Kto się śmiał, a kto płakał na „Titanicu”? Kto należy do aktorskiej pierwszej ligi? Jak wyglądałby „Titanic” nakręcony przez von Triera? Z okazji stulecia katastrofy i premiery wersji 3D o „Titanicu” Jamesa Camerona rozmawiają Alicja Kuciel, Sebastian Chosiński, Piotr Dobry, Michał Kubalski i Konrad Wągrowski.
Przełamując lody, czyli kto (nie) płakał po „Titanicu”
Kto się śmiał, a kto płakał na „Titanicu”? Kto należy do aktorskiej pierwszej ligi? Jak wyglądałby „Titanic” nakręcony przez von Triera? Z okazji stulecia katastrofy i premiery wersji 3D o „Titanicu” Jamesa Camerona rozmawiają Alicja Kuciel, Sebastian Chosiński, Piotr Dobry, Michał Kubalski i Konrad Wągrowski.
James Cameron
‹Titanic 3D›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Titanic 3D |
Dystrybutor | Imperial CinePix |
Data premiery | 13 kwietnia 2012 |
Reżyseria | James Cameron |
Zdjęcia | Russell Carpenter |
Scenariusz | James Cameron |
Obsada | Leonardo DiCaprio, Kate Winslet, Billy Zane, Kathy Bates, Frances Fisher, Gloria Stuart, Bill Paxton, Bernard Hill, David Warner |
Muzyka | James Horner |
Rok produkcji | 1997 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 194 min |
Gatunek | dramat, historyczny, przygodowy |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Konrad Wągrowski: Jeszcze kilka lat temu przyznawanie się do sympatii dla „Titanica” było dowodem obciachu, braku gustu i w ogóle wszystkiego co najgorsze. Mam jednak wrażenie, że to się zmienia, że dziś już zaczyna tworzyć się dla filmu Camerona nimb kultowej klasyki – czego dowodem choćby wyrazy uznania od młodych krytyków. Możecie się więc przyznać – kto płakał na „Titanicu”?
Sebastian Chosiński: Tak stawiając pytanie, nie pozostawiłeś żadnego pola do manewru. Przyznam, że wolałbym, abyś spytał: Kto śmiał się na „Titanicu”? Wtedy mógłbym szczerze odpowiedzieć, że ja. Niestety. Bo szedłem na film, mając nadzieję, że zobaczę, co prawda, ckliwy obraz o Wielkiej Miłości, ale będący jednocześnie dobrze skrojonym dramatem katastroficznym, tymczasem miałem wrażenie, że od pierwszych minut uczestniczę w jakimś nadętym do granic wytrzymałości misterium. To poczucie dysproporcji między moimi oczekiwaniami a tym, co wypichcił reżyser, narastało i osiągnęło kulminację w dwóch momentach – podczas fatalnej sceny erotycznej w samochodzie oraz momentu, w którym statek zaczął tonąć. Ale ja tak zawsze reaguję na niczym nieuzasadniony patos w amerykańskich filmach.
Piotr Dobry: Ale niby dlaczego patos w scenie rozbicia się statku o górę lodową ma być nieuzasadniony?
SCh: W momencie katastrofy reżyser powinien skupić się na pokazaniu, jak pasażerowie i załoga starają się ratować życie, a on wyławiał z tej przerażonej ludzkiej masy zagubioną zakochaną parkę.
KW: Sebastianie, właśnie zanegowałeś cały gatunek filmowego melodramatu…
SCh: Coś w tym jest, Konradzie. Bo melodramat, jak sama nazwa mówi, jest jednak formą dramatu, a więc mimo wszystko podgatunkiem.
PD: Niemniej, wracając do wątku, Cameron pokazywał nie tylko zakochaną parkę, bo na przykład z wyczuciem zaprezentował fakt, że tylko dla wygody klasy wyższej w pierwszych łodziach lokowano o połowę mniej pasażerów, niż można było faktycznie pomieścić. Przejmująca była też orkiestra zaiwaniająca do samego końca.
SCh: Źle mu w takim razie ci bohaterowie wyszli – nijacy, płascy, schematyczni. Nawet jeśli Kopciuszkiem zrobił faceta…
PD: Bo przecież powinien być nie Kopciuszkiem, a Einsteinem. Jak każdy biedny chłopaczyna w tamtych czasach.
KW: Problemem dla Sebastiana jest to, że „Titanic” jest filmem o czymś innym, niż on oczekiwał. To jest melodramat, w którym tłem jest słynne historyczne wydarzenie, a nie film rekonstruujący to wydarzenie, z jakąś tam miłością w tle. Dlatego możemy dyskutować, czy była chemia, czy ten wątek miłosny wypalił, czy bohaterowie byli wiarygodni, czy znane fakty dodały jej kolorytu, czy wręcz przeciwnie, ale oczekiwania, że Cameron zrobi zupełnie inny film, są chyba kompletnie chybione.
SCh: Ale, zauważ, że moje przytyki dotyczą też elementów istotnych dla struktury melodramatu jako takiego. Choć oczywiście masz dużo racji, przedstawiając moje stanowisko. Oczekiwałem trochę innego filmu – bardziej o katastrofie okrętu (co obiecywał tytuł), niż katastrofie miłości.
PD: Uściślijmy – nie jest to film rekonstruujący wydarzenie minuta po minucie, jak dokumenty BBC czy Discovery, niemniej trzyma się blisko prawdy historycznej. Research trwał aż pięć lat, pierwszy raz kamery pracowały na takiej głębokości, w kinie fabularnym nigdy wcześniej ani nigdy później nie odtworzono tej tragedii tak skrupulatnie.
Alicja Kuciel: „Titanic” powinien być filmem, na którym płakałam, bo ja zazwyczaj płaczę na tragicznych romansidłach, ale słowo honoru nie pamiętam czy rzeczywiście tak się stało. Za to na pewno wybuchnęłam śmiechem podczas sceny parującego seksu (w samochodzie). Pamiętam też, że podobał mi się początek filmu, taki prawie jak z filmów Jacques’a Cousteau, piosenka Celine Dion i Billy Zane. No i strasznie się wtedy kłóciłam z siostrą o, wątpliwą moim zdaniem, urodę Leonarda DiCaprio. Niemniej jednak uważam, że jest to jeden z tych filmów, które są i pozostaną kultowe, tak jak Arnie w pierwszym Terminatorze ze swoim nieśmiertelnym „I’ll be back”.
SCh: Problem z parą DiCaprio-Winslet był taki, że między nimi zwyczajnie zabrakło chemii, nie potrafili stworzyć na ekranie kreacji, po prostu szwendali się po planie i tyle. Jack i Rose w ich wydaniu to bohaterowie-wydmuszki. Jak takimi się wzruszać? Płaczę jak bóbr, kiedy widzę, jak Clint Eastwood cierpi, gdy nie może być z Meryl Streep w „Co się wydarzyło w Madison County”. Ale tam mieliśmy do czynienia z bohaterami i krwi i kości.
PD: Nie zgodzę się, że między DiCaprio i Winslet brakowało chemii. Moim zdaniem są jedną z najbardziej dopasowanych par w historii kina. To, że ich role nie rzucają na kolana, to już kwestia konstrukcji samych ról – czy ktoś kiedyś w ogóle dostał Oscara za sportretowanie „prostolinijnego chłopaczka” albo „prostolinijnego dziewczęcia wciśniętego na siłę w gorset damulki z wyższych sfer”? Winslet była zresztą nominowana za rolę Rose do Oscara, a oboje mieli już za sobą szereg wybitnych ról. Tymczasem tak się jakoś utarło, i niestety powielasz, Sebastianie, ten stereotyp, że dopiero jakiś czas po „Titanicu” Winslet i (szczególnie) DiCaprio narodzili się aktorsko.
SCh: O, nie! Nic nie powielam. Dla mnie do tej pory nie są wybitnymi aktorami. Choć oczywiście widzę postęp, jaki zrobili w ciągu ostatnich kilkunastu lat, ale to nie zmienia faktu, że to jest wciąż aktorska druga liga. I nic nie zmienią tutaj gaże, jakie otrzymują za kolejne role.
KW: Co więc uważasz dziś za aktorską pierwszą ligę?
SCh: Patrzę w znacznie szerszej perspektywie, więc jednak – mimo ostatniego spadku formy niektórych – aktorzy pokroju Pacino i De Niro.
PD: Co ciekawe, o roli DiCaprio w „Chłopięcym świecie” krytycy pisali, że przyćmił samego De Niro…
SCh: Swoją drogą złapałem się właśnie na myśli, że – poza Eastwoodem i Connerym – nie ma aktorów anglojęzycznych, na których filmy dzisiaj bym czekał. Tyle że pewnie żaden z tych dwóch przed kamerą już nie stanie. Pierwszą ligę aktorską stanowią też dla mnie Siergiej Garmasz, Nikita Michałkow, Andriej Mierzlikin, Aleksiej Gorbunow (i kilku innych), ale jako że nie mówią w swoich dziełach po angielsku i nie pracują w Hollywood, większość kojarzy ich piąte przez dziesiąte i nigdy nie doceni tak, jak na to zasługują.
KW: Przy całej mojej ogromnej sympatii dla Eastwooda i Connery’ego, oni są właśnie aktorską drugą ligą. To znaczy, że ich skala aktorska jednak zawsze była węższa niż di Caprio, który może nie dorówna nigdy tytanom jak Daniel Day-Lewis czy Sean Penn (to dla mnie bezapelacyjna pierwsza liga), ale zagrał już szereg znakomitych ról i z pewnością niemało takich ma w zanadrzu. Choć oczywiście do tych najlepszych „Titanica” nie da się zaliczyć – dlaczego, o tym mówił już Piotrek.
AK: „Co się wydarzyło w Madison County” to jednak zupełnie inna liga. „Titanic” był pomyślany jako wielkie romantyczne widowisko, z odpowiednią wizualną oprawą, które do dzisiaj robi wrażenie, natomiast sama historia miłości Jacka i Rose po prostu zatonęła w tym przepychu. Nie było potrzeba żadnej góry lodowej.
Michał Kubalski: Płakałem na „Odlocie”, a nie na „Titaniku”. Ten drugi widziałem na VHS, i to tylko dlatego, że młodsza siostra miała bzika na punkcie tego filmu i odtwórcy roli głównej takoż. W tej sytuacji film zaabsorbowałem niejako przez osmozę. Pod względem fabuły „Titanic” jest prościutki jak, nie przymierzając, „Avatar” – widać zresztą, że Cameron pod tym względem się nie rozwija, a raczej zwija, biorąc pod uwagę „Otchłań”. A pod względem wizualnym? Owszem, szczegółowość wizji i konfrontowanie detali scenografii z leżącym na dnie Atlantyku wrakiem, budowa modelu w skali 1:1, a następnie jego zatopienie robi wrażenie. A w pamięci zostaje naga Kate Winslet oraz (niestety) piosenka Celine Dion.
KW: Ja płakałem, bo ja ciągle płaczę na filmach. Płakałem na „Titaniku”, na „Madison County”, na „Ludzkich dzieciach”, na „Grobowcu świetlików”,na „Benjaminie Buttonie” (gdy umierał staro-dziecięcy bohater), nawet na „Buncie” Kobayashiego. Ale oczywiście zgodzę się, że miłość Jacka i Rose jest raczej opowieścią bajkową i utożsamianie się z którymkolwiek z nich jest mało prawdopodobne.
PD: To jest bajka z perspektywy 40- czy 30-latka. Młodzież, czyli grupa, która w skali światowej „robi” największą widownię, bez problemu mogła się utożsamiać i wzdychać do bohaterów.
KW: Widziałem „Titanica” w wieku 25 lat – to już za późno? :) Bo, mimo mojej całej sympatii dla filmu (o czym później), utożsamianie z bohaterami nie wchodziło w grę. Choć jestem w stanie zrozumieć, że dziewczyna może widzieć się i w dzisiejszych czasach jako osobę spętaną rodzinnymi układami, próbującą wyrwać się z fałszywego świata, a chłopak może pragnąć być niezależnym duchem, urzekającym i uwodzicielskim mężczyzną bez grosza przy duszy.
ten film będzie klasykiem, podobnie jak Przeminęło z wiatrem. Cameron jest wielki, a niektórzy z panów nie oglądali filmu zbyt dokładnie, skoro nie widzieli całego tła dotyczącego pasażerów, zmierzchu epoki triumfu człowieka nad naturą, podziałów społecznych i oczywiście miłości, a widzieli tylko katastrofę.