Chyba nieczęsto zdarzają się takie deklaracje recenzentów. Ale nie ma co silić się na wyszukane słowa. Trzeba przyznać wprost: ta recenzja jest skrajnie subiektywna! Nie ma zresztą prawa być inna, skoro jest to film o kotach, a piszący te słowa jest od nich uzależniony. Co jednak nie zmienia faktu, że „Kedi. Sekretne życie kotów” może spodobać się również osobom, które na co dzień wcale nie szukają kontaktu z tymi czworonogami.
Koty ponad podziałami
[Ceyda Torun „Kedi – sekretne życie kotów” - recenzja]
Chyba nieczęsto zdarzają się takie deklaracje recenzentów. Ale nie ma co silić się na wyszukane słowa. Trzeba przyznać wprost: ta recenzja jest skrajnie subiektywna! Nie ma zresztą prawa być inna, skoro jest to film o kotach, a piszący te słowa jest od nich uzależniony. Co jednak nie zmienia faktu, że „Kedi. Sekretne życie kotów” może spodobać się również osobom, które na co dzień wcale nie szukają kontaktu z tymi czworonogami.
Ceyda Torun
‹Kedi – sekretne życie kotów›
Koty to najpiękniejsze zwierzęta świata. Piekielnie nie lubię tak o nich pisać, mówić ani myśleć, ale chcąc nie chcąc muszę przecież przyznać, że – zgodnie z obecnym stanem nauki (co, zakładam, kiedyś jednak się zmieni) – należą do królestwa zwierząt. Człowiekowi towarzyszą – jako członkowie rodzin – od ponad dziewięciu tysięcy lat. W tym czasie zdołały całkowicie podporządkować go sobie. Na dodatek zrobiły to na tyle inteligentnie, że ludzie wciąż żyją w przekonaniu, iż to oni są właścicielami kotów, podczas gdy jest na odwrót. W starożytnym Egipcie uważano je za święte. I chociaż w późniejszych czasach straciły ten status, nic sobie z tego nie robią. Wystarczy im, że trafiły do literatury dla dzieci („Kot w butach”, „Alicja w Krainie Czarów”) i dorosłych („Mistrz i Małgorzata”), do komiksów (Garfield), wreszcie do filmu. I nie chodzi wcale o głupawe komedyjki typu „Jak zostać kotem” Barry’ego Sonnenfelda.
Sympatyczne czworonogi doczekały się w końcu dzieła na miarę swej urody i mniemania o sobie – to turecko-amerykański dokument „Kedi” (z polskim podtytułem „Sekretne życie kotów”). Na świecie nie brakuje miast, w których populacja tych – wrrrr! – zwierząt po wielekroć przewyższa liczbę ludzkich mieszkańców. Do najbardziej „zakoconych” należą ponoć Tel Awiw i Stambuł. Tam właśnie koty nauczyły się żyć z ludźmi w sposób perfekcyjny, stając się kimś znacznie więcej niż stałym elementem krajobrazu. Nietrudno więc zrozumieć, że pochodząca z dawnej stolicy Cesarstwa Bizantyjskiego reżyserka Ceyda Torun postanowiła poświęcić im swój pełnometrażowy debiutancki dokument. Wprawdzie opuściła ojczyznę jeszcze w dzieciństwie – od tamtej pory mieszkała, uczyła się i pracowała w Jordanii, Stanach Zjednoczonych i Anglii – nigdy jednak nie zapomniała swoich stambulskich kocich przyjaciół. Po latach powróciła do rodzinnego miasta, aby opowiedzieć o nich.
Ale czy „Kedi” to naprawdę tylko film o kotach? Do tego jeszcze dojdziemy. Torun nie mogła oczywiście umieścić w swoim dziele setek tysięcy (a może milionów?) czworonogów mieszkających nad Bosforem. Dokonała więc selekcji – wybrała siódemkę, której przez wiele tygodni towarzyszyła z kamerą. Podglądała je we wszystkich możliwych sytuacjach. No… prawie wszystkich, scen kociego seksu mimo wszystko nie zobaczymy, ale już karmienie piersią jak najbardziej. Każdy z bohaterów jest inny, o czym świadczą chociażby nadane im imiona: Spryciara (Sari), Przylepa (Duman), Sułtan (Bengü), Flirciarz (Aslan Parçasi), Bestia (Gamsiz), Szajba (Psikopat) i Cwaniak (Deniz). Każdy – dzięki swej inności – jest równie fascynujący. Mieszkają w różnych dzielnicach Stambułu (na dwóch kontynentach), żyją w zasadzie na ulicy – nie dlatego, że zostały wypędzone, ale taki jest ich wybór. Ludzi, którzy się nimi opiekują, nie brakuje. Przychodzą do nich, kiedy są głodne, gdy potrzebują czułości lub chcą się pobawić, ewentualnie kiedy muszą wyleczyć rany.
Wypowiadający się w filmie mieszkańcy miasta akceptują takie podejście – wrrrr! – zwierząt. Nie próbują zmieniać „swoich” kotów; zdają sobie sprawę, że nie miałoby to większego sensu. To gra, której reguły są jasne od samego początku: ludzie wiedzą, że zostali wybrani, dostąpili zaszczytu – w zamian za wierną służbę mogą sobie od czasu do czasu pomiziać futerko. Byle nie za długo. I nie za często. Ale to wciąż jest symbioza, nie wykorzystywanie. Nie bez powodu jeden z ludzkich bohaterów filmu – mężczyzna pracujący w porcie i każdego dnia dokarmiający kilkadziesiąt czworonogów – mówi, że miłość do nich pozwoliła mu przezwyciężyć najtrudniejszy okres w życiu, wyjść na prostą. Inny – rybak (też, jak można sądzić, po przejściach) – widzi w nich znak od Boga, na co przytacza konkretny dowód. Nie bez powodu w pewnym momencie pada z ekranu nawet tak patetyczne zdanie: „Kto nie potrafi kochać kotów, ten nie potrafi kochać w ogóle”.
Nie ma w tym przesady. Stosunek do zwierząt (tym razem bez obowiązkowego „wrrrr!”) jest wszak w dużej mierze pochodną tego, jak traktujemy innych ludzi. Oczywiście, nie kochając kotów, nie stajemy się od razu potworami. Ale na pewno mamy wszelkie predyspozycje, by się w potwory zamienić, jeżeli będziemy koty nienawidzić. Każdy dwunóg, który mieszka z czworonogiem, wie, jak trudno zdobyć jego zaufanie i jak łatwo je stracić; tym większe wrażenie robią sceny, jakie udało się nakręcić ekipie. Nie ma wątpliwości, że Ceyda Torun i jej najbliżsi współpracownicy – zwłaszcza zaś operator Charlie Wuppermann – długo musieli wkupywać się w łaskę swoich bohaterów; w przeciwnym wypadku nie zostaliby dopuszczeni tak blisko. Kotów przecież nie da się łatwo oszukać. Jeżeli tak wiele z ich codziennego życia widzimy na ekranie (spożywanie posiłków, toaletę, opiekę nad małymi, polowanie, walkę, pieszczoty i psoty), to tylko dlatego, że pozwoliły to nakręcić. Że w towarzyszących im filmowcach dostrzegły przyjaciół. I odwdzięczyły się za okazaną im czułość najlepszym aktorstwem, jakie tylko można sobie wyobrazić.
Jeśli „Kedi” – film, który w takim samym stopniu bawi (w paru momentach wybuchy śmiechu będą jak najbardziej uzasadnione), co wzrusza (podobnie zresztą jak i napływające do oczu łzy) – nie dostanie Oscara za najlepszy dokument, będzie to oznaczało, że świat nie zasługuje na to, by dłużej istnieć.