„Starsi panowie, starsi panowie dwaj…” i jeszcze dwaj… [ - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl „…już szron na głowie, już nie to zdrowie, a w sercu ciągle maj”. Refren pamiętnego kupletu Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego idealnie pasuje do tria SBB i towarzyszącego mu skrzypka Michała Urbaniaka, którzy od ponad roku od czasu do czasu grywają wspólne koncerty. W ostatnią niedzielę lutego pojawili się na niewielkiej rozmiarami scenie poznańskiego klubu Blue Note. I – mówiąc młodzieżowym językiem – pozamiatali!
„Starsi panowie, starsi panowie dwaj…” i jeszcze dwaj… [ - recenzja]„…już szron na głowie, już nie to zdrowie, a w sercu ciągle maj”. Refren pamiętnego kupletu Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego idealnie pasuje do tria SBB i towarzyszącego mu skrzypka Michała Urbaniaka, którzy od ponad roku od czasu do czasu grywają wspólne koncerty. W ostatnią niedzielę lutego pojawili się na niewielkiej rozmiarami scenie poznańskiego klubu Blue Note. I – mówiąc młodzieżowym językiem – pozamiatali!
Poprzedni koncert SBB w Poznaniu odbył się niemal dokładnie rok wcześniej – 24 lutego w klubie Eskulap. Był to moment bardzo trudny zwłaszcza dla lidera legendarnego tria, Józefa Skrzeka, który wciąż jeszcze opłakiwał śmierć brata (Jan „Kyks” zmarł w wyniku udaru mózgu 29 stycznia 2015 roku). I chociaż Skrzek jest profesjonalistą w każdym calu, widać było, że na scenie czuł się tego dnia trochę zagubiony, nieobecny myślami. Mimo to cała zaplanowana trasa zimowo-wiosenna, trwająca do końca kwietnia, odbyła się zgodnie z planem. Ba! w jej trakcie zespół rozpoczął – jak się później okazało, artystycznie bardzo owocną – współpracę z Michałem Urbaniakiem. Pierwszym jej owocem był wspólny koncert w radiowym studiu imienia Agnieszki Osieckiej, który na początku października opublikowany został na płycie w wydawanej przez Polskie Radio serii „ Koncert w Trójce”. Jego premiera zbiegła się z kolejnym występem „na żywo” niecodziennego kwartetu (1 października) – podczas łódzkiego festiwalu Urbanator Days, któremu od początku, o czym informuje już sama nazwa, patronuje najsłynniejszy polski skrzypek jazzowy i jazzrockowy. Kolejne – jesienne – koncerty SBB odbywały się już jednak bez udziału Urbaniaka; można więc było podejrzewać, że jego kooperacja z panami Skrzekiem, Anthimosem Apostolisem i Jerzym Piotrowskim pozostanie jedynie efemeryczną ciekawostką. Tymczasem, zapewne ku zaskoczeniu, ale i radości wielu fanów obu wykonawców, na początku stycznia pojawiła się zapowiedź kolejnego ich wspólnego występu – tym razem na piekielnie ciasnej (będzie jeszcze okazja o tym wspomnieć) scenie poznańskiego klubu Blue Note. Dla SBB był to dopiero trzeci koncert w tym roku – wcześniej zagrali w Budapeszcie (24 lutego) oraz w… Gomunicach niedaleko Radomska (27 lutego). Znając materiał ze wspomnianej płyty, można było podejrzewać, że udział Urbaniaka ograniczy się do zaledwie kilku utworów. I początek rzeczywiście to właśnie sugerował. Na szczęście okazało się inaczej. Skrzypek pojawił się na scenie, by dołączyć do grupy, przed trzecim utworem i – nie licząc przerwy na obowiązkowy perkusyjny „pojedynek” Anthimosa i Piotrowskiego – pozostał na niej do końca. Czyli nieco ponad godzinę. Otwarcie było bardzo rockowe. Jakby muzycy postanowili przypomnieć sobie najwcześniejsze lata działalności (jeszcze przed dołączeniem do Czesława Niemena), kiedy – jak na hipisów zafascynowanych twórczością Jimiego Hendrixa przystało – grali bardzo psychodelicznie. Skrzek z zaciętością uderzał w struny przesterowanego basu, Lakis kąśliwie podgryzał go dźwiękami gitary, a obu kolegów starał się godzić i tym samym trzymać wszystko w ryzach Keta. Z czasem z tej improwizacji „narodził” się „Odlot” – kompozycja doskonale znana z debiutanckiego, wydanego już ponad cztery dekady temu, albumu formacji, która po dziś dzień, jak widać, stanowi żelazny punkt repertuaru SBB. I trudno się dziwić, bo przecież utwór ten, jak rzadko który, daje znakomitą możliwość odpowiedniego wprowadzenia się wszystkich muzyków. Skorzystał z tego zwłaszcza Piotrowski – umieszczony w centrum sceny, przykuwał uwagę, ale nie tylko rozbudowanym zestawem bębnów, lecz nade wszystko fenomenalną, pełną luzu, ale i mocy grą. W ciągu ostatnich dwóch lat stał się na powrót integralną częścią zespołu (co wcale nie było takie oczywiste, gdy słuchało się chociażby koncertu podczas „Jazzu nad Odrą” przed dwoma laty, pierwszego po powrocie Kety zza Oceanu). Po kilkunastu minutach do tria dołączył Michał Urbaniak. Koncert zaczął się tym samym jakby od nowa – i wcale nie dlatego, że we czwórkę zagrali na początek „Na pierwszy ogień”. Skrzypek, owacyjnie powitany przez publiczność wypełniającą piwniczną salkę po brzegi, kupił ją sobie od pierwszego dźwięku – i tak miało pozostać aż do finału. Zagrana przez niego hipnotyczno-psychodeliczna partia solowa długo jeszcze wybrzmiewała w uszach. Podobnie było zresztą z pozostałymi kompozycjami, które – do czego stali bywalcy koncertów SBB są przyzwyczajeni – zamieniały się w rozbudowane improwizacje (jak rozpędzone „Walkin’ Around the Stormy Bay”). Tym razem jednak bogatsze o czwarty instrument. Urbaniak niejednokrotnie wyręczał Lakisa, który mógł tym samym skupić się na melodiach; obaj artyści chętnie też wdawali się w muzyczne dialogi, których dynamika i emocjonalność napędzały cały zespół. Nie zabrakło również solówki Piotrowskiego na perkusji, który w pewnym momencie, jak przed laty – na co dowód znajdujemy chociażby na albumie „ 1978 Buchholz” – zaprosił do „rozmowy” Anthimosa. Fragment zazwyczaj tytułowany na płytach „Drum Solo” zamienił się więc w typowy dla SBB „Drums Battle”. Oznaczało to konieczność ustawienia na scenie drugiego zestawu bębnów, co sprawiło, że miejsca było już na niej tak mało, iż Urbaniak siedząc na podwyższonym krześle, znajdował się praktycznie kilkadziesiąt centymetrów od pierwszego rzędu stolików. Zapewne nie była to dla muzyka sytuacja komfortowa, ale nie dał tego po sobie poznać; nie wpłynęło to również w żaden sposób na jakość wykonywanej przez niego pracy (jeśli w ogóle można użyć takiego słowa odnośnie artysty tak dużego formatu). Im bliżej końca koncertu, tym więcej pojawiało się w repertuarze klasyków, jak na przykład „Z których krwi krew moja (Z miłości jestem)” czy też – w fantastycznej, całkowicie odmienionej i jednocześnie niezwykle przejmującej wersji – „ Memento z banalnym tryptykiem”. Część wokalna wykonana została przez Skrzeka jedynie przy akompaniamencie syntezatorów (brzmiących jak organy); dopiero później, po kilku dobrych minutach, dołączyli pozostali muzycy, w tym dzielący się z Anthimosem partią solową Michał Urbaniak. Na koniec lider SBB ponownie stanął przy klawiszach, aby zwieńczyć całość elegijną partią organową. Nie licząc tekstów piosenek, Józef przez cały, trwający niemal dwie godziny, koncert nie wypowiedział do publiczności nawet jednego słowa – nie przywitał się ani nie pożegnał; dotarłszy do mety, panowie po prostu zeszli ze sceny. A widownia przez kilkanaście kolejnych minut zastanawiała się, czy to już koniec, czy jednak będzie zapowiadana na wstępie przez organizatora koncertu, Krzysztofa Ranusa, część druga. Nadzieje prysły, gdy na scenie pojawili się technicy i zaczęli demontować sprzęt. Jakkolwiek dziwne mogło się to wydawać, nie zmienia faktu, że koncert był wyborny i że dobrze byłoby, gdyby wspólne występy SBB i Urbaniaka doczekały się pełniejszej dokumentacji niż ubiegłoroczny „trójkowy” występ. Skład: Józef Skrzek – instrumenty klawiszowe, gitara basowa, śpiew Michał Urbaniak – skrzypce elektryczne Apostolis Anthimos – gitara elektryczna, perkusja Jerzy Piotrowski – perkusja
|