Zaprszamy do trzeciej relacji z 30. Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Dziś o „Dziewczynach z bandy”, „Brudnym szmalu”, „Akademii” i „Słowacji 2.0.”.
Zaprszamy do trzeciej relacji z 30. Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Dziś o „Dziewczynach z bandy”, „Brudnym szmalu”, „Akademii” i „Słowacji 2.0.”.
Dziewczyny z bandy (Girlhood, reż. Celine Sciamma)
Urszula Lipińska [70%]
„Dziewczyny z bandy” udowadniają, że dla Celine Sciammy „Tomboy” był zapowiedzią jej stylu i kręgu zainteresowań, a nie tylko pojedynczym, wyrwanym z kontekstu filmem. Najnowsza fabuła mogłaby zresztą być jaj poprzedniego filmu kontynuacją. O ile bowiem tam dziewczynka odkrywała w sobie fascynację bycia chłopcem, o tyle w „Dziewczynach z bandy” chłopczyca odkrywa w sobie kobiecość. Odbywa się to w bardzo zmysłowo ukazany przez reżyserkę sposób, ale jednocześnie jest to proces sportretowany delikatnie. Nie ma się ani razu uczucia, że Sciamma narusza prywatność bohaterki, jednak mając wrażenie, że ją przenika. Zachwyca zresztą sam styl filmu, który rzeczy z założenia nieco kiczowate, niepoważne, pozbawione wagi potrafi przeobrazić w coś szalenie szlachetnego, ważnego, nawet nieco wyrafinowanego. W ten sposób reżyserka ukazuje przełomy jako coś zupełnie niepozornego, nieuchwytnego, coś, czego rzeczywistość w odpowiednim momencie nie potrafi we właściwy sposób podkreślić. Dopiero potem widać, jak wiele zmieniły one w życiu bohaterki – że pozostały w niej wraz z melodią, która im towarzyszyła, ze smakiem, z zapachem, który na zawsze zostanie przez nią zapamiętany. Bez dwóch zdań, Celine Sciamma to nazwisko, które trzeba będzie pilnie śledzić.
Brudny szmal (The Drop, reż. Michael Roskam)
Urszula Lipińska [40%]
To powinien być hit. Z Michaelem Roskamem za kamerą. Z Tomem Hardym i Noomi Rapace przed kamerą. Z książką Dennisa Lehane’a jako podstawą scenariusza. Niestety, suma tych wszystkich składników złożyła się w filmie cokolwiek przeciętny. Historii nie starcza na dwugodzinną fabułę, rozwleczoną niemiłosiernie i dosyć pozbawioną soczystości. Bardzo to dziwi, bo po „Bullheadzie” w Roskamie pokładało się ogromne nadzieje, a i do tej historii wydawał się on osobą znakomitą. W końcu w „Brudnym szmalu” emocjonalne tony i nastrojowość są w gruncie rzeczy bardzo podobne do poprzedniego filmu twórcy, stąd też tym bardziej dziwi chłód tej adaptacji, jej nieporadność, brak surowości. Strasznie temu wszystkiemu co dzieje się na ekranie brakuje ducha i serca, jakby każdy dawał tu z siebie połowę swoich możliwości i uważał, że to wystarczy. Nie, jednak nie wystarczy.
Akademia (Vejška, reż. Tomáš Vorel)
Karolina Ćwiek-Rogalska [50%]
Tegoroczna edycja festiwalu nie ma za bardzo szczęścia do czeskiego kina. Czy może raczej: do pewnych jego aspektów. „Akademia” (kwestię tłumaczenia zostawię może na koniec) to bardzo sprawnie zrealizowany film, w którym jednak brakuje treści. Vorel (reżyser znany chociażby z obrazu „Skřítek”) zdecydował się na swoistą kontynuację klasycznego już dzisiaj filmu „Gýmpl” z 2007 roku (polski tytuł „Ogólniak”), w którym opowiadał o młodych praskich grafficiarzach. „Gýmpl” zdobył spore grono fanów, a rolę Zuzany Bydžovskiej (którą na tegorocznym WFF można było zobaczyć nie tylko w „Akademii”, ale też w „Aniołach dnia powszedniego”) nagrodzono Czeskim Lwem. W „Akademii” (czeski tytuł „Vejška„) młodzi bohaterowie niejako powracają: Michal studiuje ekonomię, czy raczej na różne sposoby kupuje zaliczenia, Petr stara się dostać na grafikę do szkoły rzemiosła artystycznego. Michal jest tutaj tym bohaterem, który robi absolutnie wszystko, co naganne – daje łapówki, bierze narkotyki, zmienia dziewczyny jak rękawiczki, i w związku z tym wiedzie bardzo udane życie. Petr jest uczciwy, nie pije i nie pali, w związku z tym spotykają go wszystkie nieszczęścia świata. Spotyka co prawda piękną Julię, ale wkrótce okazuje się, że stabilny związek nie jest im pisany.
Vorel eksploatuje dalej motywy związane z tworzeniem graffiti. Pokazuje realia, w których żyją grafficiarze (nawiązując zresztą w bardzo dosłowny sposób do „Ogólniaka”), prowadzi widza po wysprejowanych zakątkach Pragi w rytm hip-hopowej muzyki. Muzyka jest zresztą mocnym punktem „Akademii”, podobnie jak zdjęcia czy montaż. Film jest dynamiczny, bardzo sprawnie i estetycznie nakręcony, pozostaje jednak pytanie: co z tego wynika? Scenariusz dość mocno kuleje, a aktorzy nie bardzo mają co grać. Twórcy wszystko podają widzowi na tacy, żeby nie trzeba było się domyślać motywacji bohaterów. Praga zdaje się być malutkim miasteczkiem, gdzie wciąż spotyka się tych samych ludzi (w sumie po to, żeby tłumaczyć im, co się właśnie dzieje…). Nawet ironia jest jakaś mało kąśliwa: tam, gdzie się pojawia, potęguje głównie wrażenie niespójności prezentowanego tematu.
Na koniec dwa zdania o tłumaczeniu. Skoro poprzedni film Vorela funkcjonuje jako „Ogólniak”, to czemu „Vejška„ została ochrzczona „Akademią„? „Vejška„ to kolokwialny skrót od „szkoła wyższa„, więc dlaczego np. nie „Uniwerek„? Trudno tłumaczyć to tym, że Petr zdaje na ASP, jak informują napisy – zdaje bowiem na UMPRŮM, czyli szkołę artystyczną, ale o profilu bardziej użytkowym, co zresztą w filmie bardzo wyraźnie widać i co ma znaczenie dla fabuły. Reasumując: kolejny sprawnie zrealizowany czeski film na tegorocznym WFF, który niesie ze sobą zaskakująco mało treści.
Słowacja 2.0 (Slovensko 2.0, reż. Juraj Herz, Martin Šulík, Peter Kerekes, Zuzana Liová, Mišo Suchý, Ondrej Rudavský, Iveta Grófová, Peter Krištúfek, Viera Čákanyová, Miro Jelok)
Karolina Ćwiek-Rogalska [60%]
Podobnie jak w przypadku pokazywanego na tegorocznym WFF „Gottlandu„ i tutaj mamy do czynienia ze zbiorem krótkich filmowych opowieści. To nie koniec podobieństw: obie produkcje łączy też osoba jednej reżyserki, która wzięła udział zarówno w „Gottlandzie„, jak i w „Słowacji 2.0„. O ile jednak etiuda Čákanyovej w „Gottlandzie„ należała do najlepszych, tak tutaj ginie w tle. „Słowacja 2.0„, film o współczesnej Słowacji, jest bowiem dziełem bardzo nierównym. Zdarzają się tu nowele bardzo dobre: mocno ironiczna, absurdalna opowieść Juraja Herza (reżysera m.in. „Palacza zwłok„) o tym, jak wręczano mu honorowe obywatelstwo rodzinnego miasta; surrealistyczna etiuda Kerekesa poświęcona staraniom reżysera, by Finlandia napadła Słowację i pomogła utrzymać w kraju demokrację (na wzór zaproszenia Sowietów w 1968 w celu ratowania komunizmu); nowela Suchego o trudnych powrotach zza granicy do ojczyzny i domu rodziców. Z drugiej jednak strony mamy też garść narracji, co do których trudno dojść, dlaczego wrzucono je do worka z napisem „opowieść o współczesnej Słowacji„. Teoretycznie punkty wyjścia w jakiś sposób dotyczą Słowacji, ale prowadzą do konstatacji bardzo różnych, często gdzieś o tym głównym temacie zapominając.
Słowacja w tych dziesięciu obrazach jawi się jako kraj mocno skorumpowany, tęskniący za przeszłością w ramach Czechosłowacji, „mały kraj małych stworzeń„, jak konstatuje główny bohater części wyreżyserowanej przez Čákanyovą. W ramach „Słowacji 2.0„ trwają jednak próby pokazania innej twarzy kraju: tej bardziej absurdalnej, zabawnej przez łzy. Sprytnie pokazuje to Kerekes, który w z pozoru bezsensownym pomyśle fińskiej inwazji przemyca i inny temat, sytuację węgierskiej mniejszości na Słowacji, próbę określenia tożsamości poszczególnych jednostek i całego państwa. Szkoda, że nie wszędzie te starania widać: czasami twórcy poszczególnych opowieści jak gdyby zapominają o spuentowaniu swoich nowel, co trochę przypomina sytuację, w której nagle dziecko traci zainteresowanie zabawką. To główna bolączka „Słowacji 2.0„, przez co część etiud przestaje w pewnym punkcie opowiadać o bolączkach „podstawowej wersji„ Słowacji.