Do tej pory mogliście go usłyszeć między innymi na albumach takich formacji, jak Jazz Five, Jack Street i The Pagsberg BigBand. Teraz, za sprawą kopenhaskiej wytwórni April Records, duński saksofonista Jeppe Zacho doczekał się solowego debiutu. Prowadzony przez niego kwintet nagrał album, który w największym stopniu powinien przypaść do gustu wielbicielom hard- i post-bopu z przełomu lat 50. i 60. ubiegłego wieku.
Lepiej późno, niż wcale
[Jeppe Zacho „Introducing Jeppe Zacho” - recenzja]
Do tej pory mogliście go usłyszeć między innymi na albumach takich formacji, jak Jazz Five, Jack Street i The Pagsberg BigBand. Teraz, za sprawą kopenhaskiej wytwórni April Records, duński saksofonista Jeppe Zacho doczekał się solowego debiutu. Prowadzony przez niego kwintet nagrał album, który w największym stopniu powinien przypaść do gustu wielbicielom hard- i post-bopu z przełomu lat 50. i 60. ubiegłego wieku.
Jeppe Zacho
‹Introducing Jeppe Zacho›
Utwory | |
CD1 | |
1) Self-Express | 06:51 |
2) Loyal Soldier | 05:36 |
3) Rendezvous | 07:49 |
4) El Bravado | 05:38 |
5) Omnivore | 05:08 |
6) The Sweet One | 04:05 |
7) Bülow’s Way | 04:49 |
Nieczęsto zdarza się, aby zasłużony artysta wydawał swoją debiutancką płytę solową, mając na karku ponad czterdzieści lat i około dwudziestu płyt w dorobku. A jednak to właśnie spotkało duńskiego saksofonistę tenorowego Jeppego Zacho. Urodził się w 1982 roku w pięćdziesięciotysięcznym portowym Vejle. Instrumentem, który go rozsławił, zainteresował się – z inspiracji ojca – stosunkowo późno, bo dopiero mając piętnaście lat. W 2012 roku został absolwentem kopenhaskiej Rytmisk Musikkonservatorium; wtedy już od czterech lat uczył innych gry na saksofonie w szkole muzycznej. Jak również udzielał się w kilku formacjach (nie tylko zresztą jazzowych). Karierę zaczął od występów w specjalizującym się w muzyce tradycyjnej kwintecie Jazz Five (albumy „Happy – Party New Orleanse Jazz”, 2004; „Jump, Jive and Wail”, 2006; „Jazz Five Live ’08”, 2008; „New Orleans Heat”, 2011; „Belleville Street”, 2014). W tym samym czasie związany był także z efemerycznymi grupami The Breakers („Here for a Laugh”, 2006), The Magic Bullet Theory („Love aka Sugar”, 2006), Ultraktement („Ultraktement”, 2006); dał się też namówić do współpracy przez muzyków indiepopowej grupy Southern Gothic Tales („In Every Seaport Town”, 2008).
Z czasem Zacho stawał się coraz bardziej skłonny do eksperymentów artystycznych i poszukiwania nowych wyzwań. Próbował więc swych sił w jazzowych orkiestrach – vide Jack Street („Jack Street”, 2012; „Live at La Fontaine”, 2018) oraz The Pagsberg BigBand („Nordisk BigBand Poesi”, 2017; „A Jungle Story”, 2019) – ale chyba największym zaskoczeniem okazał się jego udział w bardzo dalekim od wszystkiego, czym do tej pory się zajmował, projekcie „Saturations” (2021) kompozytora Nielsa Lyhnego Løkkegaarda. Na krążek ten trafiły bowiem dwa rozbudowane utwory stworzone na dziewiętnaście klarnetów (pierwszy numer) i tyle samo klarnetów basowych (drugi). Od Jeppego wymagało to również zmierzenia się z instrumentami, które nie były dla niego podstawowymi. Może właśnie to doświadczenie ośmieliło go do zrobienia kolejnego kroku – nagrania płyty solowej, z własnymi kompozycjami.
Na początek należało skompletować zespół. W tym względzie Zacho zdecydował się podążyć szlakiem przetartym przed dekadami przez swojego mistrza, czyli Johna Coltrane’a. Gdy Trane decydował się grać w kwintecie, zazwyczaj towarzyszyli mu wówczas trębacz, pianista, kontrabasista oraz bębniarz. Taki zestaw instrumentalistów postanowił też zaprosić do studia Duńczyk. Do spotkania na szczycie doszło w ciągu dwóch dni 24 i 25 listopada 2022 roku w kopenhaskim The Village Recording. Zarejestrowany materiał postanowiła natomiast opublikować – dobrze już znana czytelnikom „Esensji” – wytwórnia April Records.
A kogo Jeppe poprosił o wsparcie? Trębacza Jonasa Due (znanego z Pimpono Ensemble i OTOOTO), pianistę Thomasa Bornø (chętnie współpracującego z doświadczonym saksofonistą Jensem Søndergaardem), kontrabasistę Andersa Krogha Fjeldsteda (stojącego na czele własnego Sekstetu i gościnnie udzielającego się w wielu innych projektach) oraz perkusistę Henrika Holsta Hansena (nie tylko etatowego współpracownika Fjeldsteda, ale także producenta i specjalistę od miksu i masteringu, odpowiedzialnego między innymi za wydawnictwa grup
Little North i
Andreas Toftemark Quartet). Pojawił się też w studiu jeden gość. To grający na kongach, pochodzący z Kuby, ale mieszkający w Kopenhadze perkusjonista Eliel Lazo, którego usłyszeć można wprawdzie tylko w dwóch utworach („Loyal Soldier” i „El Bravado”), ale za to odgrywa w nich znaczącą rolę; nie jest jedynie kwiatkiem do kożuszka.
„Introducing Jeppe Zacho” – cóż za adekwatny do sytuacji tytuł! – to przede wszystkim propozycja dla wielbicieli hard- i post-bopu. Dla tych, którzy chętnie sięgają po albumy Johna Coltrane’a i Milesa Davisa z przełomu lat 50. i 60. ubiegłego wieku. Którym mile brzmią w uchu klasyczne jazzowe improwizacje, a nawet… rytmy taneczne. Świetnym wprowadzeniem do tej opowieści jest otwierający album „Self-Express”. To niemal siedem minut bardzo żywiołowego grania, z intensywnie rozhuśtaną sekcją rytmiczną, wydatnie zresztą wspomaganą przez pianistę. Tradycyjnie też utwór ten posłużył jego twórcy, by zaprezentować możliwości poszczególnych instrumentalistów. Stąd uświetniające go popisy solowe Zacho, Bornø, a nawet Hansena, pomiędzy którymi na plan pierwszy wybijają się dwugłosy potężnie brzmiących melodyjnych dęciaków.
Jeszcze więcej tanecznych rytmów pojawia się w drugim w kolejności „Loyal Soldier”, a wpływ na to ma w dużej mierze gość specjalny, czyli Eliel Lazo. To dzięki jego kongom utwór zyskuje posmak afrokubański, co wcale nie kłóci się z postbopowymi partiami instrumentów dętych (skontrastowanych zresztą ze sobą) i nastrojowym dialogiem kontrabasisty i perkusisty. Klasycznego groove’u nie brakuje również w „Rendezvous”, choć – w porównaniu z poprzednikami – jest to jednocześnie utwór, w którym kwintet potrafi zdjąć nogę z pedału gazu, a słuchacza raz zachęcić do kontemplacji (przoduje w tym Jonas Due), to znów mocno zaniepokoić (Thomas Bornø). W „El Bravado” ponownie pojawiają się latynoamerykańskie perkusjonalia, za sprawą których wielu słuchaczy może poczuć się wręcz zobligowanych do wyjścia – jeśli takie możliwości daje im domowy metraż – na parkiet. Fragmenty melodyjne przetykane są jednak improwizacjami, wśród których najdłużej daje się zapamiętać rozbudowany dialog z czasem coraz bardziej zazębiających się saksofonu i trąbki.
Po bardzo intensywnych dwudziestu pięciu minutach płyty Zacho postanawia w końcówce nieco przystopować. W „Omnivore” zespół odrobinę tonuje emocje, ale przez cały czas nie brakuje mu zacięcia. Po raz kolejny popis dają Jeppe i Jonas, którzy napędzają się wzajemnie, co zmusza sekcję rytmiczną do stopniowego podkręcania tempa, aż do przesilenia i powrotu do nastrojowego motywu z początku utworu. „The Sweet One” ma za to pełne prawo przypaść do gustu tym, którzy z sympatią odnoszą się do powłóczystych, intymnych melodii, idealnie nadających się jako tło do romantycznej kolacji przy świecach. W zamykającym album „Bülow’s Way” kwintet postanawia cofnąć się w czasie jeszcze bardziej, aż do szalonych lat 40. i 50., kiedy amerykański jazz był doskonałą odtrutką na troski powojennych lat. Kiedy, mimo „zimnej wojny”, wierzono, że na świecie może być już tylko lepiej. Z kompozycji tej tchnie więc nieskrępowana radość, a taneczny rytm sprawia, że nogi trudno utrzymać w miejscu. Do tego dochodzą solówki, za sprawą których muzycy – kolejno są to trębacz, saksofonista, pianista i kontrabasista – żegnają się ze swoją publiką.
Aż trudno uwierzyć, że na swój solowy debiut Jeppe Zacho musiał czekać tak długo. Dobrze, że wreszcie się doczekał. Oby teraz weszło mu to w krew, a kolejne płyty nie były gorsze od „Introducing…”.
Skład:
Jeppe Zacho – saksofon tenorowy, muzyka
Jonas Due – trąbka, skrzydłówka
Thomas Bornø – fortepian
Anders Krogh Fjeldsted – kontrabas
Henrik Holst Hansen – perkusja
gościnnie:
Eliel Lazo – kongi (2,4)