„Drapieżcy” #2 (Rapaces II), „Nathan Never: Serce mroku”, „Frank Lincoln: Prawo dalekiej północy” (Frank Lincoln: La loi du Grand Nord), „Star Wars: Karmazynowe Imperium”, „Lanfeust z Troy: Zamek Or Azur”, „Wody Morteluny: Szczurza szachownica”, „Aliens versus Predator versus Terminator”, „Public Relations: Ręka rękę…”, „Aqq #26”, „Produkt #11”, „Tomb Raider: Deadcenter” #1 #2, „Gróby prezentuje: Rechot”
„Drapieżcy” #2 (Rapaces II), „Nathan Never: Serce mroku”, „Frank Lincoln: Prawo dalekiej północy” (Frank Lincoln: La loi du Grand Nord), „Star Wars: Karmazynowe Imperium”, „Lanfeust z Troy: Zamek Or Azur”, „Wody Morteluny: Szczurza szachownica”, „Aliens versus Predator versus Terminator”, „Public Relations: Ręka rękę…”, „Aqq #26”, „Produkt #11”, „Tomb Raider: Deadcenter” #1 #2, „Gróby prezentuje: Rechot”
Majstersztyk
Kilka lat temu na konwencie wpadła mi w ręce jakaś pozycja amerykańskiego komiksu, zapewne o superbohaterach, i wywołała zachwyt i smutek – dlaczego u nas nie można znaleźć, TAK wydanych, TAK rysowanych i TAK kolorowanych komiksów. Coś się zmieniło – TAKIE komiksy zaczynamy już widzieć na naszych półkach, a jednym z przykładów są „Drapieżcy” Dufaux i Mariniego. Tym lepiej, że jest to komiks europejski (do mnie jednak mit superbohatera nie przemawia) o znakomitym scenariuszu i rewelacyjnym rysunku.
Szczerze mówiąc nie ma słów, aby wyrazić mój zachwyt tą serią – wszystko jest wspaniałe. Grafika, kadrowanie, nastrój… Po części pierwszej zastanawialiśmy się kim są dwie siły toczące miedzy sobą wojnę i jakby nie przejmujące się przy tym obecnością na ziemi zwykłych śmiertelników. Druga część komiksu wyjaśnia tę zagadkę, oczywiście nie będę tego zdradzał, gdyż stopniowe odkrywanie tajemnic przerażającego rodzeństwa i tych, których panowanie się kończy, należy do największych zalet scenariusza. Poza nimi, Dufaux wprowadził tu na główny plan postać policjantki Lenore, razem z którą odkrywamy zagadki, z która możemy się identyfikować i której losem się przejmujemy (a jest czym się przejmować). Pojawiają się tez oczywiście nowe postacie – i, ma się rozumieć, możemy się jedynie domyślać jaka może być ich rola.
Największe wrażenie robi chyba scena pościgu po dachach w padającym deszczu – pięknie rysowana, jednolita kolorystycznie, o niesamowitym nastroju – to trzeba zobaczyć. Zwraca uwagę też piękny kadr ukazujący Drapieżców na tle panoramy całego miasta – na jego przykładzie również widać, jakie znaczenie może mieć w komiksie umiejętny dobór kolorów. Nie waham się nazwać całości arcydziełem komiksu, aż szkoda, że Egmont nie wydał całości w kolekcjonerskiej, twardej oprawie.
Uwaga – na okładce widnieje znaczek „Tylko dla dorosłych” – i w przypadku tej części jest jeszcze bardziej uzasadniony niż dla części pierwszej.
P.S. Dla spostrzegawczych – znajdźcie w komiksie przewrotne i nieco perwersyjne nawiązanie do teorii, że wampiry nie odbijają się w lustrze…
Nathan Never w jądrze ciemności
Niezwykle trafną decyzją wydawnictwa Egmont było przybliżenie polskiemu czytelnikowi dwóch włoskich serii komiksowych – „Dylan Dog” i „Nathan Never”. Serie czarno białe, kreślone prostą acz staranną (zwłaszcza w przypadku „Dylana”) kreską, swą jakość zawdzięczają scenariuszom – czy jest to postmodernistyczna zabawa konwencją horroru, okraszona świetnym dowcipem w przypadku „Dylana Doga”, czy też mroczne opowieści nawiązujące do literatury w przypadku „Nathana Nevera”. O ile pierwszy w Polsce wydany album był futurystyczną, kosmiczną adaptacją „Draculi” Brama Stokera, to już „Serce Mroku” nawiązuje do absolutnej klasyki – „Jądra Ciemności” Józefa Conrada Korzeniowskiego. Fabuła czerpie z opowiadania Conrada motyw poszukiwania zaginionego w dżungli naukowca i jego wybór ucieczki od cywilizacji (dodatkowym żartem autora jest nadanie naukowcowi nazwiska Korzeniowski). Komiks kładzie nacisk jednakże na ekologię. Sugestywnie pokazuje ostatnie enklawy natury w zniszczonym, maszynowym świecie przyszłości. Never nie ma tu pola do popisu – staje się jednak w dużej mierze biernym obserwatorem wydarzeń – zdaje się rozumieć Korzeniowskiego, przeciwstawiając się jednak drastycznym metodom. Przyznaję, że nie jest to miła, lekka rozrywka – niektóre sceny naprawdę przyprawiają o dreszcze, a wymowa całości, zarówno w warstwie ekologii jak i relacji międzyludzkich jest skrajnie pesymistyczna. Komiks rozrywkowy z ambicjami filozoficznymi. Polecam szczerze wszystkim miłośnikom mrocznych klimatów.
P.S. Nie wiem jak się ma oryginalny włoski tytuł komiksu do włoskiego tłumaczenia „Jądra ciemności” – jeśli jest innym zwrotem oznaczającym to samo, co ma sugerować tytuł „Serce mroku”, to chyba jednak szczęśliwsze byłoby wybranie innych synonimów, bowiem „Serce mroku” to tytuł znakomitego opowiadania Jacka Dukaja, też oczywiście nawiązującego do dzieła Conrada. Ale może się czepiam.
Kompleks porzuconych mężów
Tytułowy bohater nowej serii komiksowej, Frank Lincoln, to były policjant, który po niewyjaśnionym zaginięciu swojej żony Susan odchodzi ze służby i otwiera prywatne biuro detektywistyczne, by spróbować odnaleźć ją na własną rękę. Opiekując się dorastającą córką, zdarza mu się popełniać wychowawcze błędy, ale zawodowo wszystko wydaje się układać całkiem dobrze – jako prywatny detektyw zyskuje rozgłos w okolicach miasta Anchorage. Mija pięć lat, podczas których czas stopniowo zabliźnia stare rany, córka dorasta, Lincoln zaś wykazuje coraz większą słabość do alkoholu. Tyle o Lincolnie dowiadujemy się z pierwszych stron komiksu. Zaraz potem na scenę wkraczają pozostali bohaterowie: młody Eskimos, który usilnie stara się dostać pracę w biurze Lincolna, blondynka szukająca ochrony przed zazdrosnym narzeczonym i ci źli – syn szefa mafii na Alasce z paroma kumplami. Los splata ich ścieżki ,w wyniku czego Lincoln trafia na ślady swej żony…
„Prawo dalekiej północy” fabularnie stoi na całkiem przyzwoitym poziomie, porównywalnym do pierwszej części „W kręgu podejrzeń”, czyta się dobrze, a z jeszcze większą przyjemnością ogląda. Główną zasługą tego jest ciekawe kadrowanie i kolorystyka zastosowane w komiksie, bardzo dynamizujące historię. Autor, dobrze wyczuwając rytm akcji, odpowiednio dostosowuje rozkład kadrów oraz umiejętnie wykorzystuje potencjał drzemiący w tle strony, czyniąc z niego bądź to główny kadr planszy, bądź po prostu zmienia jego kolor. Praktycznie każda kolejna strona to nowe wizualne doświadczenie. Oby podobnie było z kolejnymi albumami.
Karmazynowe Imperium kontratakuje
Kilka lat temu ukazywał się magazyn „Gwiezdne Wojny”. Na kredowym papierze prezentowane były historie z uniwersum Star Wars. Niestety magazyn po kilkunastu numerach przestał się ukazywać. Dzis Egmont (ówczesny wydawca magazynu) drukuje jedną z lepszych historii, które się tam ukazały – Karmazymowe Imperium.
Akcja komiksu dzieje się po wydarzeniach znanych z filmowej trylogii, oraz po tych przedstawionych w Mrocznym Imperium (komiksie wydanym w polsce nakłądem TM-Semic). Resztkami Imperium rządzi Karnor Jaxx – człowiek, który ma ambicje zasiąść na pustym tronie Imperatora. Jedynym, który może mu pokrzyżować plany jest Kir Kanos – jeden z członków osobistej gwardii Palpatine`a.
Imperium to bardzo dobrze opowiedziana historia o zdradzie, honorze i lojalności. Postacie przedstawione w komiksie są mocno zarysowane, akcja toczy się wartko i nieraz zaskakuje czytelnika. Owszem są pewne wpadki (nie wiedziałem, że myśliwca Tie można strącić z blastera), ale nie przeszkadzają one w odbiorze komiksu.
Graficznie komiks również nie rozczarowuje. Russel to uznany rysownik, który operuje czystą, realistyczną kreską. Jedyne z czym nie do końca sobie radzi to proporcje pojazdów – czasem są one zbyt małe.
Papier nie jest kredowy (a taki był w magazynie) i na początku sądziłem, że nie wyjdzie to historii na dobre. Jednak farba położona jest sprawnie i kolory są świetne.
W USA regułą jest, ze komiks najpierw wychodzi w częściach, a dopiero potem opowieść wydawana jest w jednym tomie. W Polsce to chyba pierwszy taki przypadek. Mnie osobiście to cieszy – dowodzi tego, że Egmont stara się dbać o czytelników. Pytanie tylko, czy komiks nie trafi w próżnie – starzy fani już go mają (w częściach), a tych nowych jeszcze nie ma…