Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
80,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

Clint Eastwood: Aktor

Esensja.pl
Esensja.pl
Sebastian Chosiński, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
Clint Eastwood przed tygodniem skończył 80 lat. To świetny moment, aby przypomnieć jego dokonania. Spośród bogatego repertuaru wybraliśmy kilkanaście filmów i podzieliliśmy na trzy części – te, w których zagrał jako aktor, te które jednocześnie wyreżyserował i w nich grał, wreszcie te, w których jedynie stał za kamerą. Dziś przypomnijmy sobie najważniejsze osiągnięcia tylko aktorskie.

Sebastian Chosiński, Konrad Wągrowski, Kamil Witek

Clint Eastwood: Aktor

Clint Eastwood przed tygodniem skończył 80 lat. To świetny moment, aby przypomnieć jego dokonania. Spośród bogatego repertuaru wybraliśmy kilkanaście filmów i podzieliliśmy na trzy części – te, w których zagrał jako aktor, te które jednocześnie wyreżyserował i w nich grał, wreszcie te, w których jedynie stał za kamerą. Dziś przypomnijmy sobie najważniejsze osiągnięcia tylko aktorskie.
Trylogia Bezimiennego: Za garść dolarów (1964), Za kilka dolarów więcej (1965), Dobry, zły i brzydki (1966)
Trzy filmy, dzięki którym: a) Sergio Leone został uznany za wielkiego mistrza, b) Clint Eastwood uzyskał status gwiazdy filmowej światowego formatu, c) spaghetti western przestano traktować z przymrużeniem oka. Przystępując do pracy nad „Za garść dolarów”, amerykański aktor wiele jednak ryzykował; w obrazie Leone przyszło mu bowiem poddać rewizji swoje dotychczasowe emploi, czyli bohaterskiego kowboja Rowdy’ego Yatesa, ścigającego po prerii bandytów w tasiemcowym serialu „Rawhide”. I na dodatek miał to zrobić za niewiarygodnie niskie honorarium, które wynosiło zaledwie… 15 tysięcy dolarów (z tego też powodu rolę w filmie włoskiego reżysera odrzuciło wcześniej kilku uznanych twardzieli amerykańskiego kina, włącznie z Henrym Fondą, Charlesem Bronsonem i Jamesem Coburnem). Cała trylogia okazała się być ostatecznie wielkim sukcesem – i to zarówno artystycznym (choć nie od razu została doceniona), jak i komercyjnym. Jednocześnie wyznaczyła też kierunek, którym od tamtej pory podążył Eastwood jako aktor, a niedługo potem również jako reżyser. Człowiek bez Imienia, małomówny i pewny siebie, nieprzebierający w środkach, w kapeluszu z szerokim rondem i meksykańskim poncho, stał się – obok „brudnego” Harry’ego Callahana – najpopularniejszym bohaterem stworzonym przez Amerykanina, który zresztą powrócił jeszcze w kilku jego filmach.
Trylogia Leone zachwyciła nie tylko nowym podejściem do westernowych schematów, ale przede wszystkim formą – licznymi zbliżeniami (zwłaszcza oczu), eksponowaniem mimiki, spowolnieniem kadru i idealnie współbrzmiącą z obrazem muzyką. W tej ostatniej dziedzinie swoją cegiełkę dołożył niezmordowany Ennio Morricone. Choć filmy Włocha pakuje się do jednego worka i określa mianem trylogii, nie są one powiązane fabularnie. W pierwszym Eastwood gra tajemniczego gringo, który rozprawia się z dwiema bandami terroryzującymi miasteczko na pograniczu meksykańsko-amerykańskim, wcześniej wydatnie przyczyniając się do eskalacji konfliktu pomiędzy nimi. W drugim jest łowcą nagród próbującym schwytać, do spółki z bezwzględnym pułkownikiem Mortimerem, groźnego bandytę znanego jako El Indio. W trzecim z kolei, którego akcja rozgrywa się podczas wojny secesyjnej, próbuje wejść w posiadanie skarbu ukrytego na pewnym cmentarzu. Pasuje do granych przez siebie ról idealnie. Zdając sobie sprawę z niedociągnięć warsztatowych, starał się bowiem ograniczyć do minimum wypowiadane przez siebie kwestie, co podkreślało tajemniczość jego bohatera i tym samym czyniło go jeszcze bardziej pociągającym. Warto jednak pamiętać, że w trylogii Leone, poza Eastwoodem, błyszczą również Lee Van Cleef, Gian Maria Volontè, Klaus Kinski oraz Eli Wallach.
Tylko dla orłów (1968)
WASZ EKSTRAKT:
80,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
„Tylko dla orłów” załapało się do naszego rankingu „50 najlepszych filmów wojennych wszech czasów„ (na 26 miejscu), ale gdybyśmy mieli stworzyć ranking najlepszych filmów czysto rozrywkowych – tego obrazu też nie mogłoby zabraknąć. Oglądanie tego dzieła to od 40 lat czysta frajda. „Tylko dla orłów” to najlepsza ekranizacja powieści Alistaira MacLeana – może dlatego, że wcale nie jest w gruncie rzeczy ekranizacją, bo książka i film powstawały jednocześnie w oparciu o scenariusz słynnego szkockiego mistrza literatury wojenno-przygodowej. Doskonałe tempo, mnóstwo zaskoczeń, humor, luz i dystans głównych wykonawców, mężczyźni w stylowych niemieckich mundurach, piękne kobiety – słowem, jeden z najbardziej rozrywkowych filmów w całej historii kina wojennego. Clint Eastwood partneruje tu Richardowi Burtonowi. Clint jest u progu sławy, Burton u schyłku kariery i to zderzenie energii Eastwooda z pewnego rodzaju rezygnacją Burtona, który wie, jakie prawa rządzą światem, ale jeszcze znajduje chęć by wypełniać swą misję, stanowi psychologiczną siłę napędową obrazu. Clint nie ma tu wiele do zagrania, małomówny (sam nalegał na wycięcie wielu swych dialogów, według niego nie pasujących do postaci), z nieprzeniknioną miną kasuje kolejnych Niemców ze swojego karabinu maszynowego. Fachowiec. Widzowie uwielbiają takich gości.
Powieście go wysoko (1968)
Pracując nad „Dobrym, złym i brzydkim”, Eastwood wiedział już, że będzie to jego ostatni spaghetti western i zarazem ostatni film nakręcony z Leone (nie zgodził się, niestety, na udział w „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie”). W planach miał już bowiem założenie firmy producenckiej w Kalifornii, która umożliwiłaby mu pełną kontrolę nad własnymi dziełami. Słowem: chciał nie tylko grać, ale również reżyserować (choć na to ostatnie będzie musiał jeszcze kilka lat poczekać). Nie był jednak samobójcą, dlatego też nie miał najmniejszego zamiaru zarzynać kury znoszącej złote jajka. Zaplanował więc, że najbliższym jego obrazem będzie… western nawiązujący do postaci, którą odgrywał w obrazach realizowanych we Włoszech i Hiszpanii. Było to o tyle rozsądne i zarazem bezpieczne, że trylogia Leone, która z opóźnieniem pojawiła się na ekranach amerykańskich kin, wciąż święciła na nich triumfy. „Powieście go wysoko” (w Polsce znane również pod tytułem „Zemsta szeryfa”) był niskobudżetową produkcją wyreżyserowaną przez Teda Posta. Eastwood zagrał ścigającego bandytów szeryfa Jeda Coopera, którego grupa farmerów omyłkowo bierze za mordercę i złodzieja bydła. Nie oddają go w ręce stróżów prawa ani nie stawiają przed sądem; wręcz przeciwnie – postanawiają sami wymierzyć sprawiedliwość, wieszając na szubienicy. Najwyższy sprawia, że szeryf nie umiera i wkrótce wraca do swojego dawnego zajęcia. Z tą różnicą, że teraz za punkt honoru stawia sobie zaprowadzić przed oblicze Temidy ranczerów, którzy próbowali dokonać na nim samosądu. Cooper, choć tym razem ma imię, jest postacią niemal żywcem przeniesioną z obrazów Leone. To, co różni jednak dzieło Posta od westernów Włocha, to przede wszystkim brak ironii i dystansu, przy jednoczesnym zachowaniu scen przemocy i okrucieństwa. Eastwoodowi udało się tym samym zaadaptować spaghetti western na grunt amerykański, czego będzie trzymał się kurczowo aż do „Bez przebaczenia”.
Złoto dla zuchwałych (1970)
WASZ EKSTRAKT:
95,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Powiedzmy to sobie szczerze – w „Złocie dla zuchwałych” Clint zdecydowanie jest w cieniu Donalda Sutherlanda, a nawet Telly′ego Savalasa. Ale to jednak nazwisko jego bohatera figuruje w tytule filmu (w oryginale „Kelly′s Heroes”), co chyba najlepiej świadczy o gwiazdorskiej już wówczas pozycji Eastwooda i magnesie, jaki stanowił dla widza. Na tle postrzelonego Sutherlanda i opiekuńczego Savalasa jawi się Clint jako służbista, wcielenie wojennego rozsądku, świetny żołnierz, czyli osoba dla zwariowanej misji nieodzowna. A poza tym chyba lepiej być trzecim diamentem w pięknej koronie, niż główną ozdobą pośledniego dzieła. Bo „Złoto dla zuchwałych” poślednie z pewnością nie jest, to w pełni uznana klasyka, film doskonale dający się oglądać do dzisiejszego dnia (33 miejsce w naszym rankingu najlepszych filmów wojennych).
Brudny Harry (1971)
Nie ma wątpliwości, ze w historii kina policyjnego nie ma drugiego takiego bohatera, który ugruntował by bardziej wzór postaci bezwzględnego stróża prawa niż inspektor „Brudny Harry” Callahan. Postać Eastwooda gardzi przestępcami, epatuje przemocą i wykańcza złoczyńców do ostatniej kropli krwi. Z marsową, pozbawioną cienia emocji twarzą, cedzi słowa przez zęby, rzuca ironicznymi one-linerami, jest brutalny i całkowicie bezkompromisowy. „Brudny Harry” znakomicie wpisał się w kontynuację linii westernowych samotnych obrońców sprawiedliwości. Callahan z resztą nigdy nie miał szczęścia do współpracowników, bo Ci albo giną albo w najlepszym wypadku lądują w szpitalu na długą rekonwalescencję. Jedyny partner, który jest wstanie przy nim wytrwać to jego ogromna spluwa potrafiąca rozerwać na kawałki – Magnum-44. „Brudny Harry” to pierwsza odsłona zamkniętego w pięciu częściach cyklu. Fabułę oparto luźno na prawdziwej historii Zodiaka (w filmie przemianowano go na Skorpiona) – nieuchwytnego, jednego z najsłynniejszych zabójców w dziejach Stanów Zjednoczonych. Ich starcie to szorstki pojedynek charakterów. Zderzenie chłodnego, bezwzględnego wyrachowania z niezrównoważonym, lunatycznym szaleństwem. Eastwood wykreował na ekranie archetyp faceta z prawdziwego zdarzenia z odciśniętym głęboko piętnem poczucia sprawiedliwości za wszelka cenę. Nawet jeśli miałby poświęcić odznakę, zrobi wszystko by dopiąć swego. Babra się w największym policyjnym błocie, nie cacka się z przestępcami zostawiając po nich z reguły krwawą łaźnię. A jeśli ktoś wogóle marzy o przeżyciu spotkania z Brudnym Harrym musi odpowiedzieć sobie na jedno pytanie – czy ma dziś szczęście?
koniec
7 czerwca 2010

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
Sebastian Chosiński

23 IV 2024

Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.

więcej »

Z filmu wyjęte: Knajpa na szybciutko
Jarosław Loretz

22 IV 2024

Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: J-23 na tropie A-4
Sebastian Chosiński

16 IV 2024

Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.

więcej »

Polecamy

Knajpa na szybciutko

Z filmu wyjęte:

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Z tego cyklu

Reżyser
— Sebastian Chosiński, Ewa Drab, Konrad Wągrowski

Aktor i reżyser
— Sebastian Chosiński, Ewa Drab, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.