Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

nEurocon

Esensja.pl
Esensja.pl
Poniżej przedstawiamy relację (krytyczną) uczestnika tegorocznego Euroconu w Gdyni, Jarosława Loretza (Jale’go). Notkę o autorze znajdziecie przy opowiadaniu „Wizyta”.

Jarosław Loretz

nEurocon

Poniżej przedstawiamy relację (krytyczną) uczestnika tegorocznego Euroconu w Gdyni, Jarosława Loretza (Jale’go). Notkę o autorze znajdziecie przy opowiadaniu „Wizyta”.
Eurocon, który odbył się w dniach 2-6 sierpnia tego roku – z założenia miał być dużym, międzynarodowym konwentem. Prócz Euroconu był to bowiem równocześnie Polcon i Baltcon. Niestety, położenie (Gdynia leży trochę na uboczu) i paskarskie ceny (zarówno za akredytację, która wcale nie zapewniła atrakcji na europejskim poziomie, jak i za noclegi, a także niedoszły bankiet fandomu) spowodowały frekwencję skromną nawet jak na wyłącznie polskie warunki. Uczestników zagranicznych przybyło niewielu (dosłownie pojedyncze osoby z poszczególnych krajów), a goście, mimo że zacni (Kirył Bułyczow, Walter Jon Williams, Wojciech Siudmak i Michelangelo Miani), jak na tej rangi imprezę byli niezbyt wielkiego formatu. Bo jak wypada porównać tychże gości (zwłaszcza, że Siudmak bawił w Polsce rok wcześniej, a Bułyczow chętnie by przyjechał nawet na zwykły Polcon) z gwiazdą pokroju Roberta Silverberga, którego obecność na przyszłorocznym Polconie obiecuje ŚKF?
Jako że konwent solidnie napsuł wielu ludziom nerwów, zyskał nieoficjalne miano „Neurocon”. Bo błędów i niedociągnięć było na nim niedopuszczalnie dużo (nawet w porównaniu z dość nieudanym Polconem’98 czy Krakonem’99). W dodatku błędów tych nie równoważył program – on je wręcz uwypuklał. Ale – po kolei.
Pierwszy Kontakt nie zapowiadał żadnych rewelacji – na stacji stał stolik, przy którym ktoś siedział i udzielał informacji. Rozdawał również mapki. Średnio czytelne, ale lepszych nie trzeba było – kierunki się zgadzały, więc ze znajomymi trafiliśmy zupełnie bez przeszkód. Pierwsze problemy zaczęły się w holu Teatru Muzycznego (na którym dumnie wisiał przekrzywiony transparent Euroconu), wielkiego gmaszyska, w którym do dyspozycji konwentowiczów oddane były dwa korytarze, szatnia i niewielka sala teatralna. Otóż, mimo przybycia na cztery godziny przed oficjalnym rozpoczęciem, musieliśmy odstać dłuższy czas w kolejce do rejestracji. W sumie to nie pierwszy konwent, na którym była kolejka, ale chyba jeden z nielicznych, gdzie zorganizowano tylko jedno stanowisko rejestracyjne. Nic to – drobna niedogodność. Podałem nazwisko, opłaciłem akredytację (od Krakonu’99 nie daję się już nabierać na przedpłaty), po czym usłyszałem trzy cyfry i zostałem odgoniony od stolika. Niespecjalnie rozumiejąc, czy jest to kwota do opłacenia (za nocleg na przykład), czy też co innego, zostałem uświadomiony jakieś dwa metry dalej, że to numer, na który dostanę materiały konwentowe. Istotnie. Gdy go podałem (ciekawe, jakiego bałaganu bym narobił podając inne cyfry?), otrzymałem torbę papierów. Kręcąc głową nad fantastycznym skomplikowaniem tak prostej czynności, jaką wydawało mi się wydawanie materiałów, dopytałem się jeszcze o adres schroniska, w którym zostałem zakwaterowany (błędny, notabene) i wyszedłem przed budynek przejrzeć łupy.
Tu mi szczęka opadłą o parę cali, bo pierwsze, co wyjąłem, to była errata do programu, z której z kolei wypadła errata do konwentowej płyty CD (dzięki tym dwóm karteluszkom konwent zyskał drugą nieoficjalną nazwę: „Erratacon”). Problem w tym, że w torbie nie znalazłem (zresztą nie tylko ja) żadnego programu, którego wspomniana errata mogłaby się tyczyć. Gdy po krótkiej walce wyrwałem w końcu przynależny mi egzemplarz książeczki, pierwszy raz zadałem sobie pytanie: „Co ja tu robię?” Spodziewałem się jakichś rewolucyjnych prelekcji (zwłaszcza prowadzonych przez zagranicznych prelegentów), pokazów niedostępnych w Polsce filmów, może spotkań z redakcjami zagranicznych pism, a tu nic. Nie dość tego – zabrakło jakiegokolwiek panelu dotyczącego internetu. Nawet konkursy nie dopisały – z ośmiu wyszczególnionych w informatorze, trzy były turniejami gier komputerowych (Kwak 2 i 3, oraz Starcraft), dwa były raczej hermetyczne (tolkienistyczny i wiedzy o „Świecie Mroku”), a dwa wcale się nie odbyły (wiedzy o „Babilon 5”, kiedy to niedoszli uczestnicy i prowadzący ten konkurs jakoś rozminęli się czasoprzestrzennie, oraz o malarstwie fantastycznym – bo prowadzącym „się nie chciało”). Ostatni z konkursów – muzyczny – wypadł całkiem nieźle, choć wzbudził sporo kontrowersji. Pewne szanse zaistnienia miał także konkurs strojów, jednak organizatorzy stwierdzili, że jest za mało chętnych. Kłopot w tym, że chętni byli, jednak nigdzie (włącznie z informatorem) nie było najmniejszej informacji o miejscu i ewentualnym terminie, w którym miałby się konkurs odbyć. W podobny sposób potraktowano konkurs na najlepszy fantastyczny film amatorski – nikt nic nie wiedział, przez co następnego dnia sporo konwentowiczów, którzy na pokaz się nie załapali, chodziło skwaszonych. Zwłaszcza, że zwycięski film – „Szmatriks” – był ponoć wart uwagi.
Nim jeszcze poodhaczałem sobie co ciekawsze punkty programu (co akurat nie było proste wobec braku przejrzystości informatora), odszukałem swoje nieszczęsne schronisko. Trwało to dobrą godzinę (dojazd, a potem kawał na piechotę), a zakończyło się przykrą konstatacją – zarezerwowanie noclegu w schronisku było błędem. Nie dość, że był to najbardziej odległy od centrum konwentu punkt, to w dodatku – mimo rezerwacji euroconowej – schronisko było czynne jak to schronisko – od 17.00 do 10.00 rano. Jako że dotarłem tam w granicach piętnastej, nie miałem szans odpocząć. Dobrze chociaż, że pozwolono mi zostawić część bagażu. Kolejne dni upłynęły pod znakiem rosnącej irytacji – podczas gdy lokatorzy akademików wylegiwali się w łóżkach długie godziny, czekając na interesujące ich punkty programu, mieszkańcy schroniska byli wyrzucani z pokoi i musieli zabijać czas snując się bez celu po mieście. To frustrowało. A kondycję psychiczną pogarszało jeszcze to, że w nocy do pokoju mógł wejść ktokolwiek z ulicy (drzwi do budynku otwarte na oścież, do pokoi również, a przy tym brak jakiegokolwiek strażnika) i rozsiekać wszystkich śpiących na drobne kawałki. Udrękę słodziło tylko sarkanie tych, którzy mieszkali w akademikach, na: wysokie opłaty (porównywalne ze stawkami warszawskich gwiazdkowych hoteli – mimo standardu blokowych mieszkań), podejrzliwą obsługą i pułapki godne labiryntu (np. zatrzaskujące się drzwi od toalety).
Problem w tym, że wszystkich tych niewygód nie rekompensował program. Jak wspomniałem – było tam niewiele ciekawych punktów. Do tego wszystkiego dochodziła kiepska oferta filmowa (o niej niżej), spory blok gier strategicznych (raczej dla wtajemniczonych), oraz budząca pewien niesmak impreza towarzysząca – „Lotos i Magenta”. Dla niezorientowanych rzucę tytułami prelekcji: „Niezwykłe możliwości hipnozy”, „Niewyjaśniony fenomen Said Baby”, „Analiza aury człowieka”, „Wpływ negatywnych energii na zdrowie i życie człowieka”. Do tego można było kupić kadzidełka, wisiorki jing-jang, gliniane smoki, kamienie szlachetne, wahadełka i porady chiromantow. Spytacie: „Fantasy to, czy science fiction?” Chyba raczej horror…
Oczywiście, jak wyżej wspomniałem, były na konwencie i filmy. Rozkład jazdy „kina” nie zapowiadał żadnych rewelacji – wszystkie filmy dostępne były od dłuższego czasu na kasetach video i już nie raz były puszczane na innych konwentach. No, ale trudno – „Matrixa” nigdy za wiele. Zintensyfikowałem więc wysiłki i po paru godzinach wpadłem wreszcie na odkrywczą myśl, iż do dostania się do sali kinowej potrzebna jest winda. Na miejscu przeżyłem kolejne rozczarowanie – salka niewielka, przerobiona z bufetu, duszna, w której wiecznie jakiś łoś nie domykał drzwi. Na dokładkę za ekran służyła niewielka płachta, a nagłośnienie było, że pożal się Boże. W zasięgu dźwięku z głośników znajdowały się jedynie dwa pierwsze rzędy krzeseł. W porywach trzy. Do tego dochodziły radosne wtargnięcia kolejnych łosi, którzy swym porożem (kudły, stelaże, etc.) zasłaniali widok i tak poszkodowanym brakiem dźwięku widzom. Do tego, akurat w trakcie wyświetlania „Matrixa”, jeden z ochroniarzy postawił sobie za cel doprowadzić za pomocą krótkofalówki błądzącego dwie przecznice dalej kumpla do jakiegoś lokalu. Robił to przez bite pół godziny. Głośno. A i tak bezskutecznie. Nie lepiej było z grami fabularnymi. Wybraliśmy sobie (ze znajomym) obiecującą sesję i zerknęliśmy, w której ma się odbyć sali. Okazało się, że H. I fajnie. Tyle że nikt nie potrafił nam powiedzieć, gdzie ta sala się mieści. Swoim pytaniem wprawiliśmy w popłoch kilku organizatorów. Każdy snuł jakieś przypuszczenia (z hotelem w głównej roli), po czym odsyłał do kolejnej osoby. Zahaczyliśmy też o nieczynny z niewiadomych przyczyn punkt, gdzie miały być ponoć zapisy na erpegi. W końcu, po pół godzinie krążenia, jakaś łaskawa dusza skierowała nas do pobliskiego akademika, do podziemi. Myliłby się jednak ten, który sądziłby, że nadszedł kres naszych kłopotów. Tu bowiem wprawiliśmy w zadziwienie kolejnych kilku ludzi, którzy zaczęli tłumaczyć, że dziś to nie, że nie ma wolnych mistrzów gry (ponoć na cały konwent było ich dwóch), że jeśli już, to Warhammer 40.000 i w żadnym wypadku AD&D, że zginęła gdzieś lista zapisów, że jest więcej ludzi, niż można przyjąć, a że tak w ogóle to grają ci, którzy grali zeszłego dnia, bo nie skończyli przygody. Tylko dlatego, że się uparliśmy, dostaliśmy wreszcie jakąś salkę, a po dwóch godzinach dołączył do nas wytęskniony mistrz gry. I cóż z tego? W połowie rozgrywki wyrzucili nas z sali ludzie z twarzami malowanymi w gałęzie (jeden, nie wiedzieć w jaki sposób, zderzył się z rosnącym na szczycie pobliskiego wzgórza ogromniastym krzyżem i krwawił z nosa). Więcej na konwencie nie udało nam się pograć.
Do tego dochodziły po drodze kolejne niepowodzenia i drobne skandale. Najpierw okazało się, że zarówno otwarcie, jak i zakończenie konwentu odbędzie się w ciasnawej, bocznej salce teatralnej (użytkowanej także na prelekcje – tutaj na przykład produkowała się redakcja „Łowcy Wyobraźni” – najlepiej rozreklamowanego na konwencie pisma), ponieważ cena wynajmu dużej, głównej sali okazało się bardzo wysoka. Trudno – zdarza się. Dalej – ktoś „mądry” wymyślił, żeby punkt głosowania na Nagrodę im. Zajdla umieścić na pięterku teatru, gdzie przebywało średnio pięć osób na godzinę. Szczęśliwie punkt został dość szybko przeniesiony na znacznie ludniejszy parter. Wkrótce okazało się, że ktoś ukradł spory witraż Ewy Białołęckiej – nie wiadomo kiedy i w jaki sposób. Jedno jednak jest pewne – ochrona nie była najlepsza. Jeśli przymyka się oko na to, że ktoś nie ma identyfikatora, ma za to znaczek, który można pożyczyć od kolegi…
Pewnego rodzaju niewypałem okazała się także wycieczka do Malborka – nie dość, że droga (w granicach 80.00 złotych za sam autokar), to jeszcze trzeba było z własnej kieszeni płacić za bilet wstępu na zamek. Coś mi się zdaje, że taniej byłoby jechać na własną rękę. Zwłaszcza, że zwiedzanie odbywało się na zasadach zwykłego turysty. Żałosna też była aukcja przeprowadzona właśnie w terminie owej wycieczki, na którą pojechali co zamożniejsi z konwentowiczów. W efekcie na pierwszym terminie nie stawił się dosłownie nikt, na drugim zaś większą ilość licytowanych przedmiotów zakupił prowadzący aukcję…
Jeśli do tego doliczyć pobicie przez skinów jednego z uczestników konwentu i skandalicznie wysoką opłatę za bankiet fandomu europejskiego (100 złotych od osoby), można wówczas zrozumieć rozgoryczenie konwentem większej części jego uczestników. I to nie tylko tych z Polski. Zagraniczni bowiem też mieli swoje powody – jeśli nie brak prelekcji w innym języku niż polski (tylko u Sapkowskiego ktoś się upomniał o równouprawnienie – co zresztą zaowocowało drobnym skandalem), to z całą pewnością brak tłumaczy. Że nie wspomnę o obcojęzycznym informatorze. A przecież to był Eurocon – impreza międzynarodowa, a nie wyłącznie krajowa.
I jeśli można powiedzieć, że organizatorzy rozłożyli się na całej linii (a GKF wydawał się takim prężnym i świetnie zorganizowanym klubem), to trzeba powiedzieć, że ludzie jak zwykle dopisali. Było z kim porozmawiać – na konwent przyjechało wielu znajomych, których już kiedyś spotkałem, albo których znałem tylko z sieci. Byli wydawcy, pisarze, graficy i zwykli fani. Kulminacją całego tego zjazdu (co symptomatyczne – zupełnie nie przewidzianą przez organizatorów) był sobotni bankiet. Zorganizowany przez ŚKF w opozycji do idiotycznego bankietu oficjalnego (który z powodu małej liczby chętnych przeniesiony został z pokładu statku do miejscowej knajpy) zgromadził rzeszę ludzi, którzy, przyniósłszy własne piwo, spędziła kilka godzin na miłej zabawie. Szkoda tylko, że ten bez wątpienia najjaśniejszy punkt konwentu miał miejsce tak późno – w sobotnią noc, kiedy to część osób po połowie piwka musiała biec na swój pociąg…
I choć z perspektywy czasu konwent wciąż wydaje mi się tak zły, jakim go odbierałem podczas pobytu w Gdyni, gdy co i rusz jakaś taka gorycz i złość podchodziły do gardła, to jednak będę go mile wspominał – właśnie przez ten bankiet. Przez to, że środowisko fantastów tworzy jedną grupę i potrafi się świetnie bawić, mimo przeciwności org^H^H losu.
Z kronikarskiego obowiązku: Nagrodę im. Janusza A. Zajdla w kategorii powieści otrzymał Marek S. Huberath za „Gniazdo światów”, a w kategorii opowiadanie Antonina Liedtke za „CyberJoly Drim"; Nagrody Srebrnego Globu dostały te same utwory – czyli „Gniazdo światów” i „CyberJoly Drim” (rzadko się zdarza taki dubelt ; ); Forum Fandomu ustaliło, iż Polcon w roku 2002 odbędzie się w Krakowie; Do życia powołana została nagroda fanzinów – aczkolwiek ani nie ma nazwy, ani ostatecznego regulaminu.
koniec
1 października 2000

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Od Lukrecji Borgii do bitew kosmicznych
Agnieszka ‘Achika’ Szady

1 XII 2023

Czy Magda Kozak była pierwszą Polką w stanie nieważkości? Ilu mężów zabiła Lukrecja Borgia? Kto pomógł bojownikom Bundu w starciu z carską policją? I wreszcie zdjęcie jakiego tajemniczego przedmiotu pokazywał Andrzej Pilipiuk? Tego wszystkiego dowiecie się z poniższej relacji z lubelskiego konwentu StarFest.

więcej »

Razem: Odcinek 3: Inspirująca Praktyczna Pani
Radosław Owczarek

16 XI 2023

Długie kolejki, brak podstawowych towarów, sklepowe pustki oraz ograniczone dostawy produktów. Taki obraz PRL-u pojawia się najczęściej w narracjach dotyczących tamtych czasów. Jednak obywatele Polski Ludowej jakoś sobie radzą. Co tydzień w Teleranku Pan „Zrób to sam” pokazuje, że z niczego można stworzyć coś nowego i użytecznego. W roku 1976 startuje rubryka „Praktycznej Pani”. A o tym, od czego ona się zaczęła i co w tym wszystkim zmalował Tadeusz Baranowski, dowiecie się z poniższego tekstu.

więcej »

Transformersy w krainie kucyków?
Agnieszka ‘Achika’ Szady

5 XI 2023

34. Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi odbywał się w kompleksie sportowym zwanym Atlas Arena, w dwóch budynkach: w jednym targi i program, w drugim gry planszowe, zaś pomiędzy nimi kilkanaście żarciowozów z bardzo smacznym, aczkolwiek nieco drogim pożywieniem. Program był interesujący, a wystawców tylu, że na obejrzenie wszystkich stoisk należało poświęcić co najmniej dwie godziny.

więcej »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.