Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 15 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

OSI
‹Fire Make Thunder›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułFire Make Thunder
Wykonawca / KompozytorOSI
Data wydania23 marca 2012
NośnikCD
Czas trwania43:10
Gatunekmetal
EAN039841505122
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Utwory
CD1
1) Cold Call7:10
2) Guards5:03
3) Indian Curse4:42
4) Enemy Prayer4:54
5) Wind Won't Howl5:05
6) Big Chief II3:04
7) For Nothing3:18
8) Invisible Men9:54
Wyszukaj / Kup

Z otchłani, czeluści, spowita mgłą…
[OSI „Fire Make Thunder” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Jak na projekt muzyczny, którego autorzy porozumiewają się za pomocą poczty elektronicznej, a kolejne płyty realizują w osobnych studiach nagraniowych, grupa OSI (co jest skrótem od Office of Strategic Influence) wykazuje niezwykłą wręcz żywotność. Istnieje od dziesięciu lat i właśnie wydała czwarty album – „Fire Make Thunder”. Dla mniej zorientowanych: za szyldem tym kryją się Kevin Moore, Jim Matheos i – od kilku lat – Gavin Harrison.

Sebastian Chosiński

Z otchłani, czeluści, spowita mgłą…
[OSI „Fire Make Thunder” - recenzja]

Jak na projekt muzyczny, którego autorzy porozumiewają się za pomocą poczty elektronicznej, a kolejne płyty realizują w osobnych studiach nagraniowych, grupa OSI (co jest skrótem od Office of Strategic Influence) wykazuje niezwykłą wręcz żywotność. Istnieje od dziesięciu lat i właśnie wydała czwarty album – „Fire Make Thunder”. Dla mniej zorientowanych: za szyldem tym kryją się Kevin Moore, Jim Matheos i – od kilku lat – Gavin Harrison.

OSI
‹Fire Make Thunder›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułFire Make Thunder
Wykonawca / KompozytorOSI
Data wydania23 marca 2012
NośnikCD
Czas trwania43:10
Gatunekmetal
EAN039841505122
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Utwory
CD1
1) Cold Call7:10
2) Guards5:03
3) Indian Curse4:42
4) Enemy Prayer4:54
5) Wind Won't Howl5:05
6) Big Chief II3:04
7) For Nothing3:18
8) Invisible Men9:54
Wyszukaj / Kup
Zespół OSI powstał w 2002 roku jako jednorazowy, poboczny projekt dwóch doskonale znających się od lat artystów, którzy postanowili odpocząć trochę od progresywno-metalowej muzyki produkowanej w ramach ich macierzystych zespołów. Jim Matheos zdobył już wcześniej popularność jako lider i gitarzysta Fates Warning, natomiast klawiszowiec Kevin Moore był jednym z założycieli i twórców potęgi Dream Theater. Opuścił szeregi tego zespołu w 1994 roku po nagraniu krążka „Awake” (zastąpił go Derek Sherinian), po czym rozpoczął karierę solową. Wkrótce jednak powołał do życia nową, obracającą się w nieco innych muzycznych kręgach niż Dream Theater, kapelę – Chroma Key, z którą w następnych latach nagrał trzy „pełnometrażowe” płyty studyjne. Dał się również namówić na gościnny występ na albumach Fates Warning – „A Pleasant Shade of Gray” (1997) oraz „Disconnected” (2000). Nie po raz pierwszy zresztą, ponieważ można go już było usłyszeć, choć w niewielkim zakresie, na krążku „Perfect Symmetry”, który został wydany dwadzieścia trzy lata temu. W każdym razie, decydując się na bliższą współpracę artystyczną, panowie Matheos i Moore doskonale wiedzieli, na co ich stać i czego się mogą po sobie spodziewać.
Debiutancki „Office of Strategic Influence” ujrzał światło dzienne w 2003 roku i bardzo się spodobał. W efekcie, zamiast zawiesić działalność, OSI postanowiło dłubać dalej i w efekcie „wydłubało” kolejne albumy – „Free” (2006) oraz „Blood” (2009). Poza Matheosem i Moore’em pojawili się na nich muzycy tej miary, co Sean Malone (basista Cynic i Gordian Knot), Mike Portnoy (perkusista Dream Theater), Steven Wilson (wokalista Porcupine Tree), Joey Vera (gitarzysta Fates Warning i Armored Saint), Mikael Åkerfeldt (frontman Opeth) i Tim Bowness (współlider No-Man). Na „Blood” w szeregi grupy wstąpił też angielski bębniarz Gavin Harrison, którego dyskografia jest tak pokaźna, że mogłaby zawstydzić niejednego uznanego pałkera. Najbardziej kojarzony jest on jednak ze współpracy z Porcupine Tree, z którym to zespołem występuje nieprzerwanie od dziesięciu lat. Harrison – w swojej dziedzinie specjalista, jakich mało – idealnie wkomponował się w reprezentowaną przez OSI stylistykę muzyczną z pogranicza progresu, metalu i elektroniki (ambientu), dlatego też został zaproszony również do udziału w najnowszym jego projekcie – „Fire Make Thunder”.
Artyści z kręgów rocka progresywnego przyzwyczaili słuchaczy do tego, że ich płyty są długie do granic wytrzymałości. W porównaniu z nimi Matheos i Moore od samego początku stosują zaskakujący umiar; żaden z ich albumów nie przekroczył bowiem – w swojej podstawowej wersji – granicy pięćdziesięciu minut. Ba! „Fire Make Thunder” jest najkrótszy z całej czwórki, trwa jedynie nieco ponad czterdzieści trzy minuty (choć pewnie za jakiś czas ukaże się wersja limitowana z dodatkowym krążkiem; tak przynajmniej było w przypadku poprzednich publikacji). Na album składa się osiem utworów, utrzymanych w podobnej estetyce, tworzących zamkniętą muzyczną całość i – co tu dużo mówić – zabierających słuchacza w niepowtarzalną, a bywa, że i fascynującą, podróż do mrocznej krainy zrodzonej w wyobraźni liderów zespołu. Całość zaczyna się od ciszy, z której stopniowo wyłaniają się dźwięki instrumentów elektronicznych wymieszane z głosami ludzkimi. To „Cold Call”, nad którym, co prawda, z biegiem czasu przejmuje władanie gitara Jima Matheosa (a raczej kilka nałożonych na siebie ścieżek tego instrumentu), lecz wycofany na dalszy plan medytacyjny wokal Kevina Moore’a sprawia, że wszystko brzmi znacznie mniej agresywnie, niż by mogło.
Z podobnym patentem mamy do czynienia w „Guards”, gdzie świdrujące uszy gitary „złamane” są melorecytacją wokalisty na tle zaserwowanej w zaskakująco dobranych proporcjach elektroniki. Nadchodzi też jednak moment, kiedy Matheos buduje taką ścianę dźwięku, że może się wydawać, iż słuchamy płyty któregoś z tuzów post-rocka. Znakomite wrażenie pozostawia po sobie „Indian Curse” – przejmująca, hipnotyczna ballada, znaczona pojedynczymi dźwiękami fortepianu i gitarą akustyczną; przez przybrudzony efektami dodanymi w studiu głos Moore’a przebija zaś ogromny smutek. W zupełnie inny klimat wprowadza natomiast „Enemy Prayer” – jedyna instrumentalna kompozycja podpisana przez wszystkich obecnych członków OSI. Oznacza to tyle, że co nieco dorzucił od siebie również Gavin Harrison. I to słychać, bowiem w żadnym innym numerze perkusista nie ma tyle pracy co tutaj. Gdyby na siłę szukać inspiracji, to chyba właśnie ten kawałek najbliższy jest temu, co Matheos i Moore tworzyli w Fates Warning i Dream Theater. Wszystko wraca jednak do normy już w następnym utworze – znów mamy powolny, transowy rytm, klawiszowe tło, gitarowe smaczki i wprowadzający w stan kontemplacji śpiew. „Wind Won’t Blow” to jedna z tych kompozycji, które w naturalnym sposób dzięki improwizacjom mogą rozrastać się na koncertach do kilkunastu minut, wprowadzając przy tym słuchaczy w wyjątkowo refleksyjny nastrój.
Dwie kolejne piosenki – „Big Chief II” oraz „For Nothing” – to najkrótsze numery na płycie, łącznie trwają trochę ponad sześć minut. W pierwszym Moore – na tle „brudnych” gitar Matheosa – ociera się o stylistykę rapu (choć, proszę, nie wyobrażajcie sobie za dużo), w drugim z kolei snuje leniwie swoją opowieść gdzieś pomiędzy dźwiękami zaprogramowanymi na syntetyzatorach. Zamykające krążek prawie dziesięciominutowe „Invisible Men” przywodzi na myśl „Indian Curse”, choć tamtemu utworowi ton nadawały instrumenty akustyczne, tutaj mamy natomiast przede wszystkim elektronikę. Ale ponownie użytą z umiarem, głównie dla podkreślenia klimatu smutku i nostalgii. Nie brakuje też jednak miejsca dla gitary, która gdy tylko się pojawia, sprawia, że dziełko wieńczące całość zbliża się – niebezpiecznie czy nie, to już kwestia gustu – do dokonań Porcupine Tree. Gdyby nagle gruchnęła wieść, że to nagrana przez OSI kompozycja Stevena Wilsona, chyba nikt nie byłby specjalnie zaskoczony.
Aura tajemniczości i niesamowitości, znana z płyt Porcupine Tree (ale nie tylko), unosi się zresztą nad całym „Fire Make Thunder” – tyle że to wcale nie jest zarzut. Już poprzednie produkcje Matheosa i Moore’a nie tryskały przesadną radością, ta jednak jest najbardziej mroczna, spowita ciemną i gęstą mgłą, przez którą tylko od czasu do czasu przebija jakaś bardziej optymistyczna nutka (jak w „Enemy Prayer” czy „Big Chief II”). Poza tym jest przeraźliwie smutno, jakby panowie nasłuchali się ostatnio klasyków rocka gotyckiego albo dark wave (te syntezatory!) i postawili sobie za punkt honoru dorównać im w dołowaniu słuchacza. Pod względem aranżacji i produkcji album jest zrealizowany perfekcyjnie, ale przecież trudno, by było inaczej, skoro odpowiadali za to sami muzycy. Martwić można się w zasadzie tylko jednym – że biorąc pod uwagę dotychczasową częstotliwość, piąty krążek OSI pojawi się w sklepach dopiero w 2015 roku.
koniec
17 kwietnia 2012

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Tu miejsce na labirynt…: Z Beskidów widać Jukatan, Afrykę i Japonię
Sebastian Chosiński

14 V 2024

Na każdą kolejną płytę jazzowo-folkowego projektu Into the Roots, któremu patronuje trębacz Piotr Damasiewicz (nierzadko, a ostatnimi laty coraz chętniej sięgający także po inne instrumenty), czekam z dużą niecierpliwością. Za każdym razem zastanawia mnie bowiem, co jeszcze nowego można odkryć na eksploatowanym od dawna polu artystycznym. Trzeci album zespołu – „Świtanie” – udowadnia, że jednak można. I to całkiem sporo.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: W cieniu Purpurowego Słońca
Sebastian Chosiński

10 V 2024

Po reinterpretacji dokonań twórczych Krzysztofa Komedy i Sun Ra panowie z EABS postanowili zmierzyć się z kolejną jazzową legendą – utworami zmarłego przed sześcioma laty trębacza Tomasza Stańki. Tym razem jednak wrocławski kwintet zdecydował się zmierzyć z konkretną płytą. Tak narodził się album „Reflections of Purple Sun”.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Mroczne zaułki Malmö
Sebastian Chosiński

9 V 2024

To najbardziej nietypowa płyta pochodzącej z Malmö Agusy. Nietypowa, ponieważ zawierająca muzykę skomponowaną do niezależnego filmu kryminalnego autorstwa Augustina Sjöberga, który jest znajomym lidera zespołu, gitarzysty Mikaela Ödesjö. I chociaż wypełnia ją ten sam co zawsze progresywny folk, musicie przygotować się na jedną, ale za to zasadniczą zmianę – utwory są znacznie krótsze, niż bywało dotąd.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nowoczesne oblicze metalu
— Przemysław Dobrzyński

Tegoż autora

Kto nie ryzykuje, ten… w spokoju nie żyje
— Sebastian Chosiński

W starym domu nie straszy
— Sebastian Chosiński

Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
— Sebastian Chosiński

Płynąć na chmurach
— Sebastian Chosiński

Ptaki wśród chmur
— Sebastian Chosiński

„Czemu mi smutno i czemu najsmutniej…”
— Sebastian Chosiński

Pieśni wędrujące, przydrożne i roztańczone
— Sebastian Chosiński

W kosmosie też znają jazz i hip hop
— Sebastian Chosiński

Od Bacha do Hindemitha
— Sebastian Chosiński

Z widokiem na Manhattan
— Sebastian Chosiński

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.