Komiks „Kot rabina” pomyślany został jako bajka. Z jednym tylko zastrzeżeniem: absolutnie nie jest to bajka dla dzieci! Mujrum jest tytułowym kotem rabina. Jak każdy kot, chodzi własnymi drogami, nie przejmuje się ludzkimi fanaberiami, znając doskonale swoją wartość...
Kot ma rabina, a rabin – kota
[Joann Sfar „Kot Rabina #1: Bar micwa” - recenzja]
Komiks „Kot rabina” pomyślany został jako bajka. Z jednym tylko zastrzeżeniem: absolutnie nie jest to bajka dla dzieci! Mujrum jest tytułowym kotem rabina. Jak każdy kot, chodzi własnymi drogami, nie przejmuje się ludzkimi fanaberiami, znając doskonale swoją wartość...
Joann Sfar
‹Kot Rabina #1: Bar micwa›
Żydzi to naród niezwykle wyczulony odnośnie swojej historii, tradycji, religii czy kultury (kolejnym na to dowodem okazała się dyskusja, jaką rozbudziła nie tak dawna premiera „Pasji” Mela Gibsona). Co zresztą nas, gojów, dziwić w zasadzie nie powinno. Jakiż bowiem inny naród tyle musiał w swoich dziejach znieść cierpień i upokorzeń? Tyle musiał przezwyciężyć przeciwieństw na drodze do zachowania swej tożsamości i odbudowy, po prawie dwóch tysiącach lat, własnej państwowości?… A że spora część środowisk żydowskich, zwłaszcza tych ortodoksyjnych, płaci za ową wierność narodowym ideałom nierzadko wysoką cenę oskarżeń o absurd bądź paranoję (przynajmniej tak my możemy odbierać zajmowane przezeń skrajnie fundamentalistyczne stanowisko) – to już zupełnie inny temat. Wyobraźcie sobie jednak, jakąż polemikę wywołałyby filmy takie, jak „Życie jest piękne” czy też „Pociąg życia”, gdyby nie zostały nakręcone przez reżyserów żydowskiego pochodzenia! Jakie gromy i przekleństwa ściągnąłby na swoją głowę autor „Mausa”, gdyby okazał się gojem (żydowskie pochodzenie też go zresztą nie uchroniło całkowicie przed atakami ortodoksów)! „Kot rabina” Joanna Sfara nie jest wprawdzie komiksem aż tak kontrowersyjnym jak dzieło Arta Spiegelmana, ale zawiera wystarczająco dużo przytyków i złośliwości pod adresem judaizmu i rabinów, by narazić się na oskarżenia o… antysemityzm. Tkwi w tym jednak absurdalna sprzeczność! A raczej: tkwiłaby, gdyby oskarżenia takie zaczęto formułować. Na szczęście nic o takowych, przynajmniej na razie, nie słychać.
Akcja komiksu rozgrywa się w światku Sefardyjczyków. Autor nie określił jednak bliżej ani miejsca, ani też czasu akcji. Raczej nie jest to Hiszpania (kolebka tego odłamu żydowskiego narodu), z której „dzieci Abrahama, Izaaka, Jakuba” wygnane zostały edyktem królewskim w końcu XV wieku. Sądząc po architekturze, nie jest to również Anglia ani Holandia, ani też Włochy, dokąd to zdecydowana większość Sefardyjczyków uciekła z ogarniętego inkwizycyjną psychozą Półwyspu Iberyjskiego. Może więc któreś z państw znajdujących się pod panowaniem ówczesnego Imperium Ottomańskiego? Tam również żydowska diaspora szukała schronienia. Francuscy recenzenci „Kota rabina” wskazywali natomiast na któreś z państw Maghrebu (czyli północnej, arabskiej Afryki), ze szczególnym uwzględnieniem Algieru. Za takim rozwiązaniem przemawiałoby także arabskie sąsiedztwo głównych bohaterów komiksu. Czas akcji to najprawdopodobniej druga połowa XIX albo też początek XX wieku (do wybuchu pierwszej wojny światowej) – za takim rozwiązaniem przemawiałyby „europejskie” stroje wyemancypowanych Arabek, jak również oświetlenie ulic lampami gazowymi. Czas i miejsce nie są jednak w dziele Sfara rzeczą najważniejszą; nie ma więc o co kruszyć kopii, gdyby nagle okazało się, że autor wyobrażał je sobie zupełnie inaczej niż recenzent. Dużo ważniejsza – i przyjemniejsza! – jest bowiem treść komiksu.
„Kot rabina” pomyślany został jako bajka. Z jednym tylko zastrzeżeniem: absolutnie nie jest to bajka dla dzieci! Na stronie wydawcy, co zresztą powtórzono później w kilku prasowych recenzjach, album ten wywodzi się z tradycji francuskiego bajkopisarstwa, zapoczątkowanej przez Jeana de La Fontaine’a. Ja mam jednak dziwne wrażenie, że korzeni tej opowieści doszukiwać należy się znacznie wcześniej: w bajkach arabskich spisanych w „Księdze tysiąca i jednej nocy” (jednym z jej najważniejszych elementów składowych była tzw. bajka zwierzęca), która podbiła Europę na początku XVIII wieku właśnie dzięki pośrednictwu Francuzów. De La Fontaine, który zmarł nieco wcześniej (w 1695 roku), całości dzieła w druku zobaczyć nie mógł, ale spore jego fragmenty mógł znać i, choćby częściowo, na nim się wzorować. A że Sfar głównym bohaterem komiksu uczynił kota – utwierdza mnie jedynie w tym przekonaniu, bo przecież zwierzę to było „wykorzystywane” w literaturze już od czasów staroegipskich. Najrzadziej zaś chyba właśnie w bajkach żydowskich.
Mujrum – jeśli się nie mylę, rasowy pers – jest tytułowym kotem rabina. Jak każdy kot, chodzi własnymi drogami, nie przejmuje się ludzkimi fanaberiami, znając doskonale swoją wartość. To jednak w niczym nie przeszkadza mu w nocnych eskapadach, podczas których goni po dachach kotki, które ma ochotę – to cytat – „posunąć”. Do tej pory niby wszystko w porządku. Tyle że Mujrum jest mimo wszystko zwierzęciem niezwykłym, na co spory wpływ, choć zupełnie nieświadomie, miał jego właściciel. Pewnie trochę z nudów, a może ze zwykłej kociej ciekawości, zwierzak ten począł bowiem – wraz ze swoim panem – „studiować” Torę. Rabin nigdy by się o tym nie dowiedział, gdyby nie jedno tragiczne wydarzenie. Otóż pewnego dnia z rabinicznego domu zniknęła gadająca papuga. „Zeżarł” ją kot, który tym samym zyskał dar mówienia, co rabbi skrzętnie odnotował jako „cud”. Od razu też skonstatował zaistnienie „wielkiego nieszczęścia”, o którym natychmiast poinformował swoją córkę: „[kot] Opowiada same kłamstwa”. W ustach świątobliwego człowieka zaiste musiało to zabrzmieć złowrogo. Przestraszyć nie na żarty musiał się także sam Mujrum, który – na podstawie wiedzy zaczerpniętej z Tory i słów swego pana – wyciągnął jedyny słuszny wniosek: jeżeli chce być zaakceptowany przez rabina i jego córkę (a na tym szczególnie mu zależało), musi stać się „dobrym Żydem”. Co to oznacza? Modlić się do Jehowy, jeść koszerne potrawy, w końcu – w wieku trzynastu lat przejść bar micwę, czyli uroczystość, podczas której zostanie wprowadzony do żydowskiej wspólnoty wyznaniowej jako jej pełnoprawny członek. Rabin w zasadzie nie miałby nic przeciwko temu, gdyby nie fakt, że Mujrum jest… kotem.
Problem żydowskości kota z biegiem czasu zatacza coraz szersze kręgi. Rabbi, nie będąc w stanie rozwiązać tej kwestii w pojedynkę, udaje się więc – wraz z kotem – do swego mistrza. Dyskurs „rabina mojego rabina” z Mujrumem jest najświetniejszą, najzabawniejszą i najbardziej filozoficzną partią albumu. Jest to w zasadzie, odbywające się na płaszczyźnie humorystycznej, starcie dwóch koncepcji judaizmu: jego nurtu ortodoksyjnego, sprzeciwiającego się wszelkiej racjonalistycznej filozofii (który za sprawą pism żydowskich myślicieli pochodzenia niemieckiego, Hirscha i Frankla, od połowy XIX wieku zaczął odgrywać w życiu diaspory coraz ważniejszą rolę) z nurtem oświeceniowym (reprezentowanym przez inicjatora Haskali, Mojżesza Mendelssohna). Mujrum robi jednak krok dalej, w pewnym momencie dyskusji podważając niemal nawet istnienie Boga („[…] Bóg to pocieszająca ułuda. […] nie ma nikogo, kto by się nim zajął, bo jest stary i jego rodzice nie żyją”), co zdaje się być dalekim echem – także w tym samym okresie historycznym zdobywających coraz większy rozgłos – poglądów komunistycznych („Manifest komunistyczny” Karola Marksa i Fryderyka Engelsa opublikowany został w 1848 roku). Owa „pocieszająca ułuda” blisko bowiem współbrzmi z propagowanym przez marksistów, a nawiązującym do „nauki” samego „mistrza”, stwierdzeniem, iż religia to jedynie „opium (dla) mas”.
Przemiana Mujruma w człowieka, a więc odbywająca się w odmiennym niż w opowiadaniu Franza Kafki kierunku (bohater „Przemiany” przeistacza się w chrząszcza), szybko okazuje się dlań pasmem nieszczęść i udręk. Traci on bowiem – początkowo nawet nie zdając sobie z tego sprawy – rzecz najważniejszą: wolność! Będąc „tylko” kotem, mógł robić i mieć wszystko; będąc „aż” kotem obdarzonym atrybutami człowieczeństwa – przede wszystkim: mową – granice jego wolności zaczynają się ścieśniać. Nie wolno mu odzywać się w towarzystwie „ukochanej” Zlabii (córki rabina), nie wolno zabierać głosu w dyskusjach prowadzonych przez uczniów rabbiego, wreszcie – co musiało zaboleć go najbardziej – niewinne kocie sny zastąpione zostały „ludzkimi” koszmarami. Dar, jaki posiadł „zżerając” irytującą wszystkich papugę (a więc częściowo czyniąc nawet rabinowi przysługę), okazał się mieć wyjątkowo wygórowaną cenę. Tyle że to pewnie jeszcze nie koniec dramatów nieszczęsnego Mujruma.
Wspomniałem wcześniej, że „Kot rabina” jest bajką – i tak jest w rzeczywistości! Rysunki Sfara, stylizowane na dziecięce kolorowanki, oraz liternictwo, wymyślone przez Ewę Zielińską, a przywodzące na myśl bazgroły przedszkolaka czy też ucznia pierwszej klasy szkoły podstawowej – jedynie wrażenie to potęgują. Nie należy jednak tej bajki pod żadnym pozorem wciskać do rąk dzieciom. Nie zrozumieją jej. Nie pojmą kapitalnego, trochę absurdalnego (montypythonowskiego), humoru, który skrzy się na każdej niemal stronie albumu. Nie pojmą aluzji do naszej rzeczywistości ani też całej otoczki religijno-filozoficznej, która notabene skutecznie zniechęci ich do lektury. A poza tym… po co mają potem chodzić za rodzicami albo starszym rodzeństwem i wypytywać bez ustanku, co to znaczy: „masturbować się” albo „walić konia”? Albo co to takiego jest „burdel” i czy przypadkiem słowo to nie jest synonimem „synagogi”, bo oba pojęcia trafiają się na tej samej stronie komiksu?… O „Kocie rabina” napisano już wiele dobrego. Z jednej tylko przyczyny: ponieważ na temat tego komiksu nie da się powiedzieć nic złego! Do wydawcy miałbym chyba tylko jedną uwagę: przydałby się na koniec tomu króciutki słowniczek pojęć żydowskich. By wytłumaczyć chociażby najbardziej podstawowe terminy, które pojawiają się w komiksie, jak Tora, Talmud, Gemara, Sefardyjczycy, Majmonides czy jesziwa. Jeśli nie teraz, to może chociaż w drugim tomie, na który – mam nadzieję – nie będziemy musieli czekać zbyt długo.
jaki pers, panie?! rasowy syjam ew. sfinks