Stosując terminologię motoryzacyjną, można by powiedzieć, że „Obłęd” to taki „Efekt motyla”, tyle że w wersji economic. Nie ma tu wodotrysków w postaci rozbuchanych efektów specjalnych, czy szalonych wiraży fabularnych, opowieść jednak konsekwentnie podąża tą samą ścieżką – mówi o człowieku, który poznał przyszłość i stwierdził, że warto ją zmienić.
Szufladowe rojenia
[John Maybury „Obłęd” - recenzja]
Stosując terminologię motoryzacyjną, można by powiedzieć, że „Obłęd” to taki „Efekt motyla”, tyle że w wersji economic. Nie ma tu wodotrysków w postaci rozbuchanych efektów specjalnych, czy szalonych wiraży fabularnych, opowieść jednak konsekwentnie podąża tą samą ścieżką – mówi o człowieku, który poznał przyszłość i stwierdził, że warto ją zmienić.
John Maybury
‹Obłęd›
EKSTRAKT: | 60% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Obłęd |
Tytuł oryginalny | The Jacket |
Dystrybutor | Monolith |
Data premiery | 12 maja 2005 |
Reżyseria | John Maybury |
Zdjęcia | Peter Deming |
Scenariusz | Massy Tadjedin |
Obsada | Adrien Brody, Keira Knightley, Daniel Craig, Fish, Kris Kristofferson, Jake Broder, Jennifer Jason Leigh, Kelly Lynch, Steven Mackintosh, Laura Marano, Brad Renfro |
Rok produkcji | 2005 |
Kraj produkcji | USA, Wielka Brytania |
Gatunek | thriller |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Wbrew pozorom i rozlicznym recenzjom, „Obłęd” to film bardzo prosty, nie mający wiele wspólnego – prócz ogólnego zamysłu – z „Efektem motyla”. Nie trzeba podczas seansu łamać sobie głowy nad zawikłanymi interakcjami, ani chodzić po kilka razy do kina, żeby zrozumieć co bardziej tajemnicze sceny. Niestety, nie jest to również arcydzieło sztuki filmowej, w związku z czym film – i owszem – daje się obejrzeć, jednak nie zapada głębiej w pamięć.
Głównym bohaterem „Obłędu” jest Jack Starks (w tej roli Adrien Brody, gwiazdor „Pianisty”). Cierpi on na amnezję po urazie głowy doznanym podczas „Pustynnej burzy” w roku 1991 (strzał oddał iracki chłopiec – ha, tylko amerykańskie dzieci są dobre i niewinne). Rok później, będąc już w kraju i wędrując mało uczęszczaną drogą, spotyka matkę z kilkuletnią córką (Jackie), stojące obok zepsutego samochodu. Naprawia im auto, jednak podpita matka przepędza go jako pedofila, bo pogłaskał małą po głowie. Jakiś czas później udaje mu się zabrać innym wozem, który wkrótce zostaje zatrzymany przez policjanta. Pada strzał. Pech chce, że w tym właśnie momencie (dlaczego?) bohater traci świadomość. Wkrótce zostaje znaleziony przez policję. Obok niego leży rewolwer, z którego został zastrzelony policjant. Proces jest krótki – Starks zostaje uznany winnym zabójstwa, jednak ze względu na niepoczytalność trafia do zakładu dla psychicznie chorych. Tutaj dostaje się pod „opiekuńcze” skrzydła doktora Beckera (Kris Kristofferson), który lubi stosować swoją nowatorską metodę leczenia – napchany lekami pacjent jest pakowany w ciasny (tytułowy – aczkolwiek nie u nas) kaftan i wsuwany w niedużą szafkę na kilka-kilkanaście godzin. Nie wiadomo, czego spodziewał się po takiej terapii doktor Becker, wiadomo jednak, że na Starksa zadziałała ona z całą pewnością nietypowo – zaczął mieć wizje. A potem przeniósł się (fizycznie) o 15 lat do przodu, w rok 2007, gdzie spotkał dorosłą już Jackie (wyjątkowo urocza Keira Knightley), i gdzie dowiedział się, że mniej więcej od piętnastu lat nie żyje. Do równej rocznicy śmierci zostało już niewiele ponad tydzień. Właśnie tyle czasu ma na poznanie przyczyny swojej śmierci i próbę ocalenia życia.
Zabawne jest to, że w pewnym momencie okazuje się, iż „Obłęd” tak na dobrą sprawę wcale nie ma głównego bohatera. Poznajemy – i to dość dokładnie – historię bodaj pięciu osób, które (przynajmniej teoretycznie) mają kluczowe znaczenie dla fabuły. W związku z tym uwaga widza zostaje rozproszona na kilka równoległych, często niepotrzebnych wątków (choćby sprawa pacjenta, który miał „problemy” z żoną). Wszystkie te dodatkowe historie rozmazują główny nurt fabuły i nieustannie spychają Starksa na dalszy plan, przez co brakuje Brody’emu czasu na zbudowanie wiarygodnej postaci. Swoją cegiełkę dołożył tu i sam Brody, niezbyt dobrze czujący się w roli pacjenta „psychiatryka”. Na jego smutnej, zamyślonej twarzy niemal bezustannie gości dziwny grymas, przypominający uśmiech politowania, czy też może zażenowania. Dzięki temu odnosi się wrażenie, że Brody jest wyłącznie obsadzony w roli Starksa, a nie, że ją tworzy. Tak jakby wypełniał schemat zarysowany w scenariuszu, nic jednak od siebie nie dodając. Nie ma tu żadnej spontaniczności, żadnej swobody, wszystko zdaje się być sztywne i dokładnie odmierzone, zupełnie jak w teatrze. Dzięki temu Starks jest mało interesującą postacią i finalnie jego losy obchodzą nas tyle, co pęczek rzodkiewki na straganie.
Kryteria doboru prezenterów telewizyjnych ostatnio zostały bardzo zaniżone
Również od strony logicznej pojawiają się pewne niezadowalające wnioski. Nie ma tu jednoznacznego opowiedzenia się za sposobem przenosin w czasie. Na ogół (jeśli nie wyłącznie) w inny czas podróżuje się dzięki maszynerii (tu takiej nie ma; więcej – w tej salce jedyny prąd jest pod sufitem, w lampach), lub dzięki magii (również brak). Bez jednej z tych rzeczy nawet McGyver nie podołałby podróżom, choćby miał do dyspozycji mikser Predomu, pudełko zapałek i cztery szklane kulki. Natomiast przenosiny siłą wyłącznie własnego umysłu/szaleństwa (niepotrzebne skreślić) raczej są przenosinami w wymiar ułudy, a nie w rzeczywistą przyszłość. Można by w takim razie potraktować podróże bohatera jako rojenia, choć oczywiście pewne informacje, jakie posiada, zdają się temu przeczyć. Z drugiej jednak strony prędzej uwierzę w telepatię i wyciąganie potrzebnych rzeczy z głów napotykanych w szpitalu osób, niż w podróże cielesne w czasie (zasada brzytwy Ockhama się kłania). Takie założenie zresztą wyjaśniałoby w sposób sensowny inną nieścisłość – przemieszczanie się Starksa nie tylko w czasie, ale i w przestrzeni, bowiem w roku 2007 nieodmiennie pojawia się on w pobliżu jakiejś stacji benzynowej, w dodatku w normalnym ubraniu. „Obłęd” nie byłby więc fantastyką, a zwyczajną historią fiksacji bohatera. I myślę, że ta dwoistość wytłumaczenia niekoniecznie została zamierzona przez twórców, lecz wynika z niechlujności scenariusza, czy też raczej z niewystarczającej wyobraźni scenarzysty.
Na dokładkę bardzo szybko znika gdzieś kwestia uszkodzenia mózgu i wynikającej z tego amnezji, nie widać bowiem w żadnym momencie, by Starks miał jakiekolwiek kłopoty z pamięcią. Więcej – doskonale pamięta wszelkie informacje, z którymi zetknął się w trakcie podróży w czasie. Oczywiście, nie wie co się stało podczas incydentu z policjantem, ale i zwykli ludzie mogliby doznać emocjonalnego szoku w takiej sytuacji. Mimo tych potknięć film ogląda się jednak dość przyjemnie, zwłaszcza te fragmenty, gdzie na ekranie widać postać kreowaną przez Keirę. Nie można też „Obłędowi” nic zarzucić pod względem wizualnym. Sumarycznie jednak obraz niemal zupełnie pozbawiony jest napięcia, bo nie do końca wiadomo o czym mówi film i co zamierza bohater. Gdyby naprawić ewidentne błędy i potknięcia, wyciąć kilka wątków, a także urealnić parę kwestii, „Obłęd” stałby się bardzo dobrym filmem. A tak – szkoda zaprzepaszczonej szansy.
Na koniec po raz kolejny pogratuluję krajowemu dystrybutorowi doboru tytułu. Zamiast, zdawałoby się, logicznego „Kaftana” („The Jacket”), dostaliśmy „Obłęd”. Pewnie kiedy pojawi się film, który powinien nosić tytuł „Obłęd”, zostanie nam zaoferowany wygibas w rodzaju „Wściekłe pozycje”, czy „Niechciany dar”. Pocieszam się tylko tym, że u Niemców pod tym względem jest znacznie gorzej, nadal jednak żywię nadzieję, że trend kombinowania z prostymi tytułami kiedyś zaniknie...
Nic Pan z tego filmu nie zrozumiał...