Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Lukas Moodysson
‹We are the best!›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWe are the best!
Tytuł oryginalnyVi är bäst!
Dystrybutor Spectator
Data premiery24 października 2014
ReżyseriaLukas Moodysson
ZdjęciaUlf Brantås
Scenariusz
ObsadaDavid Dencik, Alexander Karlsson, Mira Barkhammar, Ann-Sofie Rase, Liv LeMoyne, Mira Grosin, Anna Rydgren, Steve Kratz, Peter Eriksson
Rok produkcji2013
Kraj produkcjiSzwecja
Czas trwania102 min
WWW
Gatunekdramat
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup

Wenecja 2013: Ladies Punk

Esensja.pl
Esensja.pl
Z Lucasem Moodyssonem, reżyserem filmu „We Are The Best”, który powalczy w Wenecji o nagrodę w sekcji Orizzonti, o anarchii na planie, żonie Coco i szaleństwie na punkcie Daniela Radcliffa rozmawia Marta Bałaga.

Marta Bałaga

Wenecja 2013: Ladies Punk

Z Lucasem Moodyssonem, reżyserem filmu „We Are The Best”, który powalczy w Wenecji o nagrodę w sekcji Orizzonti, o anarchii na planie, żonie Coco i szaleństwie na punkcie Daniela Radcliffa rozmawia Marta Bałaga.

Lukas Moodysson
‹We are the best!›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWe are the best!
Tytuł oryginalnyVi är bäst!
Dystrybutor Spectator
Data premiery24 października 2014
ReżyseriaLukas Moodysson
ZdjęciaUlf Brantås
Scenariusz
ObsadaDavid Dencik, Alexander Karlsson, Mira Barkhammar, Ann-Sofie Rase, Liv LeMoyne, Mira Grosin, Anna Rydgren, Steve Kratz, Peter Eriksson
Rok produkcji2013
Kraj produkcjiSzwecja
Czas trwania102 min
WWW
Gatunekdramat
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup
MB: Twoje pierwsze filmy, jak na przykład „Fucking Amal” czy „Tylko razem” były stosunkowo pogodne, potem zainteresowały Cię trudniejsze tematy. Podczas „We Are The Best” przez cały czas śmiałam się w bardzo zawstydzający sposób, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że Twój film będzie w stanie doprowadzić mnie do takiego stanu. Skąd taka zmiana?
LM: Życie czasem jest radosne, a czasem smutne, interesują mnie bardzo różne aspekty egzystencji. Jestem raczej niespokojną osobą, przynajmniej pod względem psychologicznym, dla mnie takie zmiany są w pewnym sensie naturalne. Zależą od tego, co mnie w danym momencie interesuje. Czasem wydaje mi się, że warto być optymistycznie nastawionym do świata, a czasem – że należy poruszyć trudne tematy. Może się to wydawać dziwne, ale w wielu przypadkach pociągał mnie dualizm takich sytuacji, niektóre z zabawniejszych rzeczy, które napisałem powstały z czegoś, co w zamierzeniu miało być smutne. Kiedy zdecydowałem się zrealizować „We Are The Best”, w moim życiu było dużo cierpienia. Może po prostu potrzebowałem czegoś, co zrównoważy te złe uczucia, to całe gówno, które mnie otaczało. Może dlatego nakręciłem pogodny film.
MB: Po nakręceniu „Mamuta” w 2009 roku zrobiłeś sobie dłuższą przerwę. Czy powrót na plan sprawił Ci przyjemność?
LM: Ostatecznie tak. Przez parę lat nie zrobiłem żadnego filmu, bo nie potrafiłem się na niczym skoncentrować. Chciałem tylko pisać, napisałem dwie powieści i było to wspaniałe doświadczenie. Robienie filmów jest tak absorbujące, ciągle robisz coś innego. Dlatego też nauczyłem się polegać na innych osobach, ja sam nigdy nie wiem, którą scenę mamy nakręcić po obiedzie, jestem strasznie chaotyczny.
Kiedy się lubię, zastanawiam się nad nowymi projektami, czuję się gotowy na kolejny film. Potem przestaję się lubić i gubię gdzieś ten entuzjazm.
MB: Wiem, że film jest oparty na komiksie Twojej żony (Coco Moodysson – przypis autorki), na jej życiu. Co Cię w nim zainteresowało?
LM: To trudne pytanie. Jesteśmy z Coco bardzo do siebie podobni, mieliśmy podobne doświadczenia. Nasi rodzice wcześnie się rozwiedli, słuchaliśmy tej samej muzyki, lubiliśmy te same rzeczy. Myślę więc, że w jej historii, w jej bohaterce rozpoznałem samego siebie. Kiedy kręciliśmy film, nie myślałem zbyt dużo o elementach autobiograficznych, nie myślałem o mojej żonie. Byłoby dziwne reżyserować w ten sposób, mówić komuś, że teraz musi zrobić to i tamto, bo ona na ich miejscu by tak zrobiła. Nigdy nie rozmawialiśmy o tym z aktorkami, Coco tak naprawdę nie przebywała na planie. Myślę, że byłoby dziwne gdyby tam była obserwując nasze poczynania i myśląc: to film o moim życiu. Podczas kręcenia częściej myślałem o sobie niż o niej, o moim własnym dzieciństwie.
MB: Jak dużo wolności dałeś dziewczynkom? Udaje Ci się stworzyć wrażenie radosnej anarchii.
LM: Tak, jest tu dużo radosnej anarchii (śmiech). One mają tą anarchię w sobie, było to dla nich dość naturalne. Oczywiście były momenty, kiedy musiałem dać im konkretne wskazówki, jakieś wytyczne, ale przez większość czasu pozostawiałem im sporo swobody. Nakręciliśmy dzięki temu wiele materiału, który ostatecznie nie znalazł się w filmie, wczoraj po projekcji o tym dyskutowaliśmy.
MB: Na szczęście pozostaje DVD i dodatki.
LM: Możliwe, że te niewykorzystane sceny się tam znajdą. Wiele z nich było naprawdę zwariowanych.
MB: Biorąc pod uwagę, że po zakończeniu zdjęć dysponowałeś tak dużą ilością materiału, czym kierowałeś się podczas montażu?
LM: Od początku mojej kariery pracuję z tym samym montażystą (Michał Leszczyłowski – przypis autorki). Był moim nauczycielem w szkole filmowej, myślę, że mamy takie samo podejście do montażu. Gdy reżyseruję, nie szanuję pisarza, gdy montuję – nie szanuję reżysera. Wielu reżyserów wchodzi do montażowni z ustalonym wyobrażeniem na temat tego, jak film powinien wyglądać, nie zwracają uwagi na to, że jakaś scena nie wyszła za dobrze i że lepiej byłoby się jej pozbyć. Dla mnie ten proces jest często bardzo bolesny, ale trzeba zdać sobie sprawę, że pewne rzeczy wyszły lepiej a inne gorzej i dokonać koniecznych zmian.
MB: Czy dialogi w filmie były improwizowane?
LM: Tak, bardzo wiele z nich było. Wprawdzie wcześniej napisałem scenariusz i dialogi, ale kiedy już znajdę się na planie jako reżyser, nie szanuję siebie jako pisarza. Kiedy kręcimy nawet nie patrzę na scenariusz, po części też dlatego, że do czytania potrzebuję okularów i nie chce mi się ich co chwilę zakładać. Blisko współpracuję z drugim reżyserem i to właśnie ona dba o to, żeby wszystko odbywało się według scenariusza. Ja tego nie robię, gdy po skończeniu ujęcia uznaję, ze skończyliśmy, ona czasem wtrąca, że brakuje jakiegoś dialogu, musimy więc wszystko powtórzyć i podejść do tego bardziej profesjonalnie (śmiech).
Jako reżyser rzadko się szanuję, bo rzadko czuję się dumny z tego, co zrobiłem. Myślę, że wczoraj podczas pokazu byłem odrobinę dumny.
MB: Ale tylko odrobinę.
LM: Tak. Niedawno uczyłem reżyserii w szkole filmowej w Helsinkach w Finlandii. To był jeden z tych rzadkich dla mnie momentów, kiedy wydawało mi się, że wiem, co robię. Próbowaliśmy kręcić różne sceny, ja siedziałem z tyłu klasy i poczułem…myślę, że trochę dzięki temu doświadczeniu zyskałem wystarczająco dużo pewności siebie, by zrobić ten film. Poczułem, że chcę wrócić na plan, że znów pragnę to robić. Miło było przez jakiś czas tylko przyglądać się temu, co robią inni, sprawiło to, że znowu zapragnąłem ująć w dłonie kamerę. To trochę jak w przypadku komentatorów sportowych, którzy byli kiedyś sportowcami, czasem czuje się, że najchętniej sami weszliby na boisko. To było właśnie takie uczucie, ja też nabrałem na to znowu ochoty.
MB: Podczas konferencji jedna z aktorek zauważyła, że dziewczynom łatwiej było być sobą w 1982 roku niż obecnie. Co o tym myślisz?
LM: Myślę, że obecnie kładzie się większy nacisk na to, jak wyglądasz, jak się zachowujesz. Myślę jednak, że dziś łatwiej jest robić rzeczy uważane za alternatywne. W 1982, jeśli byłaś dziewczyną, nagle obcięłaś sobie włosy i stałaś się punkiem nie było ci łatwo. Było to o wiele łatwiejsze dla chłopców, punk był bardzo zmaskulinizowany. Usiłował być przeciwieństwem establishmentu, ale tak naprawdę powielał wiele konwencji. Na tylnej okładce jednej z płyt pojawiających się w filmie są wypisane wszystkie zespoły, oczywiście członkami są sami mężczyźni. Znajdujące się tam zdjęcie przedstawia tort, w który wetknięto niedopałki, a pod spodem można przeczytać takie słowa: dziękujemy wszystkim dziewczynom, które upiekły ten tort. Nawet w takim ruchu jak punk dziewczyny wciąż musiały piec torty.
MB: Nie bawiły się więc chyba zbyt dobrze.
LM: Nie. No chyba, że lubi się piec.
MB: czy punk miałby jeszcze dziś sens?
LM: Nie widzę sensu w powtarzaniu tych samych rzeczy, ale można by zapożyczyć z niego pewne elementy. Na przykład to, żeby znów stanowić część swojego otoczenia w sensie fizycznym, a nie tylko siedzieć przed komputerem. Jedną z niewielu scen, której aktorki nie zrozumiały była ta, kiedy zabierają z ulicy śmieci i zanoszą je do domu. To się naprawdę wydarzyło, Coco zrobiła dokładnie tak samo i zacięła się w rękę. Ja sam dobrze pamiętam podobne sytuacje, zawsze zbieraliśmy jakieś rzeczy i próbowaliśmy je na coś przerobić. Po prostu uważam, że ludzie znów powinni zacząć się wspinać po jakiś płotach żeby zobaczyć, co jest po drugiej stronie.
MB: Teraz włamują się na konta w serwisach społecznościowych.
LM: Tak (śmiech).
MB: Na konferencji prasowej przewijał się wątek technologii, wszechobecnych komputerów. Jaki masz do tego stosunek?
LM: Powiedziałbym, że kocham to i nienawidzę. Nie chcę zabrzmieć jak staromodny dziad, choć mam do tego tendencje, moje dzieci uważają wręcz, że jestem agresywnie nastawiony do Internetu. Muszę zwalczać ten instynkt, bo technologia pozwala na ulepszenie wielu aspektów życia. Interesuje mnie przeszłość, jak ona na nas wpływa. Mamy w sobie te wszystkie cienie, czasem ważne jest o nich pamiętać, a czasem lepiej przypomnieć sobie, że jednak żyjemy w chwili obecnej.
MB: Dlaczego zdecydowałeś się nakręcić film na taśmie 35-milimetrowej?
LM: Chciałem, żeby film wydawał się trochę staromodny. To też kwestia samodyscypliny, bo musisz się wtedy bardziej ograniczać. Kiedy kręcisz w ten sposób, każda minuta kosztuje. To dobre przypomnienie, że w danym momencie naprawdę trzeba się skupić.
MB: Często stawiasz sobie takie ograniczenia?
LM: Tak. Gdybyśmy kręcili cyfrowo, biorąc pod uwagę sposób, w jaki pracuję, bez takich ograniczeń mogłoby się skończyć na improwizowaniu jednej sceny przez cały dzień. Tak przynajmniej wiem, że muszę w ten chaos i anarchię wprowadzić trochę dyscypliny.
(W tym momencie wywiad przerywa szaleństwo wywołane pojawieniem się Daniela Radcliffa, który w Wenecji promuje film „Kill Your Darlings”. Młode aktorki z „We Are The Best” usiłują za wszelką cenę choć na chwilę zobaczyć aktora).
MB: Chaos i anarchia.
LM: (śmiech) Chętnie bym sfilmował tą sytuację. Stanąłbym w jakimś kącie i po prostu się temu przyglądał.
MB: Przy „We Are The Best” pracowałeś z aktorkami, które są bardzo młode. Czy to ich pierwsze doświadczenie filmowe?
LM: Mniej więcej, grająca Klarę Mira Grosin wystąpiła wcześniej w filmie krótkometrażowym, zrobiła też kilka telewizyjnych programów dla dzieci, ale to by było na tyle. W przypadku Miry Barkhammar po raz pierwszy spędziłem z jednym aktorem tyle czasu na planie. Była tam każdego dnia.
Praca na planie jest ciężka, każdy zaczyna czuć się zmęczony, czasem musiałem w nie czymś rzucić, żeby się obudziły. Czasem przynosiłem im też słodycze, ale wolałem tego unikać, bo potem wszyscy tylko stali i jedli i nikt nie pracował.
MB: Rozumiem, że ta produkcja była łatwiejszym doświadczeniem niż twój poprzedni film.
LM: Trwała krócej, kręciliśmy w moim własnym języku, a to bardzo wiele zmienia, bo w przekładzie traci się wiele niuansów językowych. To było bardzo dobre doświadczenie, choć i tak okazało się pod wieloma względami skomplikowane. Film ma miejsce w latach 80-tych, nie mogliśmy po prostu wyjść na ulicę i kręcić, musieliśmy ją zamknąć, pozmieniać wszystkie znaki. W filmie nie ma wprawdzie aż tak wielu scen na zewnątrz, ale i tak często stanowiło to problem.
MB: Po prostu musze Cię o to spytać, nie mogę się oprzeć. Kto jest autorem śpiewanych w filmie piosenek?
LM: „Breżniew, Reagan: Fuck Off!” to prawdziwa piosenka. Dokładnie tak jak w filmie, Coco i jej przyjaciółki rzeczywiście miały zespół i zaprzyjaźniły się z grupą chłopaków. Ci chłopcy teraz są już oczywiście dorośli i grają w filmie mężczyzn prowadzących centrum młodzieżowe, to właśnie oni napisali tą piosenkę. Musieli więc nauczyć dzieciaki grające ich w filmie piosenki, którą sami napisali, gdy mieli po dwanaście lat. Myślę, że było to dla nich bardzo dziwne, nostalgiczne przeżycie.
Zważywszy na to, że film jest w pewnym sensie autobiograficzny, takich sytuacji było wiele. Ojca Miry Grosin gra jej prawdziwy ojciec, ceniony aktor David Dencik. Co zabawne, jej postać oparta jest na prawdziwej osobie, która ma ojca a jego ulubionym aktorem jest właśnie grający go w filmie Dencik. Był z tego powodu strasznie dumny.
(Wywiad ponownie przerywają młode aktorki po raz kolejny przeprowadzając szturm na Daniela Radcliffe, który na szczęście zdążył schować się w pawilonie).
LM: Niewiarygodne (śmiech). Wracając do pytania, w przypadku piosenki „Nienawidzę sportu” ja sam napisałem połowę tekstu, resztę dodały dziewczyny z pomocą szwedzkiej artystki Marit Bergman. Nie ma to związku z samym filmem, ale Marit niedawno zaczęła nowy projekt, który polega na tym, że uczy muzyki wyłącznie dziewczęta.
Marta Bałaga: Podczas promocji „Lilja 4-ever” powiedziałeś, że najpierw wybierasz konkretne piosenki i dopiero potem montujesz film. Czy tak było też w tym przypadku?
Lucas Moodysson: Tak było w przypadku kilku moich filmów. Jeśli chodzi o „We Are The Best” muzyka była bardzo istotna, stanowiła część scenariusza. Zanim dostaliśmy do niej prawa byłem więc trochę nerwowy. To szwedzka muzyka z lat 80-tych, którą bardzo lubię, którą lubiłem, gdy sam miałem po 12, 13 lat.
(Tym razem aktorki usiłują wrzucić przez otwarte okno pawilonu liścik do Daniela, niestety znajduje się ono zbyt wysoko, więc proszą o pomoc samego Moodyssona).
MB: Widzę, że sportretowane przez dziewczynki postaci są dokładnym odzwierciedleniem ich samych. One nie będą piekły żadnych tortów.
LM: Nie (śmiech). Mają ważniejsze rzeczy do zrobienia.
koniec
8 września 2013

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Koledzy od komiksów to już by cię gonili z widłami
Tomasz Kołodziejczak

21 III 2024

O albumie "Historia science fiction", polskiej fantastyce i całej reszcie, z Tomaszem Kołodziejczakiem rozmawia Marcin Osuch

więcej »

Dobry western powinien być prosty
John Maclean

20 XI 2015

Z Johnem Macleanem o stawianiu sobie ograniczeń i o tym, dlaczego wszystkie westerny są rewizjonistyczne rozmawia Marta Bałaga.

więcej »

Jak zrobić „Indianę Jonesa” lepszego od „Poszukiwaczy Zaginionej Arki”?
Menno Meyjes

23 XI 2014

Usłyszałem od Spielberga, że nie powinienem kręcić, dopóki nie poznam emocjonalnego sedna sceny, dopóki nie spojrzę na nią z sercem- mówi Menno Meyjes, scenarzysta „Koloru purpury” i „Imperium słońca”, które wkrótce ponownie wejdą do polskich kin.

więcej »

Polecamy

Knajpa na szybciutko

Z filmu wyjęte:

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Inne recenzje

Co nam w kinie gra: We are the best!
— Marta Bałaga

Wenecja 2013: Anarchy in Sweden
— Marta Bałaga

Z tego cyklu

Pani Zemsta
— Marta Bałaga

W drodze
— Marta Bałaga

Ze szkoły drukarskiej na festiwal w Wenecji
— Marta Bałaga

Samotność w wielkim mieście
— Marta Bałaga

Umarli milczą
— Marta Bałaga

Happy Ending
— Marta Bałaga

Mała najbliższa ojczyzna
— Marta Bałaga

Obcy wśród nas
— Marta Bałaga

Anarchy in Sweden
— Marta Bałaga

Złoty Lew dla „Sacro GRA”

Tegoż twórcy

Co nam w kinie gra: Mamut
— Urszula Lipińska

Bez egoizmu i dogmatów
— Michał Chaciński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.