Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Mike Newell
‹Książę Persji: Piaski czasu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKsiążę Persji: Piaski czasu
Tytuł oryginalnyPrince of Persia: The Sands of Time
Dystrybutor Forum Film
Data premiery21 maja 2010
ReżyseriaMike Newell
ZdjęciaJohn Seale
Scenariusz
ObsadaJake Gyllenhaal, Gemma Arterton, Ben Kingsley, Alfred Molina, Thomas DuPont, Toby Kebbell, Ambika Jois
MuzykaHarry Gregson-Williams
Rok produkcji2009
Kraj produkcjiUSA
Czas trwania116 min
WWW
Gatunekprzygodowy
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup

SPF – Subiektywny Przegląd Filmów (16)
[Mike Newell „Książę Persji: Piaski czasu”, Ridley Scott „Robin Hood”, Clint Eastwood „Invictus”, Marc Forster „007 Quantum of Solace”, Joe Johnston „Wilkołak” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
1 2 »
W kolejnym przeglądzie znajdziecie recenzje „Księcia Persji”, „Robin Hooda” oraz propozycji DVD: „Invictus”, „Quantum of Solace” i „Wilkołaka”.

Jakub Gałka

SPF – Subiektywny Przegląd Filmów (16)
[Mike Newell „Książę Persji: Piaski czasu”, Ridley Scott „Robin Hood”, Clint Eastwood „Invictus”, Marc Forster „007 Quantum of Solace”, Joe Johnston „Wilkołak” - recenzja]

W kolejnym przeglądzie znajdziecie recenzje „Księcia Persji”, „Robin Hooda” oraz propozycji DVD: „Invictus”, „Quantum of Solace” i „Wilkołaka”.

SPF, czyli Subiektywny Przegląd Filmów to cykl realizujący dokładnie to, co określa jego tytuł – autorzy „Esensji” przedstawiają swoje opinie na temat niedawno obejrzanych filmów. Każdy tekst będzie dzielony na cztery części. Jutro omawia produkcje, które niedługo wejdą na ekrany naszych kin, Dziś przedstawia filmy, które właśnie pojawiły się w Polsce, Wczoraj to produkcje nieco starsze, ale jeszcze obecne w kinach, a DVD – jak łatwo się domyślić – ukazuje filmy dostępne na płytach.

DZISIAJ:
Książę Persji: Piaski Czasu (60%)

Mike Newell
‹Książę Persji: Piaski czasu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKsiążę Persji: Piaski czasu
Tytuł oryginalnyPrince of Persia: The Sands of Time
Dystrybutor Forum Film
Data premiery21 maja 2010
ReżyseriaMike Newell
ZdjęciaJohn Seale
Scenariusz
ObsadaJake Gyllenhaal, Gemma Arterton, Ben Kingsley, Alfred Molina, Thomas DuPont, Toby Kebbell, Ambika Jois
MuzykaHarry Gregson-Williams
Rok produkcji2009
Kraj produkcjiUSA
Czas trwania116 min
WWW
Gatunekprzygodowy
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup
Rację ma tetryk Walkiewicz, pisząc, że „Książę Persji” to nie ta sama liga co pierwsi „Piraci z Karaibów”, ale bez trudu wytrzymuje konkurencję z dwoma sequelami. Tylko powiedzmy sobie szczerze – kontynuacje przeboju o karaibskich piratach były tak słabe, że ich przeskoczenie nie jest jakąś wielką sztuką. I „Książę Persji” nie robi niczego ponad ten przeskok – nie grzeszy (poza scenerią) przesadną świeżością, powiela te same schematy kina wakacyjnego, a jedynie robi to z nieco większym wdziękiem niż ostatnie filmy Verbinskiego. Najbardziej irytuje tutaj „amerykańskość” szczegółów – sceneria Persji sprzed wieków to tylko fasada, bo zaludniają ją te same postacie co karaibskie wyspy, czyli współcześni Amerykanie. Zwłaszcza jeden, choć w turbanie i z podmalowanymi oczami, bełkocze o podatkach, drobnej przedsiębiorczości, oczywiście zupełnie współczesnym językiem, co zapewne miało wnosić do fabuły element humorystyczny. Zresztą twórcy w ogóle sobie odpuścili dostosowanie aktorów do scenerii – perską księżniczkę gra Brytyjka po solarium, króla blondas o wybitnie anglosaskiej facjacie, a wszystkie postacie mówią z aż nadto widocznym brytyjskim akcentem. Na szczęście poza tym ciężko obsadzie coś zarzucić: Gemma Arterton ładnie zadziera noska (czym nieodparcie kojarzy mi się z asterixową Kleopatrą), Jake Gyllenhall jest odpowiednio wyluzowany i niefrasobliwy, a Ben Kingsley gra z zauważalną lekkością i wyczuciem konwencji. Jedynie Alfred Molina, wspomniany wcześniej szejk-„przedsiębiorca”, zdecydowanie przeszarżowuje. Dobrze sprawdzają się też sceny akcji i – w przypadku tego akurat filmu nierozłącznie z nimi związane – nawiązania do gier komputerowych. Parkourowe skoki po skałach, dachach, belkach, kołkach, wielbłądach nie tylko cieszą oko, ale też przypominają graczom komputerowe zmagania. Zresztą trzeba wyraźnie powiedzieć, że „Książę Persji” jest bodaj najlepszą ekranizacją gry komputerowej w historii – trafiającą w odpowiednio lekki, rozrywkowy ton, nie trzymającą się niewolniczo schematów z pierwowzoru, a jednocześnie zrealizowaną sprawnie, z werwą i za dużą kasę. Oczywiście szkoda, że sztampowa i przewidywalna, a miejscami wręcz głupawa fabuła nie nadążyła za scenami akcji i efektami specjalnymi, ale dla wielu widzów będzie to pomniejsza wada. Ważne, że „Książę Persji” jest niezłą zabawą i daje szanse na kolejne, tym razem lepsze niż uwebollowskie ekranizacje gier wideo.
WCZORAJ:
Robin Hood (80%)

Ridley Scott
‹Robin Hood›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułRobin Hood
Dystrybutor UIP
Data premiery14 maja 2010
ReżyseriaRidley Scott
ZdjęciaJohn Mathieson
Scenariusz
ObsadaRussell Crowe, Cate Blanchett, Danny Huston, Mark Strong, Matthew Macfadyen, Kevin Durand, William Hurt, Max von Sydow, Scott Grimes, Eileen Atkins, Léa Seydoux, Mark Addy, Simon McBurney, Oscar Isaac
MuzykaMarc Streitenfeld
Rok produkcji2010
Kraj produkcjiUSA, Wielka Brytania
Czas trwania140 min
WWW
Gatunekdramat, przygodowy
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup
Ridleyowi Scottowi udała się spora sztuka – nakręcił dobry film historyczny, unikając kilku pułapek: zbytniego podobieństwa do „Gladiatora” (sentymentalizm), zbytniego podobieństwa do „Braveheart” (nacisk na liberalne wartości we współczesnym rozumieniu) i upartego odchodzenia od kanonu Robin Hooda. Oczywiście nie jest to Robin z czasów Fairbanksa czy Flynna, ale już do „Księcia złodziei” nie jest filmowi Scotta daleko (podobnie zresztą jak do innych bardziej współczesnych widowisk rycerskich). Jedyna różnica jest taka, że nie ma tu łuczniczego pojedynku, a Robin nie ukrywa się po lasach. Ale cała reszta – walka ze zdrajcami ojczyzny, zdobywanie miłości Marion, wierna kompania druhów – jest jak najbardziej na miejscu. Więcej nawet, Scott postarał się o umieszczenie w filmie kanonicznych scen, bez których Robin Hood nie byłby sobą. Mamy więc pojedynek z Małym Johnem, strzałę przygważdżającą dekret o banicji, nazwisko Loxley i finałowe pokonanie bad guya za pomocą strzału z łuku – oczywiście wszystko odpowiednio dostosowane do rewolucyjnego scenariusza. W kilku miejscach Scott idzie nawet dalej i sensowniej niż wiele filmów nawiązuje do kanonicznych elementów – najlepszym przykładem jest tu miano „wesołej kompanii”, jak zwykło określać się towarzyszy Robina. Poza parodią Mela Brooksa w mało którym filmie było w nich coś wesołego, a tutaj kilkoma prostymi scenami Scottowi udało się to przedstawić: towarzysze Robina to podobnie jak on sam weterani wojenni, którzy widzieli wszystko, doświadczyli wszystkiego, a przez to potrafią cieszyć się drobnymi przyjemnościami życia, piwem, śpiewem i tańcami, pozostając jednocześnie – gdy sytuacja tego wymaga – groźnymi i profesjonalnymi wojownikami. Zadziwiające jest jak dobrze scenarzyści wkomponowali to wszystko w dość przewrotną fabułę, swoisty retelling na modłę wszelkich „prawdziwych historii Czerwonego Kapturka” i w samą koncepcję początków legendy. Nie mając walki z szeryfem z Nottingham, Guyem z Gisbourne i księciem Janem, nie mając chowania się po lasach, mamy jednocześnie praktycznie wszystko, co definiuje Robin Hooda. I nawet więcej – świetnie pokazane są tu dworskie intrygi, dwuznaczne działania szlachciców czy moralna ambiwalentność większości postaci.
Oczywiście nie znaczy to, że film Scotta jest idealny. Cieszą oko świetne sceny batalistyczne, dobrze wkomponowane są wstawki humorystyczne, świetnie gra pierwszy i drugi plan, ale scenariusz – choć wychodzi z dobrze przemyślanego założenia – pozostawia miejscami trochę do życzenia. Co prawda wydaje się, że są to wszystko uproszczenia wynikłe z okrojenia filmu – choć „Robin Hood” trwa 140 minut, to zdaje się, że czas spędzony na sali kinowej to nie więcej niż półtorej godziny i jest to zdecydowanie za krótko! Stąd nie ma czasu na pełne przedstawienie przemiany Robina z prostego, dbającego o własną skórę żołnierza w świadomego politycznie szlachcica (tę zmianę tylko zasygnalizowano – najpierw Robin jest prostakiem, później szlachcicem, ale nie ma przejścia). Nie ma wyjaśnienia wielu nielogicznych elementów scenariusza, choćby faktu, iż Loxley ma na mieczu wykute motto Longstride’a, dlaczego Robin w dzieciństwie przeżył i jeszcze walczył u boku króla, dlaczego w finale wszyscy wykrzykują nazwisko Longstride, a nie Loxley itp. itd. Prawdziwym nieporozumieniem jest jednak epilog – niby składa się wszystko w logiczną całość, ale z pewnością nie zaszkodziłoby wydłużenie go o choćby 10 minut, pokazanie skąd wziął się przydomek (no dobra, tego akurat można się domyślać z jednej ze wcześniejszych scen, zresztą bardzo dobrych, bo pokazujących, że Robinowi i jego kompanii bardzo łatwo będzie przychodziło okradanie możnych). Nie zawadziłoby podkreślenie dlaczego akurat Robin okrył się taką chwałą i zyskał popularność wśród drobniejszej szlachty i gawiedzi (bo powiedzmy sobie szczerze – w bitwie niczym wielkim się nie wykazał). To ostatnie boli szczególnie, że przecież jest jedynym oficjalnym łącznikiem ze światem Robin Hooda, zgrabnym przejściem od sprawnie wymyślonej nowej historii do tradycyjnego punktu wyjścia. Nie udało się też kilka autonomicznych elementów wprowadzonych do historii – bezsensowny wątek dzikich sierot, przesadzona męskość i bojowość Marion i zmarnowana postać Szeryfa (jeszcze bardziej karykaturalna niż nieudacznik książę Jan – czyżby w sequelu pierwsze skrzypce miał grać więc Guy z Gisbourne?). Te wszystkie niedociągnięcia nie są jednak na tyle istotne by przesłonić radość z całego seansu – „Robin Hood” to bardzo sprawne, cieszące oko i nie gwałcące inteligencji widza historyczne kino rozrywkowe. Do tego bardzo umiejętnie wykorzystujące legendę Robin Hooda. Z niecierpliwością wypatruję kontynuacji.
DVD:
Invictus (80%)

Clint Eastwood
‹Invictus›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułInvictus
Dystrybutor Warner Bros
ReżyseriaClint Eastwood
ZdjęciaTom Stern
Scenariusz
ObsadaMatt Damon, Morgan Freeman
Rok produkcji2009
Kraj produkcjiUSA
Gatunekdramat
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup
Historia Pucharu Świata w rugby rozgrywanego w 1995 roku w świeżo postapartheidowej RPA to opowieść skrojona w sam raz pod Oscara – głośne nazwiska, ważki temat, słuszne przesłanie i podniosłe momenty. Oczywiście takie podejście ma swoje plusy i minusy. Z jednej strony jest choćby gwarancja, że tak doskonały aktor jak Morgan Freeman nie może nie sprawdzić się w roli Nelsona Mandeli (nawet fizycznie jest jakby do niej stworzony). Z drugiej strony jest pokusa epatowania patetycznymi momentami, łatwym happy endem i ferowania jednoznacznych wyroków – i Clint Eastwood nie do końca się jej oparł. Wszelkie niedociągnięcia przesłonięte zostają jednak autentycznymi emocjami, a część z nich bez problemu da się wyjaśnić założeniami scenariusza (to historia przemian w RPA, a nie biografia samego Mandeli – stąd jego nieco zbyt posągowa postać; mecze rugby są osią fabuły – stąd nieco przydługie sceny pokazujące rozgrywki itd.). Najważniejsze jednak, że reżyser oparł się pokusie stworzenia łatwej opozycji „zły biały” vs. „dobry czarny” i nie uciekł się do epatowania brutalnością, by zbudować stosunek widzów do apartheidu. Zamiast tego stworzył szereg bardzo dobrych miniscenek i drugoplanowych postaci, które znakomicie pokazują rozterki białych (w większości po prostu przyzwyczajonych do swojej wyższej pozycji społecznej) i nadzieje oraz problemy czarnych oraz niechęć między oboma grupami. Przede wszystkim udało się jednak Eastwoodowi pokazać fascynującą historię zjednoczenia kraju przez sport, przez jedno wielkie wydarzenie, przejścia od przemocy i podziałów do wspólnego, zgodnego kibicowania. A najpiękniejsze, że ta historia zdarzyła się naprawdę.
1 2 »

Komentarze

28 V 2010   11:03:08

"kontynuacje przeboju o karaibskich piratach były tak słabe, że ich przeskoczenie nie jest jakąś wielką sztuką"
Wait, what?

28 V 2010   14:13:20

Pięknie się zapowiada!

28 V 2010   20:31:29

80% dla Bonda, a dla Księcia 60% ? Tiaaaaaa ... bravo.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Fallout: Odc. 4. Tajemnica goni tajemnicę
Marcin Mroziuk

26 IV 2024

Możemy się przekonać, że dla Lucy wędrówka w towarzystwie Ghoula nie jest niczym przyjemnym, ale jej kres oznacza dla bohaterki jeszcze większe kłopoty. Co ciekawe, jeszcze większych emocji dostarczają nam wydarzenia w Kryptach 33 i 32.

więcej »

Klasyka kina radzieckiego: Said – kochanek i zdrajca
Sebastian Chosiński

24 IV 2024

W trzeciej części tadżyckiego miniserialu „Człowiek zmienia skórę” Bension Kimiagarow na krótko rezygnuje z socrealistycznej formuły opowieści i przywołuje dobre wzorce środkowoazjatyckich easternów. Na ekranie pojawiają się bowiem basmacze, których celem jest zakłócenie budowy kanału. Ten wątek służy również scenarzystom do tego, by ściągnąć kłopoty na głowę głównego inżyniera Saida Urtabajewa.

więcej »

Fallout: Odc. 3. Oko w oko z potworem
Marcin Mroziuk

22 IV 2024

Nie da się ukryć, że pozbawione głowy ciało Wilziga nie prezentuje się najlepiej, jednak ważne okazuje się to, że wciąż można zidentyfikować poszukiwanego zbiega z Enklawy. Obserwując rozwój wydarzeń, możemy zaś dojść do wniosku, że przynajmniej chwilowo szczęście opuszcza Lucy, natomiast Maximus ląduje raz na wozie, raz pod wozem.

więcej »

Polecamy

Knajpa na szybciutko

Z filmu wyjęte:

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Inne recenzje

Ręka, noga, bieg po ścianie
— Agnieszka Szady

O lwie zabitym przez mrówkę i nie tylko…
— Marcin T.P. Łuczyński

Wierność, zdrada i zabawa
— Ewa Drab

Dlaczego Robin Hood?
— Agnieszka Szady

Co nam w kinie gra: Robin Hood, Samotny mężczyzna
— Piotr Dobry, Urszula Lipińska, Konrad Wągrowski

Groza na wrzosowisku
— Tomasz Rachwald

007: Strawberry Fields Forever
— Michał R. Wiśniewski

007: Im więcej Bonda, tym mniej
— Jakub Gałka

007: Biegiem z tym szpiegiem!
— Piotr Dobry

Tegoż autora

Więcej wszystkiego co błyszczy, buczy i wybucha?
— Miłosz Cybowski, Jakub Gałka, Wojciech Gołąbowski, Adam Kordaś, Michał Kubalski, Marcin Osuch, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski

Nieprawdziwi detektywi
— Jakub Gałka

O tych, co z kosmosu
— Paweł Ciołkiewicz, Jakub Gałka, Jacek Jaciubek, Adam Kordaś, Michał Kubalski, Marcin Osuch, Konrad Wągrowski

Wszyscy za jednego
— Jakub Gałka

Pacjent zmarł, po czym wstał jako zombie
— Adam Kordaś, Michał Kubalski, Jakub Gałka, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jarosław Robak, Beatrycze Nowicka, Łukasz Bodurka

Chodzi o dobre historie i ciekawych bohaterów
— Karolina Ćwiek-Rogalska, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jakub Gałka, Kamil Witek, Konrad Wągrowski, Michał Kubalski

Porażki i sukcesy 2013, czyli filmowe podsumowanie roku
— Karolina Ćwiek-Rogalska, Piotr Dobry, Ewa Drab, Grzegorz Fortuna, Jakub Gałka, Krzysztof Spór, Małgorzata Steciak, Konrad Wągrowski

Przygody drugoplanowe
— Jakub Gałka

Ranking, który spadł na Ziemię
— Sebastian Chosiński, Artur Chruściel, Jakub Gałka, Jacek Jaciubek, Michał Kubalski, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski, Kamil Witek

Esensja ogląda: Wrzesień 2013 (2)
— Sebastian Chosiński, Jakub Gałka, Jarosław Loretz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.