Dobry i Niebrzydki: Kopanie własnego grobuPiotr Dobry, Konrad Wągrowski
Piotr Dobry, Konrad WągrowskiDobry i Niebrzydki: Kopanie własnego grobuDlaczego to takie ważne? Bo jeśli ktoś się zastanawia czy pójść na ekranizację komiksu, to oczekuje zdania osoby, która się na takim kinie zna i odróżni poziom „Batmana: Początku” od poziomu nieszczęsnej „Elektry”. A jeśli ktoś chce iść na kolejny skandynawski dramat psychologiczny, to pewnie bardziej go zainteresuje opinia jakiegoś bergmanisty niż miłośnika „Gwiezdnych wojen”. Recenzje anime zlecałbym Michałowi R. Wiśniewskiemu (oczywiście licząc na to, że napisze je w czasie krótszym niż rok – Michio zrozumie aluzję, jak sądzę), bo on wie, co może zainteresować miłośników gatunku. Tymczasem efekty mamy takie, że o „V for Vendetta” piszą w „Filmie” dwie panie, z których jedna mówi, że steampunk to przeciwieństwo cyberpunku, a druga pisze o masce klauna na twarzy „V”… PD: Wszystko racja, ale spójrz na to też z takiej strony, że do kin trafia jedno-dwa anime rocznie, więc Michał R. Wiśniewski raczej nie zarobiłby odpowiednio dużo, gdyby jego praca polegała wyłącznie na recenzowaniu anime. Zaś pomiędzy skandynawskim dramatem psychologicznym a „Elektrą” jest jednak tak duży rozstrzał, że na przykład o takiej „Tajemnicy Brokeback Mountain” – filmie ambitnym, ale nastawionym jednak na dość szerokiego odbiorcę – mógłby interesująco się wypowiedzieć zarówno Żurawiecki, jak i Piotrek Mańkowski – w ogóle każdy inteligentny krytyk z własnymi poglądami. A wracając do Żurawieckiego i jemu podobnych – może cały sęk w tym, że krytycy filmowi po wielu latach pisania po prostu się wypalają i zaczynają odbębniać recenzje jak od sztancy? Sam ostatnio stwierdziłeś, że recenzje są dla młodych i nie chce Ci się już pisać ich tak często jak kiedyś, a przecież piszesz relatywnie niedługo. No i jeszcze jedna kwestia – czy możemy mieć pretensje do krytyków, że nie tworzą rozbudowanych analiz, skoro dostają od naczelnego czy sekretarza redakcji tak mało miejsca na teksty? To niestety nie „Esensja”, której naczelny w swej dobroduszności nie wyznacza żadnych limitów. KW: Ależ oczywiście, że zaczyna się odbębnianie – zwłaszcza, że każdy z nich pisze owe recenzje jednocześnie dla kilku magazynów (był czas, że recenzje Pawła Felisa można było znaleźć nawet w otwartej konserwie). Do tego dochodzi fakt, że na tych mitycznych 1500 znakach (czasami łaskawie wydłużonych do 2500) redaktor życzy sobie dodatkowo streszczenia filmu, które zajmie połowę tekstu. W ten sposób otrzymujemy sztampowe wypracowanie, jedno nie różniące się od drugiego. A ja, kurde, chcę więcej! Chcę, żeby recenzent popisał się swoją wiedzą, zwrócił mi uwagę na takie aspekty filmu, których sam nie dostrzegłem! Gdybym z recenzji w magazynach filmowych potrzebował jedynie informacji warto/nie warto, to można umieszczać same gwiazdki i zaoszczędzić kupę stron. PD: Tak, ale nie wolno nam pominąć jeszcze jednej istotnej kwestii – nie CO, ale JAK kto pisze. Bo niekiedy ktoś ma sporo do powiedzenia, ale ubiera to w tak kiepską formę, że mam problem z przebrnięciem przez trzy pierwsze akapity, a z drugiej strony – czytam recenzję w pełni świadomy, że autor leje mi tu wodę niemiłosiernie, ale jest to lanie tak dowcipne i błyskotliwe, że i tak wolę jego tekst od tego bogatego treściowo, lecz z trudem wymęczonego. KW: W takim razie widzimy tu jednak, że pisma papierowe nie mają szans z Internetem, w którym nie trzeba się ograniczać z wielkością tekstu. Cofam w takim razie moje zgłoszenie na naczelnego „Filmu”, wolę zostać w „Esensji”. Za 5 lat recenzenci „Filmu” będą się do nas dobijać, nieprawdaż? PD: Jako że wciąż mam w sobie, nie wiedzieć czemu, spore zasoby optymizmu – prawdaż. KW: Rozpisaliśmy się o recenzjach, ale przecież to tylko część „Filmu”. PD: Ale część najistotniejsza. Sorry, ale nie interesują mnie zbytnio przedruki czy profile gwiazd autorstwa pani Ciapary, skoro więcej informacji mogę znaleźć w niewyczerpanym źródle, z którego czerpią już chyba wszyscy piszący w Polsce o filmie – czy w „Filmie”, czy w „Gazecie Studenckiej”, czy w gazetkach lokalnych – czyli Internet Movie DataBase. Choć gwoli sprawiedliwości – zdarzają się w „Filmie” artykuły ciekawe – głównie autorstwa stosunkowo nowego w branży Jarka Szubrychta (publikuje też w „Przekroju”), który może się pochwalić lekkim, dowcipnym stylem. KW: Pomimo pewnego chaosu w naszej dyskusji zaczynam mieć wrażenie, że do czegoś dochodzimy i postaram się to podsumować. Czasopisma filmowe tracą czytelników, niektóre upadają (już w trakcie naszej dyskusji doszła nas informacja o kolejnym śmiertelnym zejściu). Nie mają szans na rywalizowanie z Internetem pod względem szybkości reakcji i miejsca na teksty i to się nie ma szansy zmienić. Oznacza to, że na polu newsów już przegrały, nie mogą też konkurować w kwestii recenzji. Czym więc mogą próbować konkurować? Poziomem tekstów, bo nadal pisanie na papierze wydaje się być bardziej prestiżowe i przyciąga lepszych autorów. Dowcip polega na tym, że redaktorzy zupełnie ten aspekt olewają! Po pierwsze – żaden z nich nie troszczy się o to, kto napisze dany tekst, wychodzą z założenia, że każdy może pisać o wszystkim. A choć zgadzam się z Tobą, że są filmy, o których pisać może wiele osób, to jednak więcej jest filmów, co do których wskazani są specjaliści – od kina azjatyckiego, od kina dziecięcego, od horroru, od thrillera, od Bergmana. To raz. Po drugie – spadek czytelnictwa spowodowany wymienionymi przyczynami skutkuje cięciami kosztów. Objawia się to z jednej strony zmniejszeniem objętości – to czego nie udało się powiedzieć na 2500 znakach teraz trzeba zrobić na 1500, z drugiej strony przedrukami bzdurnych materiałów z zagranicznych wydań, czyli rzeczy, które na różne sposoby można wyszukać w Internecie. W ten sposób „Film”, bo o nim tu jednak przede wszystkim mówimy, nie mogąc rywalizować z Internetem w szybkości reakcji, przy okazji upodabnia się treściowo. No to jaki, do diaska, jest teraz sens sięgania po „Film”? Jakie ma on szanse na przeżycie? Rzekłbym, że redaktorzy tego magazynu sami kopią sobie grób. Albo lepiej – parafrazując Lenina – sprzedają sznur, na którym sami zostaną powieszeni… PD: Wspominasz nawiasem o zgonie „Premier”, natomiast musimy też powiedzieć o kolejnym zdarzeniu, które miało miejsce już po tym, jak zaczęliśmy naszą dysputę. Mowa o sprzedaży „Filmu” spółce Media Point Group, wydawcy „Machiny”. A co za tym idzie, pojawiły się pogłoski ze strony samych nabywców dotyczące wykorzystania potencjału zgromadzonych w jednym wydawnictwie dziennikarzy muzycznych i filmowych. Zapowiada się zakrojone na szeroką skalę przedsięwzięcie multimedialne, gdzie w grę ma wejść przede wszystkim zużytkowanie możliwości, jakie daje Internet. Póki co wiadomo tylko o zarysie tej akcji – a czy przyniesie ona skutki, czy nie, to się okaże. Niemniej, mimo iż dogorywanie „Filmu” i „Machiny” w obecnych formułach jest faktem, trzeba przyznać, że oba pisma mają spory potencjał autorski. Ktoś, kto będzie w stanie wykorzystać go z głową, może faktycznie dobrze na tym wyjść. KW: No tak, ale sam piszesz o „zużytkowaniu możliwości, jakie daje Internet”. Czyli być może przyznają nam w pewien sposób rację – czasopismo filmowe w dotychczasowej formie nie ma szans na przetrwanie i trzeba je sprząc z siecią. W jakiś sposób działa tak najlepsze filmowe czasopismo na świecie, czyli „Empire” – jego strona internetowa jest bardzo rozbudowana i prezentuje ciekawe, nieraz interaktywne materiały, nieobecne w wersji papierowej, oczywiście recenzje i newsy, czyli „gorący towar”, najpierw pojawiają się w sieci. Pytanie tylko czy w tej nowej wizji „Filmu” jest szansa na rozbudowane materiały, czy nie ograniczy się do kolorowych błyskotek. Póki co jednak sytuacja staje się dla człowieka spragnionego dobrej filmowej publicystyki dramatyczna. Bo nie znajdzie jej z wymienionych powodów w czasopismach filmowych (za wyjątkiem „Kina”, ale o tym później), a nie znajdzie jej też w Internecie, bo po prostu dla autorów internetowych nie ma pieniędzy na teksty, a kto napisze kilkunastostronicowy esej za darmo? (no dobra, kiedyś robił to Michał Chaciński – patrz stary tekst o „2001: Odysei kosmicznej”). Dopóki nie pojawią się honoraria w Internecie, czyli dopóki pieniądze od reklamodawców się tu nie przeniosą (bo skąd indziej tu pieniądze?), taka sytuacja będzie trwać. Ja więc spokojnie patrzę teraz na powolną agonię „Filmu” i czekam aż jego upadek (o ile nie nastąpi jakaś rewolucja – każdy „Film” z dodatkowym pakietem „Bondów” pewnie by się sprzedał, tylko nikt by go nie czytał) otworzy oczy reklamodawcom, którędy mają trafiać do czytelników (tak jest, to jest pewnego rodzaju apel). PD: Tak, trzeba apelować, zanim inni nas ubiegną. Mówiłem przed chwilą o potencjale autorów „Filmu”, co nie znaczy, że potencjał drzemiący w autorach „Esensji” nie jest jeszcze większy. Bo jest. |
Powie ktoś, że oparta na prozie słowackiego pisarza Juraja Váha „Noc w Klostertal” byłaby ciekawsza, gdyby nie pojawiający się na finał wątek propagandowy. Tyle że nie pobrzmiewa on wcale fałszywą nutą. Gdyby przyjąć założenie, że cała ta historia wydarzyła się naprawdę, byłby nawet całkiem realistyczny. W każdym razie nie zmienia to faktu, że spektakl Tadeusza Aleksandrowicza ogląda się znakomicie nawet pięćdziesiąt pięć lat po premierze.
więcej »W chińskich filmach nawet latające ryby są trochę… duże.
więcej »Opowiadanie Jerzego Gierałtowskiego „Wakacje kata” ukazało się w 1970 roku. Niemal natychmiast sięgnął po nie Zygmunt Hübner, pisząc na jego podstawie scenariusz i realizując spektakl telewizyjny dla „Sceny Współczesnej”. Spektakl, który – mimo świetnych kreacji Daniela Olbrychskiego, Romana Wilhelmiego i Aleksandra Sewruka – natychmiast po nagraniu trafił do archiwum i przeleżał w nim ponad dwie dekady, do lipca 1991 roku.
więcej »Latająca rybka
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Zemsta Dragów, czyli bokserska nostalgia
— Piotr Dobry, Konrad Wągrowski
Norwegia już nigdy nie będzie taka jak przedtem
— Piotr Dobry, Konrad Wągrowski
Duchy, diabły, wilkołaki i steampunkowe mechaniczne skrzaty
— Piotr Dobry, Konrad Wągrowski
Każdy kadr to Ameryka
— Piotr Dobry, Konrad Wągrowski
Rzeźnia dla dwojga
— Piotr Dobry, Konrad Wągrowski
Partia na party w czasach Brexitu
— Piotr Dobry, Konrad Wągrowski
Jak smakują Porgi?
— Piotr Dobry, Konrad Wągrowski
Chwała na wysokości?
— Piotr Dobry, Konrad Wągrowski
Podręczne z Kairu
— Piotr Dobry, Konrad Wągrowski
Atak paniki
— Piotr Dobry, Konrad Wągrowski
Kosmiczny redaktor
— Konrad Wągrowski
Po komiks marsz: Maj 2023
— Sebastian Chosiński, Paweł Ciołkiewicz, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch, Konrad Wągrowski
Statek szalony
— Konrad Wągrowski
Kobieta na szczycie
— Konrad Wągrowski
Przygody Galów za Wielkim Murem
— Konrad Wągrowski
Potwór i cudowna istota
— Konrad Wągrowski
Migające światła
— Konrad Wągrowski
Śladami Hitchcocka
— Konrad Wągrowski
Miliony sześć stóp pod ziemią
— Konrad Wągrowski
Tak bardzo chciałbym (po)zostać kumplem twym
— Konrad Wągrowski