grać thrash. Pi: Krótka piłka, najsłabszym ogniwem jest… J.W.: Stawiam na „Am I Savage?”! Pi: Może być. Strasznie się wlecze. A jednak to nasuwa pytanie o to, skąd się wziął tak powszechny entuzjazm względem tej płyty, skoro ustaliliśmy, że aż tak super nie jest. J.W.: To proste – głód fanów po wielu latach oczekiwania; mimo wszystko pierwsze CD to niemal same hity; płytę numer 2 wieńczy najlepszy numer Metalliki od dekady! Sam wpadłem w tą pułapkę pisząc recenzję tego albumu. Dziś nie wracam do „Hardwired…” niemal w ogóle, podczas gdy wczoraj słuchałem „St. Anger”… Najsłabsze ogniwo: „Am I Savage” |
Jak najbardziej - nie trzeba Rogowieckiego ani Brzozowicza żeby stwierdzić czym podczas nagrywania debiutu "inspirowali" się Amerykanie. :D
Skąd fenomen popularności zespołu? Myślę, że odpowiedź jest prosta: grali wpadające w ucho melodie.
Nie bez powodu Metallica coverowała "Stone cold crazy" Queen, który (o dziwo) jest uważany za jednego z prekursorów thrashu.
A tak wogóle historia rocka to jedno wielkie zrzynanie od poprzedników.
Po odejściu Burtona dużo stracili na kreatywności. No i zaczęły się jakieś dziwne decyzje.
Np. "...And Justice For All" to jedyna znana mi płyta metalowa na której nie ma basu. Czytałem gdzieś opowieść inżyniera dźwięku, który nagrywał ten album, że płyta przed masteringiem brzmiała świetnie i potężnie. Wtedy do studia przyszedł Ulrich i kazał realizatorowi przesunąć wszystkie gałki od niskich tonów na 0. Facet to zrobił myśląc, że Ulrich żartuje. Ale perkusista z poważną miną oznajmił mu, że tak ma zostać. Potem była jeszcze interwencja u Hetfielda, która nic nie dała bo ten poparł Ulricha. Wyobrażam sobie minę Newsteda jak pierwszy raz usłyszał płytę. Brzmienia "St Anger" i "Death Magnetic" nie skomentuję bo to jakiś żart, uszy krwawią.
Zdecydowanie najlepszym albumem jest "Ride..". Ani jednego słabego numeru, choć "Trapped.." i "Escape" rzeczywiście trochę odstają. "Call of Ktulu" = potęga, jak ktoś czytał opowiadanie to szczególnie podniosła końcówka z tymi bębnami ładnie ilustruje tekst. Ta płyta ma energię, której trochę brakuje "Masterowi". "Things that should not be" wlecze się i wlecze nic z tego nie wynika.
Ostatni album spoko, ale za długi, wywalił bym te wolne numery.
Ogólnie kapela dobra, ale od lat 90. mocno pogubiona, jakby nie mogli się zdecydować, czy grają metal czy hard rock.
Dość długo miałem dość Metalliki — i dlatego, że nasłuchałem się jej w podstawówce, przez parę lat częściej niż czegokolwiek innego, i dlatego, że za dużo ochów, achów. Teraz co prawda nie wracam — poza „Lulu”, który to album zachwycił mnie od początku, ale trudno mi go traktować jako ich płytę: to dzieło Reeda i współpracowników — niemniej kiedy już słyszę, nieomal zawsze sprawia mi to niemałą przyjemność. Wystarczającą, by postawić Metallikę ponad inne klasyczne thrashe (np. nudny Slayer), chyba że taki uznać Celtic Frost ;-) A gdyby potępiać tych, co „nie mogą się zdecydować, czy grają metal, czy hard rock”, trzeba by było skreślić połowę co cięższej klasyki z lat 70. — tylko po co? :>
Dyskografia Metalliki jako metafora ludzkiego żywota
Kill 'Em All - szczęśliwy, niedojrzały, beztroski przedszkolak
Ride the Lightning - dobry uczeń, zaczyna dojrzewać
Master of Puppets - naprawdę świetnie sobie radzi w szkole, świadectwo z czerwonym paskiem
...And Justice for All - ojciec mu zmarł, zorientował się, że życie jest do bani, ma doła i zaczyna nienawidzić życia, jego oceny spadają do 3/4
Metallica (The Black Album) - skończył gimnazjum, popala marihuanę w weekendy, ledwo dostał się do technikum
Load - rzucił szkołę, handluje prochami, zażywa herę i kokę
ReLoad - jest bezdomnym ćpunem, ledwo mu starcza na prochy
St.Anger - przedawkował i prawie umarł. Jest na dnie.
Death Magnetic - trafił na odwyk, jest czysty, pracuje na stacji benzynowej
Lulu - po latach nadużywania dostał psychozy i zamordował 13 osób. Dożywocie w psychiatryku.
(Hardwired... to Self-Destruct nie słuchałem i nie zamierzam)
Co do skracania "St. Anger", polecam trochę inne podejście do tematu - "Blessed Anger", czyli płyta skrócona o jakieś pół godziny:
https://www.youtube.com/playlist?list=PLtzrMM6fkX-CQ5Yp46rVsfYVy9N_KuBYE
Szczególnie ciekawie wypada wspomniane w tekście "Some kind of monster", tutaj dość radykalnie przemontowane. Brzmienie pozostaje bez zmian, ale dzięki solidnemu odchudzeniu płyta nawet daje się słuchać.
Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.
więcej »Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Prezenty świąteczne 2017: Po muzykę Super Deluxe marsz!
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
50 najlepszych płyt 2016 roku
— Esensja
Po płytę marsz: Boże Narodzenie 2016
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Dwutakt: Metalliki trzeba po prostu słuchać
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski
Po płytę marsz: Kwiecień 2016
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Pakiet startowy: Metallica
— Esensja
Wybierz najlepsze utwory Metalliki!
— Esensja
Weekendowa Bezsensja: 50 najgorszych okładek płyt 2011 roku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Kolejne podsumowanie muzyczne roku 2011
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Prezenty świąteczne 2011: Muzyczne zachcianki
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Narzędzie dla kustosza Metalliki, czyli o „S&M 2” słów kilka
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski
Kolejna niezła płyta Wielkiego Zespołu… tylko
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski
Metalliki trzeba po prostu słuchać
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski
Led Zeppelin skończył się na Kill’Em All?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski
Pot i Kreff – Made in Poland: Największy z Wielkiej Czwórki
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Pot i Kreff – Made in Poland: Metallica poczuła się dobrze!
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Włoski Kurosawa
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Palec z artretyzmem na cynglu
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Magia i Miecz: Z niewielką pomocą zagranicznych publikacji
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Idź do krateru wulkanu Snæfellsjökull…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Komiksowe Top 10: Marzec 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
I ty możesz być Kubą Rozpruwaczem
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Po komiks marsz: Kwiecień 2024
— Paweł Ciołkiewicz, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch
My i Oni
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wielki mały finał
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Piołun w sercu a w słowach brak miodu, czyli 10 utworów do tekstów Ernesta Brylla
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Nigdy nie zrozumiem fenomenu popularności tego zespołu. "Kill 'em All" to taka chamska zrzynka z "Wild Cat" Tygers of Pan Tang, a wszystko co wydali później (do czasu czarnego albumu) to gdzieś trzecia liga thrash metalu. O reszcie nie wspominam, bo to już kategoria "polskie kabarety".