Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 10 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Joe Johnston
‹Hidalgo: Ocean ognia›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułHidalgo: Ocean ognia
Tytuł oryginalnyHidalgo
Dystrybutor Forum Film
Data premiery26 marca 2004
ReżyseriaJoe Johnston
ZdjęciaShelly Johnson
Scenariusz
ObsadaViggo Mortensen, Saïd Taghmaoui, Omar Sharif
MuzykaJames Newton Howard
Rok produkcji2004
Kraj produkcjiUSA
Czas trwania133 min
WWW
Gatunekprzygodowy
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup

Pełnej krwi mustang. Rzecz o mirażu nie tylko na pustyni.
[Joe Johnston „Hidalgo: Ocean ognia” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2

Marcin T.P. Łuczyński

Pełnej krwi mustang. Rzecz o mirażu nie tylko na pustyni.
[Joe Johnston „Hidalgo: Ocean ognia” - recenzja]

Obsada jest wsparta na tytułowym rumaku i dwóch mężczyznach, wywodzących się z dwóch stron świata i z dwóch kultur. Franka Hopkinsa, kowboja, kuriera, wyścigowego jeźdźca i cyrkowca na dokładkę odgrywa Viggo Mortensen, całym masom znany ostatnio jako Aragorn z „Władcy Pierścieni”. Postać szejka Riyadha zaś kreuje nikt inny jak tylko niezrównany Omar Sharif. Szejk, jako się należy głowie znakomitego rodu hodowców z wiekowymi tradycjami, jest właścicielem znakomitego konia, którego otacza pietyzmem daleko większym niż własne żony (co zresztą w kulturze arabskiej nie jest żadną tam znowu rewelacją), którym w chłodne wyjątkowo noce każe spać w stajni, by rumak nie zmarzł zanadto. To on zaprasza amerykańskiego jeźdźca do wzięcia udziału w wyścigu, bo sława najszybszego konia zachodu wydaje mu się dla mustanga niezasłużona. Jego mentalność nakazuje mu być przekonanym, że jedynie szlachetnej krwi koń jest godzin dzierżyć tytuł mistrza. No i oczywiście, że nikt w tej materii nie dorówna rasowym arabom, koniom stworzonym przez Allaha.
Nie są to kreacje aktorskie jakoś przesadnie wielkie, ale za to odtwórcy bardzo dobrze dobrani. Viggo po ostatniej roli we "Władcy Pierścieni" ludzie kojarzą jako bohatera twardego, walecznego, odważnego i nieczułego na przeciwności, człowieka z wielką wiarą w sercu i wolą walki do upadłego. Rola Hoppkinsa jest zatem, inną co prawda, ale wciąż jednak kontynuacją tej właśnie linii.
Omar Sharif z kolei wspaniale pasuje do roli beduińskiego władcy, żyjącego w namiocie na pustyni, ubranego w turban, z jataganem u pasa, pijącego kawę i gospodarzącego wyścigowi. Jego sympatyczny i dobrotliwy uśmiech skutecznie łagodzi przynależną władcy surowość, którą tak mocno prezentuje wobec córki - jedynego dziecka, jakie mu pozostało. Nie wiem, czy jest takim szejkiem, jacy wtedy i zawsze byli na tamtych ziemiach - wiem, że jest takim szejkiem, jakiego chciałbym widzieć.
Film tętni przepięknymi pejzażami pustyni. Pustyni o brzasku, pustyni w palącym skwarze południa, pustyni skąpanej w ciepłym świetle zachodzącego słońca o zmierzchu, pustyni przenikająco zimnej w nocy. Pustyni z wędrującymi po niej skorpionami, przemierzanej przez rozbójników, naznaczonej w kilku miejscach zielenią życiodajnych oaz. Oaz, w których nocą rozbrzmiewa dźwięk "wild-westowej" ustnej harmonijki Hopkinsa i od razu robi się swojsko.
Pustynia jest tu panem i władcą, co najdobitniej widać podczas burzy piaskowej. Tutaj ona trwa moment, ale bywały czasy, że wściekała się przez rok, pochłaniając całe miasta. Pokora wobec siły pustyni i swoistego majestatu nie dziwi, tak jak nie dziwi podziw dla tych, którzy odważyli się zmierzyć z nią i zwyciężyć lub już na zawsze złożyć pośród piasków swe kości. Kismet. Inshallah!
Cóż, niby tak dobrze żarło, a teraz pełna beka dziegciu. Otóż cała ta, rzekomo oparta na faktach, historia o kowboju, jego wiernym koniu i ich cudownie uwieńczonym udziale w wyścigu na Półwyspie Arabskim to jeden wielki humbug, wymyślony przez Hopkinsa co do ostatniego parszywego przecinka. Po pierwsze, nie istnieje ani ciuczek, ciuczeczek śladu w dokumentach czy tradycji arabskiej po czymś takim jak "Ocean Ognia", co byłoby hiper-kuriosum, gdyby rzeczywiście był to honorowany rok w rok od tysiąca lat obyczaj, zwłaszcza w kulturze tak piekielnie mocno celebrującą tradycję. Cały ten Ocean Ognia to, jak to sympatycznie ujęła sapkowska Ciri, "niemożliwa nieprawda". Taki wyścig nie istniał nie tylko dlatego, że nie ma o nim jakiegokolwiek echa w historii, ale również dlatego, że byłoby to przedsięwzięcie do przeprowadzenia arcytrudne logistycznie, politycznie, kulturowo i jak tylko tam chcecie. Nie wspominając o tym, że trzy tysiące mil starczyłoby, żeby z Adenu, nawet jadąc przy linii wybrzeża Półwyspu Arabskiego, dojechać nie tylko do Damaszku, ale do samej Armenii. Nie ma też jakiegokolwiek świadectwa o tym, że Frank Hopkins, z koniem, wielbłądem, wiewiórką, czy jakimkolwiek innym zwierzęciem kiedykolwiek postawił nogę na arabskim wybrzeżu. Tak jak nie ma śladu w prasie czy gdziekolwiek po wielu wyścigach, które rzekomo w cuglach wygrał na amerykańskim kontynencie.
Do tego wszystkiego jeszcze - jakby przekrętów i przeinaczeń było w tej historii mało - w pewnym momencie polskie tłumaczenie dialogu jest cokolwiek humorystyczne, bo dowiadujemy się z niego, że cała rzecz dzieje się w Afryce (jest to rzecz CO NAJMNIEJ nieprecyzyjna, choć na dobrą sprawę można to od biedy uznać za potknięcie, bo Bliski Wschód to pogranicze między Azją a Afryką), i na dokładkę na Saharze (choć w oryginale słychać: Arabian Desert), co - nawet jeśli przeciętny widz bardzo silnie kojarzy pustynność z tą właśnie nazwą - jest już doprawdy grubą przesadą. Gdzie Rzym, gdzie Krym...
Nad tą historią siedział dosłownie cały sztab ludzi, liczący dziesiątki historyków. Bliższe szczegóły każdy łacno może sobie odgrzebać w Internecie, szczególnie polecam przeczytanie dostępnego gdzieś w sieci pdf-a z artykułem, którego autorką jest pani Basha O′Reilly, pt. "Hidalgo - from Myth to Movie" (w razie potrzeby służę własnym egzemplarzem), gdzie wszystkie niezwykle ciekawe szczegóły tej sprawy są bardzo dokładnie opisane - krok po kroku widać, jak historia zmyślona przez Hopkinsa nabierała rumieńców, rozmachu, aż skończyła w Fabryce Snów jako filmowy obraz, a jedynym wyścigiem, jakie Hopkins naprawdę wygrał, był wyścig wiodący przez pola jego wyobraźni. Ale cóż to za zwycięstwo!
Cała ta historia to miraż. Tylko co z tego? Mit jest kwintesencją kultury człowieka, przenika ją w tysiącach miejsc. A do tego jest zawsze silniejszy niż prawda, bo inaczej nie byłby mitem. To jest jego niewątpliwy niezbywalny powab i siła - stosy dowodów i rozpraw go nie zmogą i bardzo dobrze. Nie wiem, jak inni, ale ja bez mitów się nie obejdę. Bo wcale, ale to wcale mi nie przeszkadza świadomość, że Robin Hood był oprychem jakich mało, który skubał wszystkich po równo i nikomu nic nie dawał. Mam gdzieś to, co mówią o nim historycy za każdym razem, kiedy nadarza się okazja obejrzenia najlepszej ekranizacji jego historii jaką zna świat, serialu z Michaelem Preadem w roli głównej i cudowną muzyką Clannadu w tle, z Hernem Władcą Drzew, cokolwiek gapowatym i przez to przesympatycznym (przynajmniej dla mnie) Guyem Gisbournem, wreszcie z niezwykłą atmosferą, przepełnioną po same brzegi wyzierającym z mroków średniowiecza mistycyzmem, którą ten serial stwarza, łącząc wszystkie ludzkie pragnienia i tęsknoty za dobrym zbójem we wspaniałą opowieść.
Guzik mnie obchodzi, czy naprawdę istniał król Artur i jego okrągły mebel (o tym być może będę miał okazję dłużej nieco podeliberować, bo "Król Artur" już zarusiczko wejdzie na ekrany kin), w nosie mam to, czy Graal kiedykolwiek przestanie być wciąż ściganym marzeniem i o co tak naprawdę tysiące achajskich mężów brało się za łby pod Troją (o tym też...). "Lata mi" niżej poziomu morza to, czy istniała naprawdę i w czyich wodach terytorialnych pogrążyła się Antlantyda, czy ziemia Ameryki Północnej nosiła kiedykolwiek kogoś takiego jak Winnetou, czy Spartakus był rzeczywiście tak szlachetny i prawy, jak ów wódz gladiatorów z twarzą Kirka Douglasa na filmie, i tak dalej, i tak dalej, i tak dalej. Realia dotyczące zrębów mitu są niezwykle ciekawe, przyznaję, i tropienie ich w przeszłości jest fascynującą przygodą, ale tak naprawdę to urokliwa ułuda i jej blask ma najmocniejszą siłę uwodzenia. Jak ktoś ma wątpliwości, zapraszam do Smoczej Jamy pod Wawelem.
Dla historii takich jak ta o Hidalgo i "Oceanie Ognia" Włosi ukuli lapidarne określenie: "Si non é vero, é bene trovato", co po naszemu można rozwinąć: "Nawet jeśli to nie prawda, to przynajmniej jest to DOBRZE WYMYŚLONE". Jedyną zatem pretensję mam do wytwórni Disneya za to, że pomimo dowodu przeprowadzonego przez cały legion znawców i badaczy, film jest reklamowany jako autentyczna historia i to tylko z powodu głupawej rywalizacji z "Niepokonanym Seabiscutem". A to w żaden sposób nie wpływa na jego atrakcyjność, a jest tylko powodem do absolutnie ZASŁUŻONYCH i USPRAWIEDLIWIONYCH ataków o szerzenie kłamstw i zmyśleń, jak też o ŚWIADOME wprowadzanie widzów w błąd. No, chyba że właśnie o to chodzi - żeby był zgiełk. Chociaż po tym, co przez świat przetoczyło się przy okazji "Pasji" Gibsona, rwetes wokół „Hidalgo” przypomina małą prowincjonalną ruchawkę.
Ten film ma wszystko, co trzeba, by się podobać i urzekać, bo jest pięknie i ze smakiem zrealizowaną opowieścią. Bene trovato...
koniec
« 1 2
13 kwietnia 2004

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Fallout: Odc. 7. Zbrodnie, zdrady i podstępy
Marcin Mroziuk

10 V 2024

Doskonale rozumiemy przerażenie schwytanej Lucy, dlatego podobnie jak ona możemy być zaskoczeni wyjaśnieniami mieszkańców Krypty 4 oraz konsekwencjami, jakie za swe czyny musi ponieść młoda kobieta. W efekcie przed trudną decyzją staje również Maximus.

więcej »

Klasyka kina radzieckiego: Bawełna czeka na wodę
Sebastian Chosiński

8 V 2024

Im bardziej budowa Kanału Wachszskiego zbliża się ku szczęśliwemu zakończeniu, tym mocniej zaniepokojony jest tym faktem wysłany przez kapitalistów do Tadżykistanu szpieg. W ostatnim odcinku miniserialu Bensiona Kimiagarowa „Człowiek zmienia skórę” nie ma on już wyboru i musi pójść na całość. Nawet za cenę ewentualnej dekonspiracji. Wtedy pozostaje mu jeszcze ewentualnie ucieczka do sąsiedniego Afganistanu.

więcej »

Fallout: Odc. 6. Krypta krypcie nierówna
Marcin Mroziuk

6 V 2024

Chociaż Lucy i Maximus spotykają się z przyjaznym przyjęciem w Krypcie 4, to panujące tam zwyczaje mogą napawać niepokojem zarówno parę przybyszów, jak i widzów. Obawy te są jeszcze wzmacniane przez retrospekcje ukazujące działania podejmowane przez Vault-Tec przed wybuchem wojny i rodzące się w tym okresie wątpliwości Coopera Howarda.

więcej »

Polecamy

Latająca rybka

Z filmu wyjęte:

Latająca rybka
— Jarosław Loretz

Android starszej daty
— Jarosław Loretz

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Tegoż twórcy

Na pohybel patriotyzmowi!
— Ewa Drab

SPF – Subiektywny Przegląd Filmów (16)
— Jakub Gałka

Groza na wrzosowisku
— Tomasz Rachwald

Przyzwoite nic nowego
— Michał Chaciński

Tegoż autora

Piosenki Wojciecha Młynarskiego
— Przemysław Ciura, Wojciech Gołąbowski, Adam Kordaś, Marcin T.P. Łuczyński, Konrad Wągrowski

Wracaj, gdy masz do czego
— Marcin T.P. Łuczyński

Scenarzysta bez Wergiliusza
— Marcin T.P. Łuczyński

Psia tęsknota
— Marcin T.P. Łuczyński

Dym/nie-dym i polarne niedźwiedzie na tropikalnej wyspie
— Konrad Wągrowski, Jędrzej Burszta, Marcin T.P. Łuczyński, Karol Kućmierz

Zagraj to jeszcze raz, odtwarzaczu…
— Marcin T.P. Łuczyński

Panie Stanisławie, Mrogi Drożku!
— Marcin T.P. Łuczyński

Towarzyszka nudziarka
— Marcin T.P. Łuczyński

Tom Niedosięgacz
— Marcin T.P. Łuczyński

Filiżanki w zlewie
— Marcin T.P. Łuczyński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.