Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jurij Ozierow
‹Stalingrad›

EKSTRAKT:50%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułStalingrad
Tytuł oryginalnyСталинград
ReżyseriaJurij Ozierow
ZdjęciaWładimir Gusiew, Igor Słabniewicz
ObsadaMichaił Uljanow, Powers Boothe, Siergiej Nikonienko, Fiodor Bondarczuk, Siergiej Garmasz, Nikolaj Kriuczkow
MuzykaJurij Lewitin
Rok produkcji1989
Kraj produkcjiNiemcy, ZSRR
CyklKlasyka Kina Radzieckiego
Czas trwania196 min
Gatunekdramat, wojenny
EAN5908223774294
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup

Obrona Stalingradu oczyma apologety Breżniewa
[Jurij Ozierow „Stalingrad” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3 »

Sebastian Chosiński

Obrona Stalingradu oczyma apologety Breżniewa
[Jurij Ozierow „Stalingrad” - recenzja]

Epoka Gorbaczowowskiej „pierestrojki” nie sprzyjała jednak podobnym dziełom, dlatego też film przepadł w kinach. Mimo to Ozierowowi udało się jeszcze pozyskać środki na realizację następnej epopei – „Stalingradu”. Był to kolejny jego obraz, który powstał w koprodukcji z Czechami i Niemcami (z wciąż jeszcze istniejącego NRD); najwięcej tym razem wyłożyli jednak Amerykanie (Warner Brothers), którzy – wraz z pieniędzmi – wysłali do Związku Radzieckiego także aktora Powersa Boothe’a, mającego wcielić się w generała Czujkowa. Niewiele to pomogło, obraz powędrował bowiem na półkę i w Rosji pokazany został na dużym ekranie dopiero w 1998 roku. Zachłystując się podarowaną im przez Michaiła Gorbaczowa wolnością, obywatele Kraju Rad nie oczekiwali w tym czasie od swoich filmowców stutysięcznego dzieła o wojnie; woleli wybrać się do kina na skandalizujące dramaty obyczajowe: „Małą Wierę” Wasilija Piczula (w 1988 roku prawie 55 milionów widzów) i „Dewizówkę” Piotra Todorowskiego (ponad 41 milionów rok później). Rozgoryczony tą sytuacją Ozierow, coraz bardziej spychany na margines życia artystycznego w kraju, zajął się filmowym recyklingiem. W 1993 roku, w pięćdziesiątą rocznicę bitwy stalingradzkiej, dzięki pomocy producenta z egzotycznej Syrii, nakręcił „Aniołów śmierci”, w których wykorzystał spore fragmenty nieznanego jeszcze Rosjanom „Stalingradu”. W dokręconych sekwencjach rozwinął wątek pojedynku snajperów, który osiem lat później stał się główną osią „Wroga u bram”. W tym samym czasie pracował nad dziewięcioczęściowym serialem dokumentalno-fabularnym „Tragedia XX wieku”, w którym wyjątki ze swoich wcześniejszych epopei uzupełnił zdjęciami archiwalnymi. Telewizja ORT zdecydowała się na jego emisję dopiero trzy lata później, na dodatek po dokonaniu wielu skrótów, co bardzo zirytowało Jurija Nikołajewicza. Po latach skomentował to następująco: „Pocięli tak bardzo, jak żadnym komunistom nie przyszłoby to na myśl”. Ostatnim dziełem Ozierowa okazał się „Wielki dowódca Gieorgij Żukow” (1995), będący de facto montażem poprzednich obrazów – od „Wyzwolenia” po „Stalingrad”. O coraz bardziej zapomnianym i rozgoryczonym twórcy przypomniał w 2001 roku prezydent Rosji Władimir Putin, nagradzając go za wkład w rozwój ojczystej kinematografii5). Jak się okazało, było to ostatnie wyróżnienie, jakie otrzymał w swoim długim, bo osiemdziesięcioletnim życiu, Ozierow – zmarł bowiem październiku tego samego roku.
W przypadku „Stalingradu” trudno byłoby przedstawiać, choćby w dużym skrócie, treść filmu. Każdy, kto interesuje się historią drugiej wojny światowej (zwłaszcza na froncie wschodnim), wie mniej więcej, co musiało się w nim znaleźć. W przypadku dzieła Ozierowa znacznie ważniejsze jest zatem nie to, co pokazano na ekranie (choć i to nie pozostaje w kilku miejscach bez znaczenia), ale – w jaki sposób to zrobiono. Akcja rozpoczyna się wiosną 1942 roku, kiedy to Niemcy – po pierwszym większym, aczkolwiek nie decydującym jeszcze o losach wojny, niepowodzeniu pod Moskwą – decydują się na frontalne uderzenie na południu, chcąc jak najszybciej dotrzeć do roponośnych terenów nad Morzem Kaspijskim oraz na Kaukaz, gdzie mogą spodziewać się przychylnego przyjęcia przez miejscową ludność. Na drodze do celu staje im jednak miasto symbol, noszące imię przywódcy Kraju Rad, Józefa Stalina. Sztab sowiecki, zdając sobie – dzięki informacjom docierającym z Berlina od szpiegów działających w ramach Czerwonej Orkiestry – sprawę z niemieckich planów, podejmuje decyzję o powstrzymaniu hitlerowców jeszcze na terytorium Ukrainy, co kończy się katastrofą. Nie mając innej możliwości, wbrew rozkazom płynącym z Kremla, krasnoarmiejcy wycofują się nad Don i Wołgę. Generalissimus uznaje to bez ogródek za tchórzliwą ucieczkę i chcąc zapobiec podobnym wypadkom na przyszłość, wydaje słynny rozkaz numer 227, na mocy którego zostają powołane do życia „oddziały zaporowe” NKWD. Ich głównym celem jest uniemożliwianie odwrotu żołnierzom Armii Czerwonej. W jaki sposób? Czając się na tyłach wojsk radzieckich i strzelając w plecy wszystkim, którym przyszłoby na myśl ratować życie poprzez wycofanie się z powierzonych im przez dowództwo pozycji. To w twórczości Ozierowa był element zupełnie nowy. Choć o oddziałach tych wiedzieli doskonale wszyscy żołnierze frontowi, do tej pory w kinematografii radzieckiej wątek ten był tematem tabu. Jurij Nikołajewicz potraktował go zresztą dość specyficznie. Najpierw zaprezentował enkawudzistów jako fanatycznych wykonawców woli Stalina, by chwilę później pozwolić im złamać rozkazy, a i ich dowódcy – polec romantyczną, bohaterską śmiercią od pierwszej wystrzelonej przez faszystów kuli. Na ekranie może i wygląda to ładnie, ale z prawdą historyczną niewiele ma wspólnego…
W poprzednich swoich epopejach – zwłaszcza zaś w „Żołnierzach zwycięstwa” – Ozierow zajmował się przede wszystkim zakłamywaniem historii na gigantyczną skalę. W „Stalingradzie” podjął natomiast częściowo próbę jej odkłamania. Widać to głównie po postaci Stalina, który z wybitnego, przenikliwego i obdarzonego geniuszem militarnym wodza z „Wyzwolenia”, stał się teraz zamkniętym w sobie, przebiegłym, opanowanym pewną paranoją, ale też posiadającym ciągle niesamowitą intuicję przywódcą. Negatywne cechy widać, kiedy – wbrew zdrowemu rozsądkowi – upiera się, aby Armia Czerwona dokonała wiosną 1942 roku kontruderzenia na obszarze wschodniej Ukrainy, a później gdy dyktuje swojemu sekretarzowi wspomniany już wyżej rozkaz użycia broni wobec własnych żołnierzy wycofujących się z frontu pod naporem znacznie silniejszego wroga. Jasna strona Stalina daje o sobie znać, kiedy z pobłażaniem traktuje on Ławrientija Berię, donoszącego wodzowi na Żukowa, który „stał się zarozumiały”, „osądza kierownictwo partii” oraz „sobie przypisuje zwycięstwo pod Moskwą”. Zapewne nieświadomie w scenie tej Ozierow nawiązuje do typowej propagandy epoki Breżniewa, gdy starano się wybielać Dżugaszwilego, zwalając winę za wszystko zło, które działo się w Związku Radzieckim do 1953 roku, na jego podwładnych, a nade wszystko właśnie – na gruzińskiego szefa NKWD. Pozostałością po wykładni historii obowiązującej w latach 70. ubiegłego wieku jest również stosunek reżysera i scenarzysty w jednym do Nikity Chruszczowa, który – jak w żadnym innym filmie Jurija Nikołajewicza – pojawia się na ekranie bardzo często. Portretowany jest jednak głównie jako podlizujący się Stalinowi intrygant, który przekazuje wodzowi fałszywe informacje i tym sposobem walnie przyczynia się do klęski kontruderzenia Armii Czerwonej na Charków. Później natomiast, już pod Stalingradem, cały czas przesiaduje na tyłach i narzeka na niemożność dalszego prowadzenia walki. Czegóż jednak można oczekiwać od twórcy, który prywatnie najchętniej nazywał Nikitę Siergiejewicza „durniem”? I nie znosił go do tego stopnia, że w filmie poznęcał się również nad jego synem Leonidem, choć akurat ten wątek opowieści nie był mu do niczego potrzebny.
W „Stalingradzie” na najważniejszą postać wyrasta generał Wasilij Czujkow – twardy, nieugięty i bohaterski, niebojący się ruszyć na pierwszą linię frontu i nie uciekający na widok zbliżających się do miasta hitlerowskich czołgów. Jest dowódcą z prawdziwego zdarzenia. Z jednej strony nie waha się oddać tchórzy pod Trybunał Wojskowy, z drugiej – zawsze znajdzie czas, żeby odwiedzić strudzonych żołnierzy i dodać im otuchy. Jakby zaistniała taka potrzeba, to pewne by i do piersi bohaterskiego krasnoarmiejca przytulił i po głowie go pogłaskał… Decyzje, które podejmuje, zawsze okazują się słuszne. Trudno się zresztą temu dziwić, skoro wydatną pomocą służą mu tacy geniusze, jak Żukow czy – w ostatnich partiach filmu – Rokossowski. Ozierow nie tworzy jednak wcale mitu Czujkowa; bohaterski generał jest bowiem inkarnacją całej Armii Czerwonej, w jej różnorodności społecznej, etnicznej i religijnej. To też nowy element – stary marynarz, przeprawiający przez Wołgę generała Aleksandra Rodimcewa, który narzeka, że „Boga odebrali. A bez Boga czasami ciężko”. Co ciekawe, reżyser filmu – mimo że do końca życia deklarował się jako zagorzały komunista – uważał się również za człowieka głęboko wierzącego. „Wszyscy moi przodkowie wierzyli. Prapradziad, który uczył się razem z Lermontowem. Dziad, który brał udział w pierwszej wojnie światowej. Ojciec, który trzydzieści lat śpiewał w Teatrze Wielkim. I ja wierzę, odkąd tylko pamiętam” – przekonywał w cytowanej już rozmowie z Wiktorem Matizenowem. A może przemawiał już tylko przez niego strach w obliczu rychłego spotkania ze Stwórcą… Wcześniejsze wojenne epopeje Ozierowa były prawdziwymi, realizowanymi z typowo hollywoodzkim rozmachem, superprodukcjami. Władze państwa i kinematografii na niczym nie oszczędzały. W „Wyzwoleniu” przyniosło to fantastyczne efekty. Sceny zdobywania stolicy III Rzeszy nie mają sobie równych w kinie światowym. Nawet podziwiany na całym świecie „Szeregowiec Ryan” pod względem realizmu nie jest w stanie dorównać „Bitwie o Berlin” i „Ostatniemu szturmowi”. „Stalingrad” na ich tle wypada już blado. Rozmach niby jest, ruin nie brakuje, wybuchy też sprawiają wrażenie autentycznych – a jednak trudno pozbyć się wrażenia pewnej sztuczności. Sceny batalistyczne (ograniczające się w zasadzie do pokazania na rozległej przestrzeni nacierających niemieckich czołgów) niczym specjalnym się bowiem od siebie nie różnią i równie dobrze mogłyby posłużyć do ilustracji walk o Miasto Stalina, jak i batalii pod Moskwą, na Łuku Kurskim czy o Studzianki. Tym bardziej że Ozierow traktuje je jedynie jako swoiste przerywniki, nie przydając im w zasadzie żadnego znaczenia fabularnego.
« 1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Niedożywiony szkielet
Jarosław Loretz

27 V 2023

Sądząc ze „Zjadacza kości”, twórcy z początku XXI wieku uważali, że sensowne pomysły na horrory już się wyczerpały i trzeba kleić fabułę z wiórków kokosowych i szklanych paciorków.

więcej »

Młodzi w łodzi (gwiezdnej)
Jarosław Loretz

28 II 2023

A gdyby tak przenieść młodzieżową dystopię w kosmos…? Tak oto powstał film „Voyagers”.

więcej »

Bohater na przekór
Sebastian Chosiński

2 VI 2022

„Cudak” – drugi z trzech obrazów powstałych w ramach projektu „Kto ratuje jedno życie, ten ratuje cały świat” – wyreżyserowała Anna Kazejak. To jej pierwsze dzieło, które opowiada o wojennej przeszłości Polski. Jeśli ktoś obawiał się, że autorka specjalizująca się w filmach i serialach o współczesności nie poradzi sobie z tematyką Zagłady, może odetchnąć z ulgą!

więcej »

Polecamy

Knajpa na szybciutko

Z filmu wyjęte:

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.