Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 30 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

Ranking na premierę: 10 filmów z klątwą

Esensja.pl
Esensja.pl
Nakładana pisemnie bądź ustnie klątwa, rządząca się nieco odmiennymi prawami, niż czar, wbrew pozorom nie cieszy się popularnością wśród filmowców. Z przepastnych filmowych archiwów z trudem daje się wyłuskać garść horrorów o tej tematyce, przy czym spora część z nich nie dość, że nie należy do kinematograficznej czołówki, to nawet ma poważne problemy z trzymaniem się peletonu. Przy okazji rankingu nawiązującego do „Wrót do piekieł” zapraszamy do nowego cyklu „Esensji”.

Jarosław Loretz

Ranking na premierę: 10 filmów z klątwą

Nakładana pisemnie bądź ustnie klątwa, rządząca się nieco odmiennymi prawami, niż czar, wbrew pozorom nie cieszy się popularnością wśród filmowców. Z przepastnych filmowych archiwów z trudem daje się wyłuskać garść horrorów o tej tematyce, przy czym spora część z nich nie dość, że nie należy do kinematograficznej czołówki, to nawet ma poważne problemy z trzymaniem się peletonu. Przy okazji rankingu nawiązującego do „Wrót do piekieł” zapraszamy do nowego cyklu „Esensji”.

Nasz nowy cotygodniowy cykl tekstów to swego rodzaju zapowiedź najgorętszej (naszym zdaniem) premiery filmowej następnego dnia. Z tej okazji w każdy czwartek zaprezentujemy ranking w jakiś sposób nawiązujący do tej premiery, a może nawet poszerzający waszą filmową wiedzę o tematyce najciekawiej zapowiadającego się filmu wchodzącego na polskie ekrany w najbliższy piątek. Brzmi poważnie, ale obiecujemy, że będzie przede wszystkim ciekawie.

Z okazji jutrzejszej premiery „Wrót do piekieł” Sama Raimiego (nasza recenzja TUTAJ) prezentujemy zestawienie filmów z klątwą w roli głównego motywu fabuły.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
‹Noc demona› (1957)
To przykład wielkiego, doskonale przemyślanego i wyśmienicie zrealizowanego kina, które w najmniejszym stopniu nie utraciło swojej świeżości, i które po dziś dzień wciska w fotel gęstym klimatem. To opowieść o zderzeniu człowieka twardo stąpającego po ziemi, rozumowo podchodzącego do wszelkich trudnych do wyjaśnienia zjawisk, z czymś, co korzeniami sięga pierwotnych wierzeń ludzkości. Przybyły z Ameryki psycholog, sceptyczne nastawiony do wszystkiego, co wymaga choć odrobiny wiary (wchodzą w to parapsychologia, wróżbiarstwo, duchy, a nawet reinkarnacja), zamierza zniszczyć na konferencji naukowej reputację zajmującego się czarami doktora Karswella, który według niego jest zwyczajnym hochsztaplerem. W związku z tym Karswell postanawia dać niedowiarkowi nauczkę, wręczając mu zapisaną na swojej wizytówce klątwę. Widz jest o tyle w komfortowej sytuacji, iż WIE, jakie będą tego skutki, bo w pierwszych minutach filmu widział zabójcze działanie klątwy. W tej sytuacji upór bohatera, który niemal do ostatniej chwili nie wierzy, by byle świstek papieru mógł pozbawić go życia, tylko podnosi temperaturę rozgrywki. Jeśli dodać do tego doskonałe aktorstwo, wartką akcję pełną rozmaitych, mrocznych tajemnic i nieustannie wiszącą w powietrzu atmosferę namacalnego wręcz zagrożenia, otrzymamy pełny obraz arcydzieła. Na dokładkę film można odczytać jako symboliczne starcie młodej, prężnej, opartej na rozumie Ameryki ze starą, pogrążoną w mistycyzmie Europą. Jak kończy się ta historia? Warto samemu się przekonać.
‹And Now the Screaming Starts!› (1973)
Termin „horror kostiumowy” od razu przywodzi na myśl koturnowe produkcje brytyjskiego studia Hammer, kręcone niemal wyłącznie w studiu i posiadające irytująco ugrzecznioną fabułę (w końcu filmy robili angielscy dżentelmeni). A przecież brytyjskie kino grozy nie stało wyłącznie Hammerem. Była jeszcze na przykład wytwórnia Amicus, która wśród garści doskonałych horrorów i filmów SF wypuściła również „And Now the Screaming Starts!”. Film jest nietypowy nawet jak na światowe standardy początku lat 70., bowiem zaczyna się od gwałtu. Jego ofiarą pada młoda dziewczyna, która zaraz po ślubnej ceremonii została przywieziona do rezydencji męża. Niewieścią cnotę odbiera… upiór pozbawiony dłoni. W ten właśnie sposób dziewczyna przekonuje się, że nad rodem Fengriffenów, w który właśnie się wżeniła, ciąży jakaś klątwa. Jednak co to za klątwa, nikt nie chce powiedzieć, bo ktokolwiek przymierza się do zdradzenia tajemnicy, ginie w bardzo tajemniczych okolicznościach. Dopiero przybycie psychologa z Londynu otwiera drogę do wyjaśnienia mrocznej przeszłości przeklętego rodu. Film być może przepadłby w kinematograficznej otchłani, jak to się stało z lwią częścią spuścizny Hammera, gdyby nie świetna rola przepięknej Stephanie Beacham. Na wspomnienie zasługują również solidny jak zwykle Peter Cushing (co nietypowe, pojawiający się dopiero w dalszej części fabuły) i obsadzony w epizodycznej roli rozpasanego władyki Herbert Lom. I nawet jeśli część efektów specjalnych dzisiaj już razi, jak choćby gumowa dłoń, pełzająca samopas bo budynku, film wciąż potrafi wytworzyć gęsty klimat i trzymać widza w napięciu niemal do ostatnich minut.
‹El retorno de Walpurgis› (1973)
Zmarły niedawno Paul Naschy był legendą hiszpańskiego kina grozy. Szczególnie chętnie wcielał się w dotkniętego wilkołactwem bohatera o swojsko brzmiącym nazwisku – Waldemar Daninsky. „El retorno de Walpurgis” to właśnie jeden z takich filmów, niekoniecznie powiązany fabularnie z resztą wilkołaczych produkcji spod znaku Naschy’ego. Potomek inkwizytora, który posłał na stos Elżbietę Batory, w wyniku nieszczęśliwego wypadku zabija na polowaniu młodego Cygana. Jego krewni, znając klątwę, jaką przed śmiercią nałożyła na ród Daninskych Elżbieta, posyłają Waldemarowi dziewczynę, która po upojnej nocy czyni go wilkołakiem (główne skrzypce w śmiesznym rytuale gra skropiona jej krwią plastikowa, wilcza czaszka, której szczęką należy kłapnąć w klatkę piersiową bohatera). Odtąd mnożą się w okolicy gwałtowne zgony osób związanych z Daninskym. Film nie odstaje jakością wykonania od innych produkcji z tego cyklu – jest średnio zagrany, ma słabej jakości efekty specjalne (szczególnie irytuje wodnista, pomarańczowa krew i mało wilcze wilki), sam zaś wilkołak jest misiowatą kopią Larry’ego Talbota z klasycznego „Wilkołaka”. Jak by jednak nie patrzeć, film ogląda się całkiem znośnie, zwłaszcza, że w kadrze przewijają się bardzo ładne dziewczęta, niejednokrotnie nie wahające się okazać swych wdzięków zupełnie bez przyodziewku. Nie da się jednak ukryć, że tytuł ten ciężko zaliczyć do klasyki kinematografii.
‹Wilczyca› (1983)
W puli filmów z klątwą znalazł się również i polski półprodukt. Film-legenda, być może trochę na wyrost uważany za najgorszy polski horror, zaczyna się od powrotu Wosińskiego, zarządcy majątku hrabiego Ludwika, do domu, gdzie zastaje umierającą żonę (próbowała spędzić płód). Przed śmiercią Maryna przeklina męża, obiecując, że wróci i nie da mu spokoju. Sytuację czasowo ratuje wbicie kołka w jej serce, ale w trakcie toczących się w okolicy powstańczych walk 1863 roku, grób zostaje zniszczony, a z ciała wypada kołek. Duch Maryny wraca w postaci wilczycy i wkrótce opętuje żonę hrabiego. Odtąd hrabina dystansuje się od patriotycznych działań męża, oddaje się seksualnej rozwiązłości i romansuje z młodym porucznikiem austriackim. Film nie poraża ani fabułą, ani efektami, które mimo wszystko i tak są niezłe jak na polskie realia, pogrążają go natomiast sztucznie archaizowane dialogi, charakterystycznie zmanierowana gra aktorska i koszmarne po prostu udźwiękowienie. Mimo to „Wilczyca” potrafi wytworzyć mroczny klimat i od czasu do czasu całkiem przyzwoicie przyspiesza bieg krwi. Było nie było, Piestrak terminował na planie „Dziecka Rosemary” i coś tam z tej hollywoodzkiej przygody wyniósł. Po latach film doczekał się lichej kontynuacji, w której pojawia się pierwszy i jak dotąd jedyny polski wilkołak z prawdziwego zdarzenia (bo w „Wilczycy” jest to jakaś dziwaczna mieszanka wadery z upiorem), aczkolwiek metoda, jaką zostaje powołany do życia, jest – mówiąc oględnie – nad wyraz pokrętna.
‹Alchemik› (1984)
To tragiczna historia, z której strony by nie spojrzeć. Młoda i nad wyraz urodziwa żona wraca późnym wieczorem do położonej w leśnej głuszy chatki. Po drodze jednak zastępuje jej drogę alchemik, który nie wiadomo, z jakiej bajki się urwał, i hipnotyzuje niewiastę w celu – jak mniemam – seksualnej konsumpcji. W tym momencie na scenę wchodzi mąż. Uniesiony słusznym gniewem wyciąga nóż i rzuca się na intruza, w trakcie kuriozalnej szamotaniny zabijając… żonę. Potem jest jeszcze dziwniej, bo alchemik – w sumie nie wiadomo, po co – rzuca na załamanego małżonka klątwę, w wyniku której ów aż po kres świata ma się przemieniać co noc w bestię. Jaką, nie sposób odgadnąć, bo budżet filmu był niski i jedynym objawem przemiany bohatera jest nasilenie się jego kłopotów z dykcją (mówiąc wprost: charczy). Sprawa się komplikuje, gdy po prawie stu latach od tragicznych wydarzeń w okolicy pojawia się dziewczyna będąca wcieleniem zabitej żony. Żeby było bardziej głupio, w tym samym czasie w lesie zaczyna roić się od podejrzanie gąbczastych demonów, które wysłał żyjący sobie spokojnie w jakimś piekielnym wymiarze alchemik. Film nudny, źle zagrany i źle wyreżyserowany, wyszedł spod ręki tytana kiczu i tandety, Charlesa Banda, który – jako producent – jest odpowiedzialny za powstanie rozlicznych zbuków, wśród których prym wiodą „Robot Holocaust”, „Laserblast”, „Sorority Babes in the Slimeball Bowl-O-Rama” i „Galactic Gigolo”.
‹The Seventh Curse› (1986)
W takim zestawieniu nie mogło oczywiście zabraknąć filmu z Hong Kongu. Tamtejsza kinematografia wręcz dławi się od wypełnionych po brzegi duchami i magią horrorów, jednak zasadniczy problem polega na utrudnionym do nich dostępie. Jedną z ciekawszych i mniej typowych produkcji z tego rynku jest „The Seventh Curse”, dość brutalna i szalenie daleka od politycznej poprawności historia o jednym z członków ekspedycji poszukującej w tajlandzkiej dżungli niesłychanie rzadkiej rośliny, która może się okazać panaceum na AIDS. Sprawy się komplikują, gdy zadurzony w lokalnej piękności bohater wdziera się na teren świątyni, by przerwać ceremonię złożenia dziewczyny w ofierze Szacownemu Przodkowi, czyli upiorowi z niebieskimi żaróweczkami w miejscu oczu. Za karę cała ekspedycja zostaje wyrżnięta, profesor kona w straszliwych męczarniach (wylana na jego głowę substancja błyskawicznie przemieniła mu organy wewnętrzne w jedno, wielkie kłębowisko larw), bohater zaś, obłożony klątwą, która powoduje eksplozje żył, cudem wydostaje się na wolność. Dziewczyna, którą wcześniej uratował, nakłada na niego czar, dzięki któremu działanie klątwy zostaje wstrzymane. Jednak tylko na rok. Po upływie tego czasu bohater musi wrócić do Tajlandii, inaczej bowiem siódmy wybuch zabije go w nieprzyjemnie mokry i widowiskowy sposób. Film ma niepowtarzalny klimat, piękną muzykę i bardzo bogate efekty specjalne. Do tego dochodzą rozliczne bitwy z dziesiątkami napastników oraz niesamowite potworki, jak wspomniany Szacowny Przodek, przemieniający się po krwawym posiłku w potwora przypominającego obcego ze skrzydłami, czy pupil głównego kapłana, będący czymś w rodzaju drapieżnego płodu. Ten ostatni jest zresztą o tyle ciekawy, że przeprowadzany co trzy lata rytuał odnowienia jego mocy wymaga – uwaga! – ofiary z krwi setki dzieci. Krew z tychże dzieci wyciskana jest oczywiście na miejscu, w wielkiej, kamiennej prasie. W porównaniu z tym filmem amerykańskie horrory to ciepłe kluchy dla grzecznych panien.
‹Centipede Horror› (1988)
A oto i drugi film z dalekiego Hong Kongu, znów opowiadający o morderczej klątwie, choć tym razem jest to opowieść raczej dla widzów o mocnych żołądkach. Do szpitala trafia dziewczyna, która właśnie wróciła z wycieczki po krajach południowej Azji. Mimo intensywnej opieki dość szybko umiera, zaś z pokrywających jej ciało wrzodów zaczynają wypełzać wije. Przerażony brat decyduje się pojechać śladami siostry i dojść przyczyny klątwy. Wie bowiem, że nic innego nie może tutaj wchodzić w grę. Wkrótce odkrywa mroczny sekret z przeszłości i przekonuje się, że jego rodzina ma potężnego wroga, którego nienawiść nie stygnie mimo upływu lat. Zaczyna się długa i wyczerpująca walka dwóch dysponujących ogromnymi mocami czarowników, toczona na zastępy wijów, skorpionów, a nawet ożywionych szkieletów kurczaków, gęsta od zaklęć i zaskakująca przejawianą pomysłowością. Nie ma tu żadnej granicy ohydy, której by nie przekroczono, aktorzy rzeczywiście rzygają żywym inwentarzem, a film po dziś dzień cieszy się sławą jednego z najobrzydliwszych horrorów. Warto jednak pamiętać, że nie każdy lubi napawać się widokiem krocionogów wygryzających się z ran, wchodzących i wychodzących z ust, czy kłębiących się zwartą masą w pościeli, zwłaszcza jeśli towarzyszy temu charakterystyczny, nad wyraz realistyczny chrobot, i lepiej zastanowić się dwa razy przed uruchomieniem filmu, nim potem żałować konsekwencji.
‹Huntress: Spirit of the Night› (1995)
Obok klasycznych horrorów, gdzie stwory żrą ludzi, ludzie tną ludzi, a producenci zbierają kasę, jest cała masa filmów leżących na pograniczu horroru. Jako przykład można dać umykające z widoku (bo nie pokazywane w telewizji ani nie wypuszczane u nas na DVD) rozmaitej maści erotyki, produkowane masowo przez Playboya, Penthouse’a i kilka innych, nie związanych z wiadomą branżą, firm. Jednym z takich filmów jest „Huntress: Spirit of the Night”, wypuszczona przez dobrze znaną na naszym rynku firmę Castel Film Romania (garść ich produkcji jest wymieniona w recenzji okropnego „Mamuta”) historia kobiety, która przyjeżdża do Rumunii objąć schedę po ojcu, czyli wielką, nieco podupadłą rezydencję. Pewnej nocy jednak zauważa jakąś obławę w pobliskim lesie, zaś w piwnicy domu natyka się na nagą, przerażona dziewczynę. Gdy podchodzi, by jej pomóc, z dziewczyny wyskakuje świetlista kula i uderza w bohaterkę. Odtąd nosi ona w sobie miejscową klątwę, jaką na okolicznych mieszkańców rzuciła wraz z ostatnim oddechem postrzelona przez myśliwego Cyganka (swoją drogą trudno było mu się dziwić, że strzelał, skoro Cyganka hasała po lesie jako czarna pantera). Dzięki klątwie bohaterka ma wyostrzone zmysły, rozbudzoną seksualność (aczkolwiek to, z czym się mizia – bo naturalnie nie może być tu mowy o seksie, skoro to erotyka, a nie pornos – z pewnością nie jest człowiekiem) i apetyt na rozszarpywanie mieszkańców. Problem (głównie dla klątwy) polega na tym, że dziewczynie jakoś udaje się hamować mordercze zapędy swojego drugiego ja. Historia jest całkiem sympatycznie sfilmowana i zawiera kilka pięknie zaaranżowanych scen erotycznych, brakuje jej jednak dynamiki, a pod koniec nawet i sensu, bowiem fabuła urywa się ni w pięć, ni w dziewięć.
‹Przeklęty› (1996)
Film ten można uznać za pierwowzór „Wrót do piekieł”, oparty jest bowiem na podobnych założeniach. Gdy prowadzący auto szanowany prawnik, na co dzień mistrzowsko żonglujący przepisami, w rozanieleniu cieszy się hołdem składanym jego męskości przez żonę (mówiąc dosadnie – kobieta robi mu w trakcie jazdy loda), przed maskę samochód niespodziewanie wychodzi stara Cyganka. Staruszka naturalnie ginie na miejscu, ale od czego są przyjaciele? W wyniku krótkiego procesu prawnik zostaje uniewinniony. Jednak nie w oczach sędziwego, ponadstuletniego ojca ofiary. Cygan bierze sprawiedliwość we własne ręce i nakłada na adwokata klątwę chudnięcia. To, co początkowo wygląda na całkiem sensowną metodę zrzucenia nadmiernych kilogramów, o czym bohater marzył od lat, bardzo szybko przeradza się w dramat, bo proces chudnięcia nie daje się żadnym sposobem zatrzymać. Jedyną osobą władną zdjąć klątwę, jest sam Cygan. Z oczywistych względów nie zamierza jednak tego uczynić. Film trudno nazwać wybitnym i z pewnością lepiej sięgnąć po książkę Stephena Kinga (a raczej Richarda Bachmana – nie ma to, jak autorzy z medialną schizofrenią), gdzie wszystko jest, excuse le mot, bardziej mięsiste i smaczne, ale oglądać się daje swobodnie, zwłaszcza, że jest nad podziw dobrze zrealizowany i solidnie zagrany. Tylko jedna uwaga – książka nosi tytuł „Chudszy”, a nie „Przeklęty”. Całe zamieszanie wzięło się stąd, że krajowy dystrybutor postanowił wykazać się źle pojętą inwencją i tytuł „Thinner” (czyli właśnie „Chudszy”) przetłumaczył jako „Przeklęty”. Ot tak, żeby nie było za nudno.
‹Węże w pociągu› (2006)
To jedno z dzieł niesławnej wytwórni The Asylum, o której swego czasu pisałem w recenzji klona „Wojny światów” – „H.G. Wells: Wojna światów”. „Węże w pociągu” powstały w związku z wejściem na ekrany kin wysokobudżetowych „Węży w samolocie”. Prawdę powiedziawszy – ani jedne, ani drugie nie są warte uwagi, z tym że „Węże w pociągu” wyznaczają nową głębokość kinematograficznego dna. I to pod każdym względem. Sednem historii jest ucieczka z Meksyku do USA rzygającej wężami kobiety, pilnowanej przez młodego, meksykańskiego szamana, który pracowicie zbiera te wyrzygane węże do słoiczków. Oboje mają nadzieję dotrzeć do Los Angeles, gdzie mieszka wuj szamana, jeszcze większy szaman, który być może będzie w stanie zdjąć klątwę. Jednak do tego będzie potrzebny komplet wyrzyganych węży, bo w trakcie rytuału nieszczęśnica będzie musiała je wszystkie po kolei połknąć. Klątwa zaś została nałożona na dziewczynę przez jej własną rodzinę, rozczarowaną oporem w stosunku do wybranego kandydata na męża (nic dziwnego, że Meksykanie masowo uciekają z tego kraju). Oczywiście węże czmychają ze słoików, rozpełzają się po pociągu, żrą kogo popadnie i wciąż rosną, osiągając w finale rozmiary idiotycznie absurdalne. Film jest strasznie głupi, nudny, źle zagrany, a jego zakończenie to uroczyste wbicie pierwszej łopaty w inwestycji zwanej „pogłębianie dna”. Co gorsza – film wyszedł u nas na DVD…
koniec
31 grudnia 2009

Komentarze

22 IV 2010   19:10:11

zarombiste

23 IV 2010   17:58:20

No fajnie fajnie...tylko szkoda,że autor tak źle się wyraża

05 I 2015   17:12:18

Ta lista to jakaś pomyłka - same gnioty.

05 I 2015   18:57:24

No i co w związku z tym?

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
Sebastian Chosiński

23 IV 2024

Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.

więcej »

Z filmu wyjęte: Knajpa na szybciutko
Jarosław Loretz

22 IV 2024

Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: J-23 na tropie A-4
Sebastian Chosiński

16 IV 2024

Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.

więcej »

Polecamy

Knajpa na szybciutko

Z filmu wyjęte:

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.