„Garbi: Super bryka” to film nostalgiczny i urokliwy. Nie ma sensu doszukiwać się w nim mądrości życiowych, czy oczekiwać niesłychanych głębi. To prościutka rozrywka rzadkiego rodzaju, bowiem bohaterem filmu jest obdarzone ludzkimi cechami autko.
Garbata inteligencja
[Angela Robinson „Garbi: Super bryka” - recenzja]
„Garbi: Super bryka” to film nostalgiczny i urokliwy. Nie ma sensu doszukiwać się w nim mądrości życiowych, czy oczekiwać niesłychanych głębi. To prościutka rozrywka rzadkiego rodzaju, bowiem bohaterem filmu jest obdarzone ludzkimi cechami autko.
Angela Robinson
‹Garbi: Super bryka›
EKSTRAKT: | 60% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Garbi: Super bryka |
Tytuł oryginalny | Herbie: Fully Loaded |
Dystrybutor | Forum Film |
Data premiery | 22 lipca 2005 |
Reżyseria | Angela Robinson |
Zdjęcia | Greg Gardiner |
Scenariusz | Ben Garant, Thomas Lennon, Alfred Gough, Miles Millar |
Obsada | Lindsay Lohan, Michael Keaton, Matt Dillon, Justin Long, Breckin Meyer, Cheryl Hines, Thomas Lennon, Ben Garant |
Muzyka | Mark Mothersbaugh |
Rok produkcji | 2005 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 101 min |
WWW | Strona |
Gatunek | familijny, komedia, przygodowy |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
W dawnych, okropnych czasach, gdy każdego ranka pod drzwiami stało świeże mleko, bilety na autobus kupowało się na zapas całymi bloczkami, a lody smakowały jak lody, Telewizja Polska miała tylko dwa kanały. Teoretycznie mało co na nich szło (włos się na głowie jeży, jak pomyślę, że w tamtych czasach znajdowałem więcej ciekawych rzeczy w telewizji, niż dziś), wszystkie informacje były upolitycznione (to chyba akurat nie uległo zmianie), w dodatku nie było tasiemcowych seriali (straszne), a z teleturniejów emitowano tylko Wielką Grę (po prostu okropne). Dzieciom też nie było wesoło – z mangi była tylko „Załoga Dżi”, na dobranoc serwowano „Pszczółkę Maję”, „Misia Uszatka”, czy „Żwirka i Muchomorka”, a w niedzielne przedpołudnia proponowano blok Disneya – garść kreskówek poprzedzoną jakimś filmem fabularnym. Co gorsza, większość z tych filmów dawała się obejrzeć, i to wręcz – tfu-tfu – z przyjemnością. Nawet przez dorosłych.
Jednym z takich filmów był „Kochany Chrabąszcz” (plus co najmniej dwie kontynuacje). Jego bohaterem był volkswagen garbus imieniem Herbie. Nie za szybki, nie za piękny, ale obdarzony inteligencją i gorącym temperamentem. Po prostu nie dawało się go nie lubić. Naturalnie już wówczas (mam na myśli lata 80-te) film trącił myszką – w końcu powstał w 1968 roku, w zupełnie innej epoce. Mimo to (zwłaszcza dla kogoś, kto lubił samochody) „Kochany Chrabąszcz” stanowił świetną, zapadającą głęboko w pamięć rozrywkę. Po emisji tych trzech, czy czterech części przygód Herbiego TVP już nie wróciła do tego filmu i popadł on u nas w niepamięć. I głównie chyba tą niepamięcią należy tłumaczyć zarzuty o płytkość filmu, bo przecież żaden z filmów o Herbiem przesadną mądrością nie grzeszył.
Taki jest i najnowszy film – lekki, prościutki, ale bardzo miły. Jego siła zasadza się na dość udanym połączeniu budzącej nostalgię tradycji z nowoczesnością. Przede wszystkim trzeba pamiętać, że Amerykanie (oczywiście nie tylko oni) darzą Garbusa szczególnym sentymentem. Sztandarowe auto czasów rewolucji seksualnej, symbol niezależnej młodzieży, szybko stało się ulubieńcem całego kraju. Jak wielka to była miłość, widać właśnie choćby po filmach o Herbiem. Jest to bodaj jedyny samochód w historii kina, który został obdarzony ludzkimi cechami – potrafił okazywać miłość, zazdrość, smutek i radość. Inne samochody, które przewinęły się przez kinematografię, były przeważnie opętanymi żądzą krwi demonami („Christine”, czy „Wampir z Feratu”), albo ulepszonymi sztuczną inteligencją „pomocnikami” (jak choćby w serialu „Nieustraszony”). Herbie natomiast, jako jedyny, był UCZŁOWIECZONY. I tak naprawdę to właśnie on zawsze był głównym bohaterem należących do cyklu filmów, a nie kreowane przez aktorów postaci.
Wysyp owadów - chrabąszcz i gościnny występ człowieka-pająka
Nie inaczej jest z „Garbim: Super bryką”. Naturalnie osią akcji są problemy rodziny Peytonów, a przede wszystkim córki (w tej roli Lindsay Lohan), która chciałaby brać udział w wyścigach Nascar, jednak ze względu na zakaz ojca nie może. Punktem przełomowym jest prezent na ukończenie szkoły – stary, wyciągnięty ze złomowiska garbus – właśnie Herbie. Jako że autko ma dość spędzonej w stodole emerytury, aż rwie się do wyścigów i koniec końców doprowadza do tego, że dziewczyna zaczyna się ścigać. Oczywiście w tajemnicy przed ojcem. Naturalnie można próbować wyciągać z fabuły teoretycznie umoralniającą treść (z pomocą przyjaciół zawsze jest prościej; należy przebaczać; małe też jest piękne), jednak nie ona jest główną treścią filmu. Tutaj chodzi przede wszystkim o autko. O jego drobne problemy i o jego przygody. W starych filmach było to widać znacznie wyraźniej. W nowym położono większy nacisk na problemy nastolatki, spychając Herbiego na nieco dalszy plan, co zachwiało równowagą filmu, ale nie zburzyło jej do końca. Herbie nadal ma swój charakter i wciąż to on dominuje na ekranie. W nowym filmie oczywiście nie mogło zabraknąć i nowego garbusa, jest on jednak na szczęście tylko obiektem westchnień Herbiego (a obawiałem się, że ktoś może wpaść na durny pomysł umieszczenia w roli Herbiego nowej wersji volkswagena).
Niestety, zepchnięcie Herbiego na dalszy plan nie było jedynym błędem disneyowskich speców od marketingu. Drugą, znacznie poważniejszą w konsekwencjach pomyłką było niewłaściwe określenie docelowego odbiorcy, zarówno w Stanach, jak i w Polsce. Próba złapania kilku srok za ogon spowodowała, że film jest zbyt infantylny dla dorosłych (nawet tych, którzy kochają Herbiego; poza tym jedyną starszą – jeśli tak można powiedzieć – osobą jest tutaj ojciec bohaterki, grany przez Michaela Keatona), zbyt nudny i ckliwy dla młodzieży (przeboje lat 80-tych), a dla dzieci niespecjalnie interesujący (za dużo dialogów, za mało Herbiego). Na naszym rynku dodatkowy problem stanowi niedobry dubbing (tłumaczenie kwestii jest nawet udane), mimowolnie zmuszający do kierowania uwagi na płytkie i nieistotne dialogi i psujący przyjemność z oglądania wybryków garbusa. Nieudanym eksperymentem jest również polski tytuł. Zamiast zostawić imię autka w jego oryginalnej formie (Herbie w końcu to Herbie, a nie Garbi), czy zostawić tytuł sprzed lat (Chrabąszcz), wysilono się na jego zaadaptowanie do polskich warunków (Garbus – Garbi). W dodatku dodano podtytuł „Super bryka”, sugerując tym samym, że film jest adresowany do młodzieży, co stanowi akurat kompletne nieporozumienie.
Image ZZ Top na XXI wiek
Są jednak i plusy. Film nie jest remakiem (co ostatnimi czasy stanowi istną plagę amerykańskiego kina), a raczej luźną kontynuacją całej serii (w czołówce podane są ważniejsze fakty z „życia” Herbiego), dość sprytnie jednak uwspółcześnioną. Całość okraszona jest klasycznymi kawałkami muzyki rozrywkowej (jak „Jump” van Halena, „Born to be Wild” Steppenwolfa, czy „Walking on Sunshine” Katriny & the Waves), zadowolenie budzi również poziom efektów specjalnych (bez zbędnego rozbuchania), dzięki czemu Herbie wygląda szalenie uroczo mrugając ślipkami (znaczy się reflektorami), czy marszcząc zderzak. Ma też łaskotki na tylnym błotniku. : )
Nawet jeśli film jest płytki i miejscami denerwująco infantylny, to dla tych, co lubią filmy z samochodami w roli głównej, mimo wszystko będzie miłą rozrywką. A zwłaszcza powinien przypaść do gustu coraz mniej licznym posiadaczom garbusów. W końcu żadna inna grupa fanatyków motoryzacji nie ma swojego autka jako bohatera filmu.