Najnowszy album saksofonisty Borysa Janczarskiego, debiutującego jako lider własnego Kwartetu, to fascynująca podróż głównie w lata 30., 40. i 50. ubiegłego wieku. Na „Time Remembered” trafiło bowiem osiem kompozycji, spośród których najmłodsza liczy sobie już sześć dekad. Wszystkie powstały w Stanach Zjednoczonych w epoce, kiedy na tanecznych parkietach i w ścieżkach dźwiękowych filmów dominowały orkiestry jazzowe.
Wesoła łza się w oku kręci
[Borys Janczarski Quartet „Time Remembered” - recenzja]
Najnowszy album saksofonisty Borysa Janczarskiego, debiutującego jako lider własnego Kwartetu, to fascynująca podróż głównie w lata 30., 40. i 50. ubiegłego wieku. Na „Time Remembered” trafiło bowiem osiem kompozycji, spośród których najmłodsza liczy sobie już sześć dekad. Wszystkie powstały w Stanach Zjednoczonych w epoce, kiedy na tanecznych parkietach i w ścieżkach dźwiękowych filmów dominowały orkiestry jazzowe.
Borys Janczarski Quartet
‹Time Remembered›
Utwory | |
Pliki | |
1) Beautiful Friendship | 06:48 |
2) Lover Man | 08:08 |
3) Time Remembered | 06:01 |
4) Lulu’s Back in Town | 07:51 |
5) Skylark | 06:59 |
6) Like Someone in Love | 07:54 |
7) A Ghost of a Chance | 03:45 |
8) Budo | 04:33 |
Opublikowany, jak na razie, jedynie za pośrednictwem serwisu Bandcamp nowy album polskiego jazzowego saksofonisty Borysa Janczarskiego to otwarcie kolejnego rozdziału w jego bogatej karierze artystycznej. Janczarski dał się już bowiem poznać między innymi jako bliski współpracownik perkusisty Kazimierza Jonkisza („Jazz Energy”, 2013; „6 Hours with Ronnie”, 2015), jego amerykańskiego kolegi po fachu Stephena McCravena („Travelling East West”, 2015; „
Liberator”, 2018), również pochodzącego zza Atlantyku trębacza i flecisty Rasula Siddika („
Contemplation”, 2020) oraz skrzypka Karola Dobrowolskiego („
Bleue Mélancolie”, 2022). Ale to właśnie „Time Remembered” jest pierwszym wydanym przez niego „krążkiem”, którego okładkę zdobi jego nazwisko. Mimo że żaden z zawartych na nim utworów nie jest dziełem lidera.
Płyta powstała w czasach pandemii. Od zarejestrowania materiału, co miało miejsce 14 lipca 2020 w studiu Dwa Domy w podwarszawskim Zalesiu, do jego upublicznienia, co nastąpiło w połowie grudnia tego roku, minęło niemal trzy i pół roku. Dlaczego tak długo z tym zwlekano? Może kiedyś wyjaśni sam artysta. Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby okazało się, że było to spowodowane przede wszystkim załatwieniem kwestii związanych z prawami autorskimi. Na „Time Remembered” trafiło bowiem osiem amerykańskich standardów jazzowych, powstałych na przestrzeni ponad trzech dekad. Najstarsza kompozycja liczy sobie już ponad dziewięćdziesiąt lat (chodzi o „A Ghost of a Chance”), najmłodsza (tytułowa „Time Remembered”) zadebiutowała na początku lat 60. ubiegłego wieku. Spory rozrzut czasowy, ale – co istotne – w nagraniach tego nie słychać. Co oznacza, że muzycy potrafili tym evergreenom nadać własny sznyt.
Właśnie, muzycy! Z kim Borys Janczarski postanowił zmierzyć się z nierzadko legendarnymi utworami? Zaprosił do współpracy amerykańskiego gitarzystę Marka Waggonera, który pierwsze kroki na scenie stawiał przed dwiema dekadami w formacjach The Don Menza Big Band i Henry Franklin Collaboration, natomiast w ostatnich latach związał się artystycznie z polskim kontrabasistą Piotrem Rodowiczem („Razem na tej ziemi”, 2020; „Zapomniani kompozytorzy polscy 2”, 2021; „432”, 2021), kontrabasistę Michała Jarosa oraz perkusistę Patryka Dobosza (znanego między innymi z kooperacji z kwartetami High Definition, Magnolia Acoustic i Dominika Bukowskiego). Co ciekawe, jeszcze parę lat temu grupa ta występowała pod nazwiskami wszystkich muzyków, ale jej debiutancki album sygnuje tylko Janczarski. Widać to właśnie on ma największe przebicie medialne.
Płytę otwiera prawie siedmiominutowa wersja kompozycji Donalda Kahna (do tekstu Stanleya Styne’a) „Beautiful Friendship”, którą jako pierwsza wykonała w 1956 roku niezapomniana Ella Fitzgerald. W przypadku Kwartetu Janczarskiego mamy jednak do czynienia z utworem instrumentalnym, na dodatek znacznie – w porównaniu z oryginałem – rozbudowanym. Podobnie zresztą rzecz ma się w przypadku kilku innych numerów. Co oznacza, że polsko-amerykańska formacja zdecydowała się na znaczne przeróbki, nie zapominając przy tym o tym, co jest kwintesencją jazzu – improwizacjach. Dzieło Kahna to kompozycja bardzo lekka, zwiewna i taneczna, na dodatek nadzwyczaj radosna, okraszona solówką gitarową Waggonera i – poprzedzającą ją – improwizacją saksofonu tenorowego lidera.
Jeszcze bardziej w klimacie retro, jeśli to w ogóle możliwe, utrzymany jest powstały w 1941 roku (cztery lata później rozsławiła go natomiast Billie Holliday) „Lover Man ” Jimmy’ego Davisa, Jimmy’ego Sheridana i Portorykańczyka Rogera Ramireza. Klimat retro nie stanął jednak muzykom na przeszkodzie, aby wzbogacić tę kompozycję licznymi wstawkami, czyniąc z niej – momentami – bardzo intensywny postbopowy kawałek, z mocnym w końcówce akcentem perkusyjnym. „Time Remembered” po raz pierwszy ukazał się w 1962 roku na longplayu „Loose Bloose” fortepianowego Tria Billa Evansa. Jako że w instrumentarium Kwartetu Janczarskiego nie ma fortepianu, trzeba było ten numer znacząco przearanżować. W efekcie miejsce klawisza zajęły gitara i saksofon, aczkolwiek bardzo istotną rolę odgrywa tu również nastrojowo brzmiący kontrabas, wyznaczający ścieżkę, którą następnie podążają Dobosz oraz Janczarski i wspierający go z „tylnego krzesła” Waggoner.
„Lulu’s Back in Town” autorstwa Harry’ego Warrena (do słów Ala Dubina) to kolejny przykład utrzymanego w optymistycznym klimacie utworu bardzo melodyjnego i tanecznego. Po raz pierwszy wykorzystano go w 1935 roku w ścieżce dźwiękowej musicalu Lloyda Bacona „Broadway Gandolier”, gdzie zaśpiewał go Dick Powell. Później oczywiście doczekał się on wielu innych wykonań. W tej wersji to numer bardzo żywiołowy, z wybijającym się na plan pierwszy dęciakiem, którego motyw w tle powiela gitara. Z biegiem czasu to jednak ona przejmuje „pierwsze skrzypce”, by zaprezentować słuchaczom solówkę, która łączy w sobie skrajne żywioły: jest jednocześnie stonowana, ale nie leniwa, nastrojowa, lecz zaangażowana. Sporo do powiedzenia ma w tym numerze również Patryk Dobosz, którego do perkusyjnego popisu chce się wracać.
Wśród takich staroci musiała znaleźć się kompozycja potocznie określana mianem romantyczno-„pościelowej”. Wybór padł na „Skylark” z muzyką Hoagy’ego Carmichela (i słowami Johnny’ego Mercera), po którą już w kilka miesięcy po publikacji, a miało to miejsce w 1941 roku, sięgnęli tacy wykonawcy, jak Glenn Miller Orchestra (z wokalistą Rayem Eberlem), Harry James and His Orchestra (z wokalistką Helen Forrest) oraz – osobno – Dinah Shore i Bing Crosby. To wszystko wydarzyło się na przestrzeni jednego roku. Nie ma więc wątpliwości co do tego, że „Skylark” stał się megaprzebojem. A jak prezentuje się jego wersja nagrana osiem dekad później? Smakowicie! Po miłosno-lirycznym wstępie pojawiają się kapitalne partie solowe kolejnych instrumentalistów – kontrabasisty, gitarzysty, wreszcie spinającego całość klamrą saksofonisty. Nawet nie będąc wielbicielami takiej twórczości, tę wersję amerykańskiego standardu na pewno docenicie.
Za muzyczną stronę „Like Someone in Love” odpowiadał Jimmy Van Heusen (za tekst natomiast Johnny Burke), który skomponował ten utwór na potrzeby komediowo-westernowego musicalu „Belle of the Yukon” (1944) Williama A. Seitera, w którym wykonała go wspomniana już przy okazji „Skylark” Dinah Shore. Ton nadaje mu rozbudowany dialog saksofonu tenorowego z gitarą, z którego w dalszej części wyrastają porywające solowe improwizacje obu instrumentalistów. „A Ghost of a Chance” to najstarszy utwór, po których sięgnęli Janczarski i Waggoner. Napisał go w 1932 roku Victor Young, a tekstem opatrzyli Ned Washington i – śpiewający go po raz pierwszy (z towarzyszeniem własnego big bandu) – Bing Crosby. Rok później znalazł się on w ścieżce dźwiękowej krótkometrażowego musicalu „Please” Arvida E. Gilstroma. To bardzo stonowana, ponownie oparta na przenikających się partiach gitary i saksofonu kompozycja, która snuje się nieśpiesznie, wprawiających przy tym słuchaczy w błogi nastrój.
Z nieco innej „beczki” pochodzi natomiast numer zamykający płytę. To „Budo” Buda Powella i… Milesa Davisa. Słynny amerykański trębacz po raz pierwszy zagrał na żywo ten utwór (z towarzyszeniem swojej orkiestry) w 1948 roku, a rok później wydał go w bliźniaczej wersji na singlu. Podobnie jak w przypadku „A Ghost of a Chance”, ingerencja w materię oryginału była ograniczona. Jakby Janczarski i Waggoner uważali, że Maestra Milesa poprawiać nie należy. Ale to wcale nie oznacza, że nic nie zmienili. Musieli przecież instrumentalnie „okroić” tę kompozycję do kwartetu, na dodatek decydując się na oddanie inicjatywy w ręce gitarzysty, którego do intensywnej gry zachęcają przede wszystkim puszczający wodze fantazji Michał Jaros i Patryk Dobosz. „Time Remembered” to fascynująca podróż w zamierzchłe czasy narodzin jazzu. Nie ukrywam jednak, że chętnie poznałbym oryginalne, współczesne nagrania Kwartetu.
Skład:
Borys Janczarski – saksofon tenorowy
Mark Waggoner – gitara elektryczna
Michał Jaros – kontrabas
Patryk Dobosz – perkusja