Woody Allen mocno obstaje przy swojej zasadzie kręcenia jednego filmu rocznie. Trudno mu zarzucać wyrachowanie, bo nigdy nie należał do twórców przynoszących wysokie dochody. Chyba należy taki stan rzeczy wytłumaczyć przyzwyczajeniem reżysera. Bo, niestety, Allen ma nie tylko coraz mniej do powiedzenia, ale także coraz większe trudności z napisaniem i opowiedzeniem oryginalnej historii, podobnie jak z nakreśleniem soczystych postaci. „Scoop – Gorący temat” każe zastanowić się nad dwiema kwestiami. Czy chcemy jeszcze filmy Woody’ego oglądać i czy on sam ma w ogóle ochotę je kręcić?
W stronę końca
[Woody Allen „Scoop: Gorący temat” - recenzja]
Woody Allen mocno obstaje przy swojej zasadzie kręcenia jednego filmu rocznie. Trudno mu zarzucać wyrachowanie, bo nigdy nie należał do twórców przynoszących wysokie dochody. Chyba należy taki stan rzeczy wytłumaczyć przyzwyczajeniem reżysera. Bo, niestety, Allen ma nie tylko coraz mniej do powiedzenia, ale także coraz większe trudności z napisaniem i opowiedzeniem oryginalnej historii, podobnie jak z nakreśleniem soczystych postaci. „Scoop – Gorący temat” każe zastanowić się nad dwiema kwestiami. Czy chcemy jeszcze filmy Woody’ego oglądać i czy on sam ma w ogóle ochotę je kręcić?
Woody Allen
‹Scoop: Gorący temat›
EKSTRAKT: | 40% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 80,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Scoop: Gorący temat |
Tytuł oryginalny | Scoop |
Dystrybutor | Best Film |
Data premiery | 13 kwietnia 2007 |
Reżyseria | Woody Allen |
Zdjęcia | Remi Adefarasin |
Scenariusz | Woody Allen |
Obsada | Scarlett Johansson, Hugh Jackman, Woody Allen, Ian McShane, Romola Garai, Matt Day, Charles Dance, Alexander Armstrong, Anthony Head |
Rok produkcji | 2006 |
Kraj produkcji | USA, Wielka Brytania |
Czas trwania | 96 min |
WWW | Strona |
Gatunek | komedia |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
U nas jeszcze na dobre nie ostygły emocje i podniecenie po zaskakującym czarnym kryminale „Wszystko gra”, a w Stanach krytycy już zdrowo wyżywali się na kolejnym filmie Allena. Od dawna wiadomo było, że po gatunkowym skoku w bok „Scoop” będzie powrotem reżysera do komedii. Twórca jeszcze raz podjął ryzyko, starając się przywrócić swojej gwieździe dawny blask, wbrew opiniom, że ostatnio Allen plus komedia równa się porażka. Niestety, „Scoop – Gorący temat” potwierdza najgorsze: Woody jako błyskotliwy komediant się skończył. Smutne, że w tej materii dotknął poziomu przeciętności, a nawet mizerności. Problemy nastręcza mu nawet napisanie porządnej i zbornej historii. Żaden wątek ze „Scoop” nie nadrabia zaskakujących warsztatowych braków oryginalnością czy świeżym dowcipem. W jego najnowszym filmie nie dość, że nie ma nawet śladu najdrobniejszego nowatorskiego rozwiązania fabularnego, to jeszcze nie ma ani jednej sceny, która nie kojarzyłaby się z jakimiś minionym projektem reżysera.
Fabuła „Scoop” wygląda jak kilka znanych motywów z jego wcześniejszych filmów połączonych w następny. Mamy tu ogrywany już przez Allena wątek śledztwa domorosłych detektywów („Tajemnica morderstwa na Manhattanie”). Nie brakuje postaci seryjnego mordercy („Cienie we mgle”) ani dziennikarki z ambicjami („Celebrity”). Pojawia się motyw sztuczki magicznej wikłającej bohaterów w niecodzienna sytuację („Klątwa skorpiona”). Pokazany został także podział klasowy na arystokrację i „zwyczajnych ludzi” („Wszystko gra”). Mamy także chwyt rozmowy człowieka z śmiercią („Przejrzeć Harry’ego”). Ze „Zbrodni i wykroczeń” do „Wszystko gra” powielono pomysł na próbę zabójstwa kłopotliwej postaci, który teraz znajdziemy także w „Scoop”. Bynajmniej, podobna składanka nie dała nowej kompozycji. I kiedy już zdamy sobie sprawę, że znajomy punkt wyjścia wcale nie jest preludium do niebanalnego rozwinięcia, a element zaskoczenia to ostatnia rzecz, o jakiej myślał scenarzysta podczas pisania, fabuła z każdą minutą obchodzi nas coraz mniej.
Słynący z hołdowania mistrzom kina i rozmaitym stylistykom filmowy autor w „Scoop” chyba odwołuje się do hollywoodzkiego zamiłowania do nieustraszonych, ambitnych dziennikarzy z lat 30. i 40. Nie jest to żadne konkretne zapożyczenie ani wyraźne nawiązanie do okresu formą czy dialogiem, więc trudno być pewnym, czy główna postać Sondry to nieśmiałe echo dawnych filmów o dziennikarzach. Jeśli rzeczywiście w zamyśle reżysera leżało odniesienie się do dawnego kina, zrobił to niedbale i bezrefleksyjnie. Nie niesie ono ze sobą znaczenia, takiego jak dawniej, kiedy zapożyczenia z przeszłości ozdabiały filmy Allena, mrugały do widza-konesera, tworząc więź wspólnoty między nim a reżyserem. Powodowały uczucie wzajemnego dzielenia wspólnej pasji, jakby Allen mówił „kocham kino, tak samo jak ty, drogi odbiorco”.
Co prawda recenzję napisała Ula, ale obrazki wybierał naczelny...
A z tą miłością amatorów reżysera ostatnio bywało różnie. Przez dziesięć lat Woody dał widzom wystarczająco dużo powodów pozwalających twierdzić, że źródło nietuzinkowych pomysłów w jego głowie wyschło. Ale chyba nigdy żaden jego film nie pozostawił ponurego wrażenia, że reżyser zupełnie stracił pasję do kręcenia. Jakby sam zaczął wyczuwać wygasającego ducha twórcy i swoją zbędność na współczesnej mapie kina. W „Scoopie” odczuwa się jakieś przedziwne rozczarowanie artysty nie tylko widownią, z którą w ostatnich latach coraz trudniej mu znaleźć wspólny język, ale także niezadowolenie z samego siebie. Kondycja twórcza reżysera chyba bardziej niż kiedykolwiek przełożyła się na film. Czuje się, jakby „Scoop” był niechcianym dzieckiem, do którego sam twórca nie miał serca i siły. A jeśli nawet reżyser nie wierzył we własny film, jak ma on wzbudzić zaufanie u oglądających?
Rozczarowanie jest tym większe, że filmowa przeprowadzka Allena do Londynu była zapowiedzią nowego rozdziału w jego twórczości. Ucieczką przez kryzysem i szansą na ratowanie kariery. Nietypowe „Wszystko gra” pozostawiło tlącą się nadzieję i zaciekawienie: jaki będzie następny krok artysty? Tymczasem film okazał się tylko intrygującym przerywnikiem, po którym Allen wrócił do jednakowego artystycznego marazmu, w którym tkwił przed swoim pierwszym londyńskim projektem. Jego styl stracił blask, żarty przestały śmieszyć, a sam autor „Annie Hall” strasznie plątał się w kolejnych realizacjach. Kariera komika coraz bardziej zaczęła przypominać ekranowe losy Jamesa Bonda. Metodą prób i błędów, naśladownictwa siebie albo innych, wędrowaniem zgodnie z trendami lub pod prąd, Woody szuka swojej drogi. Tyle że dziś wydaje się poważnie zniechęcony bezowocnym i wydłużającym się procesem poszukiwania dla siebie nowego miejsca.
Przez pierwsze minuty „Scoop” wydaje się, że Allen ma jednak ukrytego asa w rękawie w osobie Scarlett Johansson. Na początku ma się wrażenie, jakby aktorka starała się zagrać swoją bohaterkę na podobnej nucie co Diane Keaton. Czasami sięga po naprawdę odważne środki: nie boi się zmieszać egzaltacji, nerwowości, groteski i ironii. Kiedy już obserwowanie ciekawie i umiejętnie dozowanych przez Johansson niuansów zaostrza nasz apetyt, nagle cały czar pryska. Jej interpretacja staje się zupełnie mdła, a momentami zahacza o karykaturę Allenowskich kobiet. Szkoda, że Johansson przestraszyła się takiego interesującego pomysłu na rolę. Idąc konsekwentnie tym tropem, mogłaby się okazać jedynym powodem, dla którego warto obejrzeć film jeszcze raz, rozkoszując się smaczkami nowoczesnej interpretacji pojęcia „kobiety Allena”. A tak – pozostaje tylko gratka dla panów. Ich od emocjonalnych niuansów na pewno dużo bardziej zainteresuje informacja, że Scarlett występuje przez jedną scenę w kostiumie à la „Słoneczny patrol”.
...który jest monotematyczny i uważa, że jednak nowy film Allena obejrzeć warto...
Smutne, jak wiele wiary w tej aktorce pokłada reżyser, najwyraźniej po prostu potrzebujący muzy i pożegnawszy swoje niegdysiejsze obiekty inspiracji, desperacko poszukuje nowego natchnienia w młodszych gwiazdach. Jakże musiał się zmienić charakter pracy aktorów lub jak bardzo muszą chybiać w swoich wyborach reżyserzy, skoro nie widać Allena i Johansson mówiących wspólnym językiem. Dokładnie to samo przerabia Martin Scorsese, uznając DiCaprio godnym następcą De Niro. Jak strasznie ich filmy tracą, gdy nowe twarze okazują się ledwie bladymi cieniami swoich poprzedników. A przecież o ile Scorsese najwyraźniej nie widzi nikogo lepszego na horyzoncie, o tyle Allenowi akurat trafiła się wyborna odtwórczyni neurotyczek – Christina Ricci. Ona potrafiła tchnąć życie, pasje i energię w swoją postać z „Życia i całej reszty”. Jej kreacja sprawiała wrażenie pełnego zrozumienia na linii reżyser-aktorka. Scarlett w dramatycznym „Wszystko gra” poradziła sobie bez zastrzeżeń, ale w komedii stąpa niepewnie. Czy ta rola to odosobniony przypadek zdarzającego się komikowi kiepskiego prowadzenia aktorów, wkrótce będziemy mieli okazję się przekonać. Johansson już dostała angaż do następnego projektu Allena.
Ale nie wszystkie konstatacje płynące z seansu „Scoop” przygnębiają. W ciemnym tunelu tli się nieśmiałe światełko. Filmowi udaje się względnie wybronić w kategorii dialogów. Kilka z nich („Początkowo byłem wyznania żydowskiego, ale z czasem przeszedłem na narcyzm”) ma realną szansę znaleźć się w katalogu najbłyskotliwszych odzywek artysty. Pomysłów na teksty nie zrodziło się w głowie Allena jednak za wiele, o czym może świadczyć fakt, że zręczne linijki napisał… tylko dla siebie. Scarlett Johansson wypowiada ledwie dwie czy trzy dowcipne sentencje, Hugh Jackman chyba żadnej. Dosyć pokracznie wygląda taki układ sił, ale cel chyba zostaje osiągnięty. Iluzjonista Splendini w wykonaniu Allena budzi największą sympatię. Mimo że ten sam człowiek, po drugiej stronie kamery, nie potrafił ani tego filmu porządnie napisać, ani składnie opowiedzieć, ani poprawnie wyreżyserować. Dodatkowo skomplikował związek między bohaterami na poziomie „nie mogę go kochać, bo podejrzewam, że popełnił kilka morderstw”, pozbawiając film dramatycznego napięcia pomiędzy postaciami i zarazem jednej z największych zalet swoich produkcji. Dwójka głównych bohaterów jest niemrawa i nieciekawa jak aktorzy w naszych telenowelach. Daleko im nie tylko do najbardziej soczystych Holly z „Hannah i jej siostry”czy Toma Sterna z „Purpurowej róży z Kairu”. Wyprzedzają ich nawet średnie role z ostatnich produkcji Allena.
Skoro więc jedyną rzeczą, za jaką jesteśmy w stanie pochwalić człowieka, którego uważa się za ikonę, jest kilka one linerów, to znaczy, że zaczynamy Woody’emu wybaczać coraz więcej. Z czasem poważnie opuściliśmy dla niego poprzeczkę, ale „Scoop” nawet mierzony najbardziej łagodnymi kryteriami zwyczajnie nie jest udanym filmem. Nieco bezpodstawnym byłyby wymaganie od leciwego twórcy zaprowadzenia jakieś rewolucji, wywrócenia kinematografii do góry nogami, nakręcenia drugiej „Annie Hall”. W pełni usprawiedliwionym jest oczekiwanie filmu po prostu dobrego. Przyzwoitego, pozwalającego się przyjemnie oglądać, niezrobionego na siłę, dającego widzowi satysfakcję z oglądania. Mizernych komedii to my, Woody, tu nad Wisłą mamy pod dostatkiem.