Kino totalitarne: „Marzenie”, które, niestety, się spełniło [Michaił Romm „Marzenie” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl
Kino totalitarne: „Marzenie”, które, niestety, się spełniło [Michaił Romm „Marzenie” - recenzja]„Marzenia” nie da się mimo wszystko ocenić tak jednoznacznie, jak chociażby realizowany dokładnie w tym samym czasie, tyle że po drugiej stronie granicy, „ Powrót do ojczyzny” Gustawa Ucicky’ego. Michaił Romm, zakładając zapewne, że jego film oglądać będą również polscy widzowie, doskonale przecież pamiętający dostatnie czasy II Rzeczypospolitej, musiał postarać się o dużo bardziej wyważony portret rzeczywistości. Bo chociaż wizja miasta jest wyjątkowo mroczna – zdecydowaną większość zdjęć kręcono w nocy, scenografia też została przygotowana w ten sposób, aby potęgować uczucie nieprzychylności i wrogości – pod wieloma względami przedstawione jest ono wiarygodnie. W polskim kinie przedwojennym też nie brakowało dzieł, które w odważny sposób podejmowały tematykę społeczną i przemycały krytykę systemu. Wystarczy wspomnieć o „Legionie ulicy” (1932) i „Przebudzeniu” (1934) Aleksandra Forda, „Dziewczętach z Nowolipek” (1937) Józefa Lejtesa na podstawie powieści Poli Gojawiczyńskiej bądź „Doktorze Murku” (1939) Juliusza Gardana, który był adaptacją dwóch głośnych powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. „Marzenie” wpisuje się dokładnie w ten sam nurt kina społeczno-psychologicznego. Niestety, tylko do pewnego momentu. Z upływem czasu bowiem reżyser zrzuca zasłonę i przypomina, że mimo wszystko nakręcił ten obraz po to, by głosić chwałę Związku Radzieckiego. Kontrast między dawnymi a nowymi czasy podkreślony został dosadnie chociażby sposobem filmowania. Miasto, będące siedliskiem zgnilizny moralnej i bezprawia, wręcz wywołuje u widza uczucie klaustrofobii. Natomiast podczas nielegalnej wyprawy Anny i Łazara do Sowietów widzimy głównie piękne krajobrazy, spływające w promieniach słońca łany zbóż, ciągnące się wzdłuż drogi aż po horyzont słupy elektryczne. Wszystko to ma przekonać o wielkości i bogactwie Kraju Rad. Są jednak i takie momenty, kiedy Romm rezygnuje z symboliki i „mówi” wprost – tak można odebrać na przykład scenę w komisariacie policji, gdzie bezbronna Anna zostaje pobita przez policjanta. „Marzenie” ma wydźwięk jednoznacznie antypolski. A jednak na tle innych sowieckich produkcji tego okresu zaskakuje pozytywnie, głównie dbałością o psychologiczny realizm postaci. Niezwykła jest również wykorzystana w obrazie Romma muzyka. Radziecka publiczność musiała chyba uszy przecierać ze zdziwienia, kiedy dane jej było w 1943 roku usłyszeć w kinie nieobecny w tym kraju już od kilku lat jazz. I nieważne, że służył on jedynie jako ilustracja muzyczna do scen przedstawiających libacje w restauracji. Co jednak najbardziej interesujące, autorem ścieżki dźwiękowej do „Marzenia” był… Henryk Wars – słynny polski kompozytor okresu międzywojennego, autor takich evergreenów, jak „Umówiłem się z nią na dziewiątą”, „Już taki jestem zimny drań”, „Miłość ci wszystko wybaczy”, „Ach śpij, kochanie”, „Ach, jak przyjemnie” czy „Już nie zapomnisz mnie”. W czasie kampanii wrześniowej Wars dostał się do niemieckiej niewoli. Obawiając się o swoje życie – był przecież Żydem – uciekł z obozu jenieckiego i przedostał się do okupowanego przez bolszewików Lwowa. Tam stanął na czele jazzowego big-bandu, z którym koncertował do 1941 roku, kiedy to zgłosił się do armii generała Andersa. Po wojnie osiadł w Hollywood, gdzie – jako Henry Vars – dalej pracował jako kompozytor. Zmarł w Los Angeles 1 września 1977 roku. „Marzenie” Romma rzadko bywa wymieniane w jego filmowym dorobku. Chyba niesłusznie, gdyż opatrzył je wyjątkowo ciekawą muzyką. Wstydzić nie mieli się czego również aktorzy. Annę zagrała Jelena Kuzmina, żona reżysera. W filmie zadebiutowała, jako dwudziestolatka, w opowiadającym o Francji lat 70. XIX wieku dramacie „Nowy Babilon” (1929). Później pojawiała się przede wszystkim w filmach Romma, ostatnią rolę zagrała w sensacyjnym obrazie Andrieja Maliukowa „W zonie osobogo wnimanija” (1977), którego premiery zresztą nie doczekała. Właścicielką pensjonatu „Marzenie” była Faina Raniewska (właściwie: Feldman) – ceniona aktorka teatralna, której jednak nie było dane zagrać wybitnych ról filmowych. Znakomicie wypadła, grając nieszczęśliwą Wandę, Ada Wojcik – znana już wcześniej z roli Mariutki w pierwszej, niemej jeszcze, wersji „Czterdziestego pierwszego” (1927) Jakowa Protazanowa. Później natomiast pojawiła się między innymi w drugiej części „ Iwana Groźnego” (1945) Siergieja Eisensteina, gdzie była matką carewicza Heleną Glińską. Z ról męskich na pewno na pochwałę zasługują: rozedrgany emocjonalnie Łazar, grany przez Arkadija Kisljakowa („Szczors” Aleksandra Dowżenki z 1939 roku) oraz będący jego całkowitym przeciwieństwem, tajemniczy i zdeterminowany Tomasz, w którego wcielił się – fizycznie przypominający młodego Adama Hanuszkiewicza – Wiktor Szczegłow. Warto wspomnieć również o urodzonym w Warszawie Michaile Astangowie, który zagrał „bogacza” Komorowskiego. Chociaż jego rola nie należała do najbardziej wdzięcznych, nawet z tej, klasowo napiętnowanej i znienawidzonej, postaci potrafił wydobyć psychologiczną głębię i dramatyzm. Ale też był Astangow aktorem nieprzeciętnym, co udowodnił chociażby kreacjami króla Polski Zygmunta III Wazy w „Mininie i Pożarskim” (1939) oraz księcia Aleksandra Arakczejewa w „Suworowie” (1944) duetu Wsiewołod Pudowkin i Michaił Doller. Na swój specyficzny sposób interesujący jest nawet jego Hitler w „Bitwie stalingradzkiej” (1949) Władimira Pietrowa. Dodatkową ciekawostką jest fakt, że w „Marzeniu” jedną ze swoich pierwszych ról zagrał niespełna trzydziestoletni Piotr Glebow, późniejszy Grigorij Mielechow z najbardziej znanej adaptacji „ Cichego Donu” (1957) Siergieja Gierasimowa. Po wojnie kontynuowali karierę także główni twórcy filmu. Scenarzysta Jewgienij Gabriłowicz zaadaptował na potrzeby kina powieści Wieniamina Kawierina „Dwaj kapitanowie” („Dwa kapitana”, 1955) oraz Lwa Tołstoja „Zmartwychwstanie” („Woskriesienije”, 1960). Na koncie ma też jednak „Komunistę” (1959) Julija Rajzmana z Jewgienijem Urbanskim w roli głównej oraz wyjątkowo zakłamanego „Lenina w Polsce” (1966) Siergieja Jutkiewicza i Jana Rutkiewicza. Sporo pracował również Michaił Romm, który prócz fabuł – między innymi dylogia „Admirał Uszakow” i „Okręty szturmują bastiony” („Korabli szturmujut bastiony”, 1953) oraz „Dziewięć dni jednego roku” („Diewjat’ dniej odnogo goda”, 1961) – realizował także filmy dokumentalne. Do dwóch przedwojennych fabularnych obrazów o Leninie, dorzucił teraz jeszcze pełnometrażowe biografie: „Władimir Iljicz Lenin” (1950) oraz „Żywoj Lenin” (1958). Największy rozgłos na świecie przyniósł mu jednak dokument „Zwyczajny faszyzm” („Obyknowiennyj faszizm”) z 1965 roku, w którym w bezlitosny sposób rozprawił się z mitami III Rzeszy. O sile filmu zdecydował przede wszystkim ironiczny komentarz – napisany i przeczytany przez samego Romma, Żyda z pochodzenia. Romm zmarł 1 listopada 1971 roku, pracując nad kolejnym filmem dokumentalnym, który – poświęcony dwudziestemu wiekowi – roboczy został nazwany „Mir siegodnja”. Archiwalne materiały, które zgromadził, nie zmarnowały się jednak. Prace dokończyli bowiem jego uczniowie, Elem Klimow i Marlen Chucyjew. Obraz pod zmienionym tytułem – „A jednak wierzę” („I wsjo-taki ja wierju…”) – trafił na ekrany trzy lata po śmierci twórcy. Jednym z widzów „Marzenia” był ponoć prezydent Stanów Zjednoczonych Franklin Delano Roosevelt, który po seansie miał stwierdzić, że to jeden z najpiękniejszych filmów, jakie widział. Romm też miał do tego obrazu szczególny sentyment. Czy słusznie? W pewnym sensie tak – nigdy później artysta ten nie stworzy już dzieła tak kameralnego i jednocześnie wnikliwie psychologicznego. Kiedy jednak zdamy sobie sprawę z tego, jakie były okoliczności powstania tego filmu i w jaki sposób miał on być wykorzystany przez sowiecką propagandę – oceny już tak bałwochwalcze być nie mogą. Inna sprawa, że „Marzenie” mogło odegrać znacznie bardziej ponurą rolę, niż rzeczywiście odegrało. Wystarczyłoby, aby film wszedł na ekrany jeszcze przed hitlerowskim atakiem na Związek Radziecki, w czasach, gdy Kraj Rad był sojusznikiem III Rzeszy. W 1943 roku oglądano go już w nieco innym kontekście. Przynajmniej Polacy.
|
Życzę autorowi tej recenzji, by po śmierci, w ramach retroreinkarnacji, trafił na polską wieś, do czworaków, w roku powiedzmy 1920. W 1936 uzyska już zapewne jako taką świadomość i będzie mógł obserwować na własnej skórze ulubiony polski faszyzm. Może wtedy uzna, że jednak w 1944 zostaliśmy wyzwoleni, podobnie jak pańszczyźniani chłopi przez cara, a wcześniej cesarza. Bo jakoś polscy panowie zdobyć się na to nie mogli.