Historia w obrazkach: Pokochać zbrodniarza? [Franck Bonnet, Jean-Yves Mitton „Attyla… moja miłość. Tom 1: Wilczyca Lupa” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl W połowie V wieku po Chrystusie jego imię wzbudzało w Rzymie i Konstantynopolu strach i przerażenie. O jego pobratymcach historycy rzymscy pisali rzeczy tak niestworzone, że dzisiaj, czytając ich relacje, można wątpić, czy na pewno ich bohaterami są ludzie, a nie potwory z piekielnych otchłani. Jakby na przekór temu, dwaj francuscy autorzy – scenarzysta Jean-Yves Mitton i rysownik Franck Bonnet – swoją serię komiksową zatytułowali „Attyla… moja miłość”.
Historia w obrazkach: Pokochać zbrodniarza? [Franck Bonnet, Jean-Yves Mitton „Attyla… moja miłość. Tom 1: Wilczyca Lupa” - recenzja]W połowie V wieku po Chrystusie jego imię wzbudzało w Rzymie i Konstantynopolu strach i przerażenie. O jego pobratymcach historycy rzymscy pisali rzeczy tak niestworzone, że dzisiaj, czytając ich relacje, można wątpić, czy na pewno ich bohaterami są ludzie, a nie potwory z piekielnych otchłani. Jakby na przekór temu, dwaj francuscy autorzy – scenarzysta Jean-Yves Mitton i rysownik Franck Bonnet – swoją serię komiksową zatytułowali „Attyla… moja miłość”.
Franck Bonnet, Jean-Yves Mitton ‹Attyla… moja miłość. Tom 1: Wilczyca Lupa›Co prawda nie dociągnął do pięćdziesiątki (do półwiecza życia zabrakło mu prawdopodobnie jedynie trzech lat), ale i tak, biorąc pod uwagę tryb życia, jaki prowadził, można stwierdzić, że dane mu było przebywać wystarczająco długo na tym łez padole. A przynajmniej na tyle długo, by w znaczący sposób wpłynąć na losy Starego Kontynentu. Nazywano go w Rzymie „ Biczem Bożym”; kapłani twierdzili bowiem, że zesłał go sam Bóg Ojciec, aby ukarać chrześcijan za grzechy i nieprawości. Dzięki swoim czynom na trwałe przeniknął do świata literatury – zarówno tej dawnej, średniowiecznej (vide „Pieśń o Nibelungach”, „Edda poetycka”), jak i współczesnej (powieści Williama Dietricha i Williama Napiera) – choć pewnie nikt nie chciałby być w niej przedstawiony tak, jak on został odmalowany przez autorów. Mowa oczywiście o władcy Hunów, Attyli, synu Mundzuka i bracie Bledy, którego zresztą kazał w 445 roku zamordować, aby przejąć jedynowładztwo nad swoim ludem. Co aż tak bardzo szokować nie powinno; podobne praktyki należały bowiem w dawnych czasach do codzienności – i to nie tylko u „niewiernych” Turków, lecz także w wielu królestwach chrześcijańskich (Polska piastowska też nie była wyjątkiem). Nie musząc obawiać się ciosu w plecy od Bledy, w 447 roku Attyla – osiedlony tymczasowo na obszarze dzisiejszych Węgier i północnych Bałkanów – najechał na ziemie Cesarstwa Wschodniorzymskiego i zmusił cesarza konstantynopolitańskiego Teodozjusza II do zapłacenia jednorazowego trybutu. Na tym zresztą nie skończył, syn Arkadiusza musiał też każdego roku wypłacać Hunom wysoki haracz. Ot, był Attyla zwykłym bandytą i rzezimieszkiem, któremu w pewnym momencie zaczęła się marzyć władza nad Europą, do której droga miała go powieść przez sypialnię podstępnej Honorii, rodzonej siostry nieudolnego władcy Rzymu Walentyniana III. Co by o nim nie mówić, na pewno był Attyla postacią barwną (łatwo to pisać, gdy żyje się tysiąc pięćset lat później, prawda?), dziwić zatem nie powinno, że trafił na karty powieści historycznych i komiksów. To drugie stało się za sprawą dwóch francuskich autorów, którzy w Polsce wciąż pozostają nieznani. Scenarzysta (i rysownik, choć akurat nie w tym przypadku) Jean-Yves Mitton urodził się w Tuluzie dwa miesiące przed zakończeniem drugiej wojny światowej. W krajach frankofońskich znany jest dzięki kilku cyklom podejmującym tematy historyczne. Szczególnym zainteresowaniem Mitton darzy starożytność; jej poświęcił „Vae victis” (15 tomów, 1991-2006), „Gilgamesza” (1996), opartego na powieści Lewisa Wallace’a „Ben Hura” (4 tomy, 2008-2010) oraz „Messalinę” (dotychczas ukazały trzy z sześciu zaplanowanych albumów). Z kolei w czasy średniowieczne przenosiły czytelników serie „Quetzalcoalt” (7 tomów, 1997-2008) oraz poświęcone Wikingom „Kroniki barbarzyńców” (6 części, 1994-2000). Przy komiksie o Attyli Mitton współpracował z młodszym od siebie o dziewiętnaście lat rysownikiem rodem z Troyes Franckiem Bonnetem. Swoją przygodę z medium komiksowym Bonnet rozpoczął od sensacyjnej „Vanity Benz” (4 tomy, 1995-1998), później powstały jeszcze quasihistoryczna „Vell’a” (3 albumy, 2004-2006), zahaczające o fantastykę „T.N.O.” (3 części, 2006-2008) oraz przygodowi „Piraci z Baratarii” (6 tomów, 2009-2013). Sześć odsłon cyklu „Attyla… moja miłość” panowie Mitton i Bonnet stworzyli dla wydawnictwa Glenat pomiędzy 1998 a 2003 rokiem. Akcja pierwszego tomu „Attyli…”, który nosi tytuł „Wilczyca Lupa”, rozpoczyna się we wrześniu 449 roku. Do położonego w delcie Dunaju obozowiska władcy Hunów przybywa delegacja z Konstantynopola, w składzie której znajdują się między innymi legat cesarski Oktawiusz Placjusz oraz biskup Teokrassos. Teodozjuszowi II bardzo zależy na spokoju na północnych krańcach swojego imperium, dlatego też posyła Attyli masę podarków, wśród których znajdują się dwa cokolwiek zaskakujące: pochodzący z Bliskiego Wschodu niewolnik Guddur oraz zamknięte w klatce zwierzę, którym Guddur się opiekuje. Dla wysłanników cesarza taka wyprawa to powód do ogromnego stresu, tyle się bowiem o Hunach nasłuchali, że spodziewają się po nich wszystkiego najgorszego. Ich obawy w pewnym sensie się potwierdzają – Attyla to ordynarny pijak, bezbożnik i barbarzyńca, dla którego życie ludzkie (a tym bardziej życie wroga) nie przedstawia większej wartości, który pragnie jedynie władzy i nie potrafi docenić prezentów, jakie ofiarowują mu Oktawiusz Placjusz i Teokrassos (na przykład relikwie świętego męczennika Dominianusa). Zresztą na co mu one w namiocie, który zapewne niebawem i tak zwinie, by ruszyć dalej, na zachód Europy – po władzę i łupy… Attyla – bezlitosny i posługujący się przede wszystkim, jak zwierzę, instynktem – ma też jednak swój głos rozsądku. To szaman Yinn (zapewne Chińczyk z pochodzenia), który w wizycie delegacji cesarskiej szybko dopatruje się drugiego dna, przekonany, że ofiarowane jego panu podarki to jedynie zasłona dymna, która ma odwrócić uwagę od rzeczywistych zamiarów wrogów. Problem jest istotny, albowiem Hunowie zdążyli już nadepnąć na odcisk nie tylko Teodozjuszowi II, ale także rządzącemu (przynajmniej nominalnie) Cesarstwem Zachodniorzymskim Walentynianowi III; obaj władcy bardzo chętnie pozbyliby się Attyli. Jedynym pocieszeniem dla wodza wojowniczych koczowników może być fakt, że cesarze zasiadający w Konstantynopolu i Rzymie sami nie mogą dojść do porozumienia i rywalizują o wpływy w świecie chrześcijańskim. To właśnie chce wykorzystać dla dobra swego pana Yinn, który – w myśl sentencji nieznanego mu pewnie Wergiliusza „Obawiam się Greków, nawet gdy przynoszą dary” – od razu po odjeździe Oktawiusza Placjusza zabiera się za wyciśnięcie prawdy z Guddura. Tymczasem król Hunów „rozpakowuje” tajemniczy prezent zamknięty w klatce. Tych fragmentów komiksu na pewno nie powinny czytać dzieci – zarówno z uwagi na nienormatywną leksykę, jak i ociekające perwersyjnym seksem rysunki. Dla dorosłych z kolei może to stanowić dodatkową zachętę, by sięgnąć po dziełko Mittona i Bonneta. Biorąc pod uwagę, że „Wilczyca Lupa” to dopiero pierwsza część sześciotomowego cyklu, raczej trudno spodziewać się po niej scenariuszowych fajerwerków. Pomyślana została bowiem przede wszystkim jako wprowadzenie do właściwej fabuły; Mitton wykorzystuje ją w zasadzie po to, by zaprezentować głównych bohaterów serii – Attylę, Yinna, Guddura i… tytułową wilczycę, której imię miało w starożytnym Rzymie jednoznaczne konotacje, przywodzące na myśl najstarszy zawód świata. Momentami można odnieść wrażenie, że niektóre sceny są niepotrzebnie rozciągnięte w czasie, rozpisane nawet na kilka plansz, co z kolei prostą drogą prowadzi do konstatacji, iż w albumie dzieje się niewiele. Od strony plastycznej też trudno o zachwyt. Bonnet, wierny klasyce komiksu frankofońskiego, rysuje bardzo poprawnie, starając się najdrobniejszymi szczegółami wypełniać dalsze plany (prawie) każdego kadru. Całkiem nieźle wychodzą mu krajobrazy naddunajskie oraz demoniczne, skośnookie twarze Hunów; nieco gorzej radzi sobie natomiast – i to już jest grzech z punktu widzenia dorosłego, męskiego czytelnika niewybaczalny – z postaciami nagich kobiet, których w „Wilczycy…” nie brakuje. Cóż, od Milo Manary (vide „ Indiańskie lato”, „ El Gaucho”, „ Borgia”) mógłby się jeszcze wiele nauczyć.
|