Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

‹Krakon 2002›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
CyklKrakon
MiejsceKraków
Od24 stycznia 2002
Do27 stycznia 2002

Oj nie tak panowie, nie tak!

Esensja.pl
Esensja.pl
Cisza panująca w Green Roomie pękła uderzona śmiechem Witka Witaszewskiego. Zgromadzeni podnieśli podejrzliwie głowy sponad kupionych na konwentowych stoiskach książek i komiksów. Ledwie, wymieniwszy pytające spojrzenia, zagłębili się ponownie w lekturze, rozległ się chichot Alexa. Sytuacja stała się napięta.

Paweł Pluta

Oj nie tak panowie, nie tak!

Cisza panująca w Green Roomie pękła uderzona śmiechem Witka Witaszewskiego. Zgromadzeni podnieśli podejrzliwie głowy sponad kupionych na konwentowych stoiskach książek i komiksów. Ledwie, wymieniwszy pytające spojrzenia, zagłębili się ponownie w lekturze, rozległ się chichot Alexa. Sytuacja stała się napięta.

‹Krakon 2002›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
CyklKrakon
MiejsceKraków
Od24 stycznia 2002
Do27 stycznia 2002
Po kwadransie pierwsza osoba nie wytrzymała nawracających ataków śmiechu, wyszła na chwilę i wróciła z własnym egzemplarzem tajemniczego komiksu. Bariera została złamana i liczba chyłkiem wymykających się po niego ludzi rosła eksponencjalnie, aż wreszcie niewielkie pomieszczenie wypełniał niemal ciągły rechot. Wydawali go na zmianę kolejni czytelnicy dochodzący do kluczowych punktów w rodzaju gdzieś na dach wyniesionego koca zaopatrzonego w kartkę o treści „Zaraz wracam. Hołdys”, reklamy „Pakowanie prezentów. Zapalniki czasowe.” w supermarkecie lub nauczycielki języków Obcych. Tuzin osób czytał nowy komiks Adlera i Piątkowskiego „48 stron”. Jak do tego doszło?
To długa historia. Zaczęła się w poprzedzający wtorek, kiedy usłyszałem o nowym wynalazku organizatorów tegorocznego Krakonu. Oto prelekcje miały trwać nie zwyczajową godzinę, a trzy, co zapowiadało się jak wielka, nudna katastrofa. Konwent rozpoczął się w czwartek, tradycyjnym wykładem teraz już państwa Szaleńców, którzy, jak sama nazwa wskazuje, znowu mówili o czymś dziwnym, a konkretnie tym razem o fantastycznych stworach. Z półgodzinnym przesunięciem miało się rozpocząć spotkanie z redakcją „Science Fiction”, ale wnioskując z tego, że przez trzy dni nie widziałem ani cienia redaktora Roberta Szmidta, nieodbycie rzeczonego spotkania wydaje mi się być czymś więcej, niż tylko moim wrażeniem. Przybył jednak, po szesnastogodzinnej podróży, w której ścigały go policje drogowe trzech krajów, January Weiner. Oczywiście III.
Pierwsza megadyskusja
Pierwsza megadyskusja
Zaraz potem zaś nadeszła pierwsza z oczekiwanych z obawą długodystansowych dyskusji, w której uczestniczyli Ewa i Marek Pawelcowie, opamiętujący się z wolna January, oraz w zastępstwie Pawła Ziemkiewicza – Alex. Zanim jeszcze na dobre ruszyło spotkanie, okazało się, że drzwi do sali nie chcą się zamykać. Trzaskanie, nieskuteczne gdyż prawidłowa technika wymagała spokojnego dociśnięcia zamka do framugi, zdobyło wielu zwolenników, przez co wszystkie w tym pomieszczeniu punkty programu odbywały się przy amatorskim akompaniamencie perkusyjnym. Dyskusja jednak rozwinęła się, uwzględniając różne aspekty terraformizacji, wykorzystania zastanego życia, lub całkowitego jego wyrżnięcia, czasu podróży i w ogóle sensu kolonizacji. I oto zostaliśmy mile zaskoczeni, mianowicie trzygodzinne spotkania okazały się wcale dobrym pomysłem. Bez wiszącej nad głową konieczności zmieszczenia się w jednej godzinie temat daje się wyczerpać, a sygnałem do zakończenia staje się po prostu wejście kogoś nowego, zadającego pytanie, na które odpowiedź padła dwie godziny wcześniej. Sam długi czas spotkań nie jest jednak jeszcze wystarczający do stworzenia dobrego programu, ale nie uprzedzajmy wypadków. Dość, że na omówieniu sposobów kolonizacji zakończył się pierwszy dzień Krakonu. No, właściwie tak naprawdę skończył się nieco później, jak zwykle gdzieś w okolicach rynku. Dotarliśmy zaś do niego zahaczając po drodze o legendarną, jak się okazuje, Nyskę ze smażonymi kiełbaskami, której załoga otwiera swój interes pod halą na Grzegórzkach o dziewiątej wieczorem.
Redaktorzy podziemni
Redaktorzy podziemni
W piątek, z samego rana, żeby zdążyć zanim Oni się zorientują, ujawnione zostały dowody na dokonaną już kilka razy kolonizację Ziemi przez kosmitów. Alex, Witek Witaszewski, Marcin Segit i przybyły w ostatniej chwili prosto z pociągu Piotr W. Cholewa wykazali, że najlepszym dowodem na obecność Obcych jest idiotyczność dowodów na obecność Obcych. Z całą pewnością sterują oni co bardziej malowniczymi oszołomami, aby głupie pomysły rzeczonych kompromitowały wszystkich podejrzewających, iż nie jesteśmy tu sami. Gdyby kosmitów na Ziemi nie było, dowody na to, że są byłyby znacznie bardziej przekonujące. Ostatecznie nikt już więcej nie miał wątpliwości, że najpierw jedni koloniści nas cokolwiek genetycznie podewoluowali, a teraz następni przyjeżdżają oglądać, co z tego wyszło i robią sobie zdjęcia z krajowcami. Dyskusja zakończyła się więc sukcesem.
Godzina była już taka, że koncepcja pójścia na obiad zdobyła sporo zwolenników i po krótkich poszukiwaniach naszą obecnością zaszczycony został nader zacny, a nieodległy, bar „U Jędrusia”. Wewnątrz można było zaobserwować jakiegoś dziesięciolatka z tatusiem, który to dziesięciolatek zaczął składanie zamówienia słowami „Co może mi pani polecić?”. Co gorsza, istnieje niejakie prawdopodobieństwo, że smarkacz razem z tatusiem byli uczestnikami Krakonu, ale przynajmniej wiadomo teraz, skąd nasi filmowcy biorą takie drewniane dzieci. Mimo jednak tego towarzystwa, obiad odbył się w miłej atmosferze i całkiem możliwe, że „Jędruś” zdobył sobie klientów na przyszły rok.
Zwykli, szarzy słuchacze
Zwykli, szarzy słuchacze
Wszystko, co dobre, jednak się kiedyś kończy i trzeba było wrócić na konwent. Jakoś nie zajrzałem na prelekcję o imperiach, również zajmujących się w zasadzie z definicji swego rodzaju kolonizacją, ale za to dałem sobie wyrwać na stoisku „Czarnego smoka” resztki pieniędzy za pierwsze wydanie „Rakietowych szlaków”. Ten jeden raz mi się nie udało, ale przez cały pozostały czas powstrzymywałem się bohatersko od grzebania w ich książkach, mając na uwadze opłakany chwilowo stan mojego konta. W Green Roomie ten, jak by nie było, zabytek wydawniczy wzbudził nawet pewne zainteresowanie i nostalgiczne wspomnienia Szymona Sokoła i Jo’Asi, którzy półtora roku temu też kupili w Gdyni taki, ale z oderwaną okładką. Pozostawiając jednak czytanie zdobyczy na później, obejrzałem pozostawione przez nieznaną osobę na stole mniej i bardziej oryginalnie japońskie komiksy. Jako że manga poza środowiskiem swoich fanów występuje dość śladowo, cieszyły się one nawet sporym zainteresowaniem, tylko nie wiadomo dlaczego te akurat były chyba wszystkie „świerszczykami”. Co zresztą było mało ważne, bo największe emocje wzbudzało to, iż czytało się je od prawej do lewej strony.
To właśnie w tym momencie rozpoczęła się gorsząca historia czytania „48 stron”, historia będąca doskonałą ilustracją tego, że udany eksperyment z długością niektórych spotkań to jeszcze nie sposób na dobrze ułożony program. Niestety, o ile godzinny brak czegoś do pójścia na jeszcze daje się przetrwać, bo chociażby można iść na obiad, to brak zastępnika dla trzygodzinnej prelekcji jest doskonałą metodą na wynudzenie tych, których ona akurat nie zaciekawiła. Przecież to nie dla odpoczynku po nawale atrakcji paręnaście osób siedziało w teoretycznie niedostępnym dla postronnych pomieszczeniu i czytało, co im wpadło w ręce.
Księgarnia
Księgarnia
Nadszedł jednak w końcu czas nowych dyskusji, tym razem obu o cokolwiek mylących tytułach. Najpierw Marek Pawelec, Leslie, Remov i Andrzej Wardas zaczęli snuć plany podboju Kosmosu, przy czym okazało się, że chodzi o pokonywanie napotkanych autochtonów, a nie coraz większych odległości. Chociaż muszę przyznać, że w głębinach programu dało się to wyczytać, aczkolwiek stosowną informację wygrzebałem dopiero po fakcie. W każdym razie chwilę później można było posłuchać o historii kolonizacji w mediach. I tym razem również dałem się podpuścić, bo nie chodziło o gazetowe i telewizyjne relacje, lecz o wizje literackie, a czasami filmowe. Co zresztą też gdzieś w programie było napisane. Ale nic to, Jo’Asia, Szymon Sokół, PWC i w zastępstwie Pawła Ziemkiewicza – Paweł Ziemkiewicz wspominali mniej lub bardziej dawne czasy, ze swoich otchłannych pamięci wygrzebując najprzeróżniejsze koncepcje podróży międzygwiezdnych i zasiedlania tego, co pionierzy znajdywali na stacjach końcowych.
To działo sie po południu, natomiast dość już późnym wieczorem, korzystając ze zmroku, ujawnili się kryptoredaktorzy tajnego magazynu „Fenix”, Jarosław Grzędowicz i Michał Dagajew, aby podsumować polskie dokonania fantastyczne ubiegłego roku. Dużo do roboty nie mieli. Ale z tego, co było, wycisnęli przy pomocy swoich umiejętności gawędziarskich prawie dwie godziny, czyli niemal tyle co, również przez nich wspomniany, filmowy „Wiedźmin”, za to znacznie lepszej jakości. Przekazali też najnowsze pogłoski o losach samego „Fenixa”, które chociaż może nie były entuzjastyczne, to brzmiały dość optymistycznie. Po czym rozpłynęli się w mrokach krakowskiej nocy, jak na podziemnych redaktorów przystało.
Zawartość Green Roomu
Zawartość Green Roomu
Wrócili jednak już w sobotę rano, ponieważ Jeremiasz zabrał się do kolonizacji czasoprzestrzeni, razem z PWC i Markiem S. Huberathem. Znowu starły się różne koncepcje dotyczące tego, co się stanie po podróży w czasie. Istnieje teoria, że nic, ale istnieje też taka, że właśnie wszystko, a nic będzie jego skutkiem. No i bywają pośrednie, zasadniczo jednak panuje zgoda co do tego, że jak podróżować, to w przeszłość, bo w przyszłości mogą nas, znając siłą rzeczy od dawna te numery, złapać. Pojawił się też pogląd, że podróżnicy w czasie już tu byli, na co zdają się czasami wskazywać pewne dziwne zwroty historii, niewyjaśnione gdyż nauka wbrew pozorom wcale nie rzuca się tak ochoczo na nieznane. Na dowód nierzucania się nauki Maja Lidia Kossakowska opowiedziała, jak to kiedyś wykopała jako archeolog wilkołaka, który teraz leży w magazynach rozparcelowany na kości, ceramikę i metalowe spinki, bo jakoś nikt się specjalnie nie palił do zbadania, co by to dokładnie być mogło.
O wilkołaka miałem okazję wypytać ją dokładniej w barze „U Jędrusia”, gdzie ponownie zawitaliśmy na obiad, po którym nadszedł czas na dyskusję o podróżach międzygwiezdnych. Zaczął Marek S. Huberath, kontynuował Alex, po nim Ewa Pawelec, a na skraju stołu siedział zaszczuty technikaliami Paweł Ziemkiewicz zastępujący Paulinę Braiter. Bombardowany, mniej lub bardziej dosłownie, kolejnymi projektami napędów nierzadko polegających na wybuchach nuklearnych, zaglądałem co jakiś czas na korytarz, gdzie pod ścianą czuwał Szymon Sokół zbierający, z umiarkowanymi trzeba przyznać sukcesami, pierwsze wpłaty na tegoroczny Polcon. Spotkałem również Magdę Filar, przerażoną perspektywą prowadzenia czterech pod rząd godzin spotkań gwiezdnowojennych, które lada chwila miały się rozpocząć. Istotnie, kiedy później zaglądałem do sali obok, napotykałem strasznie hałaśliwy tłumek wydzierający sobie mapę jakiejś, zapewne odległej, galaktyki, ale Magda na pewno dała sobie z nim radę, bo góralce byle nizinny wieśniak z Tatooine nie podskoczy.
Narada komisji sędziowskiej
Narada komisji sędziowskiej
Tymczasem, skoro po zakończonym spotkaniu było do dyspozycji tyle napędów gwiezdnych, warto było się zastanowić, jakie będą dalsze losy miejsc, w których wylądują statki w nie wyposażone. Kwestie te rozważali Jeremiasz z Mirosławem Jabłońskim i Removem, uwzględniając kolonie państwowe, korporacyjne, letniskowe i wszelkie inne. Zasadniczo, jak się okazuje, każda z nich skazana jest na oderwanie się od swojej metropolii, pozostaje jedynie kwestia ilu urzędników i nadzorców trzeba będzie przy tym wybić. Nie jest to jednak żadna nowość, skoro praktycznie wszystkie kolonizacje na Ziemi kończyły się w podobny sposób, zresztą dlatego nie ma powodu, aby w Kosmosie odbywało się to znacząco inaczej. Jeżeli już, to będzie się to odbywało nawet bardziej, bo karna ekspedycja na inną planetę ma cokolwiek znaczniejszy stopień skomplikowania, o kosztach nie wspominając, niż przepłynięcie oceanu, a to kolonistów zapewne jeszcze ośmieli.
Tym optymistycznym akcentem wyczerpany został po ponad dwóch dniach program szkoleń dla zdobywców Kosmosu, więc można było oficjalnie zamknąć Krakon 2002. Laureaci otrzymali nagrody, Artur Szrejter Golema, a Marcin Segit Quentina, po czym na podstawie zdobytej podczas konwentu wiedzy trzy drużyny zabrały się do walki w Hiperkonkursie na Megafana albo Odwrotnie pod hasłem „Sześć dni z życia kolonisty”. Zajadłą rywalizację wygrała najpierw grupa Ideefixe, a następnie już w konkurencji indywidualnej w pięknym stylu zwyciężył Jakub Lisowski, niemalże robiąc z konkurentów strzałki w drugą stronę. Na tym zakończył się przedostatni dzień konwentu, po którym udałem się na dworzec, zatrzymując się tylko jeszcze na chwilę przy kultowej Nysce z kiełbaskami.
Megakonkurs na Hiperfana: zwycięska drużyna Ideefixe, pierwszy z prawej Jakub Lisowski, zwycięzca indywidualny.
Megakonkurs na Hiperfana: zwycięska drużyna Ideefixe, pierwszy z prawej Jakub Lisowski, zwycięzca indywidualny.
Z pewnymi oporami muszę jednak stwierdzić, że ten Krakon był cokolwiek dziwny. Owszem, recesja trwa nadal i konwentów nie omija, ale chyba nie jedynie z tego powodu uczestników było wyraźnie mniej, niż poprzednio. Zapewne znacząco zawinił nietypowy termin, zaskakujący wielu potencjalnych uczestników jeszcze w szkołach i tuż przed sesjami, a ich rodziców przed wypłatą, w zawsze oszczędnym po grudniowych świętach styczniu. Ekonomia jest niestety bezwzględna, a konwent przynajmniej ze sto złotych kosztuje. Ale niezależnie od tego wszystkiego, niewielu było zaproszonych gości, program ułożony jakby w ostatniej chwili, nawet Green Room puszczony na żywioł, często ani jednego organizatora nie można w nim było uświadczyć. No i krzesła. Ja wiem, że ten budynek to podstawówka, ale w to, że jedyne w nim krzesła to rozmiar dla siedmiolatków jakoś nie mogę uwierzyć. Jeżeli traktować ten Krakon jako spotkanie ze znajomymi, było miło. Ale kto z dowolnych przyczyn był mniej lub bardziej solo, niekoniecznie miał się czym zachwycać. Mam nadzieję, że to jedynie chwilowy spadek formy.
koniec
1 lutego 2002

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Od Lukrecji Borgii do bitew kosmicznych
Agnieszka ‘Achika’ Szady

1 XII 2023

Czy Magda Kozak była pierwszą Polką w stanie nieważkości? Ilu mężów zabiła Lukrecja Borgia? Kto pomógł bojownikom Bundu w starciu z carską policją? I wreszcie zdjęcie jakiego tajemniczego przedmiotu pokazywał Andrzej Pilipiuk? Tego wszystkiego dowiecie się z poniższej relacji z lubelskiego konwentu StarFest.

więcej »

Razem: Odcinek 3: Inspirująca Praktyczna Pani
Radosław Owczarek

16 XI 2023

Długie kolejki, brak podstawowych towarów, sklepowe pustki oraz ograniczone dostawy produktów. Taki obraz PRL-u pojawia się najczęściej w narracjach dotyczących tamtych czasów. Jednak obywatele Polski Ludowej jakoś sobie radzą. Co tydzień w Teleranku Pan „Zrób to sam” pokazuje, że z niczego można stworzyć coś nowego i użytecznego. W roku 1976 startuje rubryka „Praktycznej Pani”. A o tym, od czego ona się zaczęła i co w tym wszystkim zmalował Tadeusz Baranowski, dowiecie się z poniższego tekstu.

więcej »

Transformersy w krainie kucyków?
Agnieszka ‘Achika’ Szady

5 XI 2023

34. Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi odbywał się w kompleksie sportowym zwanym Atlas Arena, w dwóch budynkach: w jednym targi i program, w drugim gry planszowe, zaś pomiędzy nimi kilkanaście żarciowozów z bardzo smacznym, aczkolwiek nieco drogim pożywieniem. Program był interesujący, a wystawców tylu, że na obejrzenie wszystkich stoisk należało poświęcić co najmniej dwie godziny.

więcej »

Polecamy

Zobacz też

Tegoż autora

Pamiątka z historii
— Paweł Pluta

Hidalgos de putas
— Paweł Pluta

My też mamy Makoare
— Paweł Pluta

El Polcon mexicano
— Paweł Pluta

Od Siergieja według możliwości, czytelnikowi według potrzeb
— Paweł Pluta

Elektryczne stosy
— Paweł Pluta

Ktoś nam znany, ktoś kochany…
— Paweł Pluta

Przejście przez cień
— Paweł Pluta

Druga bije pierwszą
— Michał Chaciński, Paweł Pluta, Eryk Remiezowicz, Konrad Wągrowski

A Słowo było u ludzi
— Paweł Pluta

Wkrótce

zobacz na mapie »

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.