Marzył Wam się kryminał autorstwa Leifa GW Perssona, w którym główną postacią byłby Evert Bäckström – niepoprawny politycznie rasista, seksista i homofob w jednym? No to macie! „Linda. Historia pewnej zbrodni” to spełnienie Waszych oczekiwań. Pamiętajcie jednak, że mimo wysunięcia na pierwszy plan postaci do szpiku kości karykaturalnej, jest to powieść podejmująca, jak zwykle u tego pisarza, temat niezwykle ważny. I bolesny.
Antybohater z krwi i kości
[Leif GW Persson „Linda” - recenzja]
Marzył Wam się kryminał autorstwa Leifa GW Perssona, w którym główną postacią byłby Evert Bäckström – niepoprawny politycznie rasista, seksista i homofob w jednym? No to macie! „Linda. Historia pewnej zbrodni” to spełnienie Waszych oczekiwań. Pamiętajcie jednak, że mimo wysunięcia na pierwszy plan postaci do szpiku kości karykaturalnej, jest to powieść podejmująca, jak zwykle u tego pisarza, temat niezwykle ważny. I bolesny.
„Linda. Historia pewnej zbrodni” zawiera dedykację. Możemy w niej przeczytać: „Dla Mai Sjöwall i Pera Wahlöö – którzy byli w tym lepsi od wielu innych”. Ta dedykacja to nie tylko przejaw kurtuazji i jak najbardziej słuszne docenienie zasług wielkich poprzedników (twórców serii dziesięciu kryminałów, powstałych pomiędzy 1965 a 1975 rokiem, z komisarzem Martinem Beckiem w roli głównej); to przede wszystkim trop wskazany czytelnikowi, podpowiedź, czego może się po tej książce spodziewać. Spośród wszystkich wydanych do tej pory w Polsce powieści Leifa GW Perssona – a były ich cztery – ta bowiem w największym stopniu przywołuje nastrój obecny na kartach „
Śmiejącego się policjanta”, „
Morderstwa w Savoyu” czy „
Zamkniętego pokoju”. Jest zresztą nie tylko pokaźnych rozmiarów (liczy sobie ponad pięćset sześćdziesiąt stron) hołdem dla tandemu szwedzkich autorów, ale także próbą wskazania, jak mogłyby wyglądać kolejne odsłony cyklu, gdyby kariera literacka Wahlöö nie została przerwana śmiertelną chorobą w połowie lat 70. ubiegłego wieku.
Persson napisał „Lindę” w przerwie pracy nad „Trylogią policyjną” – już po wydaniu „
Między tęsknotą lata a chłodem zimy” (2002) i „
W innym czasie, w innym życiu” (2003), a przed „
Swobodnym upadkiem jak we śnie” (2007). Była to jego szósta powieść kryminalna stworzona samodzielnie, a dziesiąta w ogóle, jeśli doliczymy książki napisane do spółki z Janem Guillou i Pärem Lorenzonem. Na kartach „Lindy” pojawia się wielu bohaterów znanych z „Trylogii…”, jak również z późniejszego o pięć lat „
Umierającego detektywa” (2010): Lars Martin Johansson, Jan Lewin, Anna Holt, Lisa Mattei i nade wszystko – Evert Bäckström, który wyrósł tu wręcz na postać pierwszoplanową. Fabuła powieści nie jest przesadnie skomplikowana, przeciwnie – w porównaniu z innymi dziełami Perssona zaskakuje swoją prostotą i jednowątkowością. Otóż pewnego lipcowego poranka centrala wojewódzka policji w Växjö odbiera zgłoszenie o znalezieniu ciała młodej kobiety. Zwłoki odkryła Margareta Eriksson, która w czasie spaceru zauważyła szeroko otwarte okno sypialni w mieszkaniu na parterze bloku. A że akurat zaczęło padać, postanowiła przestrzec mieszkającą tam samą – pod nieobecność matki, która wyjechała na działkę nad jezioro – dwudziestojednoletnią Lindę Wallin. Po wejściu do środka ukazał jej się mrożący krew w żyłach widok.
Przeprowadzone w zakładzie medycyny sądowej dokładne oględziny zwłok wykazują, że Linda została zgwałcona, a następnie uduszona; jakby tego było mało, zabójca wykonał trzynaście nacięć nożem na pośladkach ofiary. A potem uciekł, pozostawiając po sobie na miejscu zbrodni nie tylko elementy garderoby, ale także całą masę śladów biologicznych. Informacja o morderstwie szybko dociera do Komendy Głównej Policji w Sztokholmie – przede wszystkim dlatego, że po wakacjach Wallin miała rozpocząć naukę na ostatnim roku szkoły policyjnej w Växjö. Dyrektor biura kryminalnego KGP Sten Nylander postanawia potraktować sprawę priorytetowo i posłać kolegom z prowincji doświadczonych śledczych ze stolicy. Problem w tym, że właśnie zaczął się okres urlopowy i za bardzo nie ma z kogo wybierać. Ostatecznie szefem sześcioosobowej grupy zostaje mianowany inspektor Evert Bäckström, wraz z którym na południe kraju wyruszają Jan Roggersson, Erik Knutsson, Peter Thorén oraz Jan Lewin i będąca jego kochanką Eva Svanström. Już pierwsze przesłuchania pozwalają detektywom określić w miarę dokładnie czas zbrodni, na dodatek masa pozostawionych przez sprawcę śladów DNA rokuje jak najlepiej na przyszłość. Tymczasem mijają tygodnie, eliminowani są kolejni domniemani sprawcy, a cela czekająca na zabójcę Lindy wciąż jest pusta. Sytuacja zmienia się dopiero, kiedy na scenę wkracza nowo mianowany dyrektor biura kryminalnego Lars Martin Johansson, który z przerażeniem odkrywa, że śledztwem w Växjö kieruje z ramienia komendy głównej Bäckström. A to przecież policjant, o którym mówi się powszechnie, że żadnej sprawy nie doprowadził do końca…
Persson, pisząc „Lindę”, postanowił pójść pod prąd, śladem wytyczonym kilka dekad wcześniej przez Sjöwall i Wahlöö – nie stworzył postaci heroicznych funkcjonariuszy, którzy z narażeniem życia tropią zwyrodniałego mordercę. Jest dokładnie na odwrót – Bäckström to praktycznie karykatura policjanta, leń i kombinator, myślący tylko o tym, jak wymigać się od roboty i naciągnąć państwo na pokrycie osobistych wydatków. Jego najbliżsi współpracownicy nie mają już co prawda aż tyle na sumieniu, ale za wzór stróżów prawa też trudno byłoby ich postawić. Najbardziej rzetelny i pracowity jest Lewin, lecz cóż z tego, skoro notorycznie zdradza żonę ze Svanström (mężatką zresztą). Ważne jednak, że jest dociekliwy i skrupulatny, bo to właśnie dzięki tym jego cechom udaje się ostatecznie pchnąć dochodzenie na właściwe tory. Zanim jednak do tego dochodzi na kilkuset stronach Persson opisuje ze szczegółami, jak można spartaczyć śledztwo, mając zabójcę praktycznie wyłożonego na tacy. I, co najdziwniejsze, czyta się to z wcale nie mniejszym zainteresowaniem niż najbardziej nawet zajmującą klasyczną historię detektywistyczną wyczarowaną przez Henninga Mankella czy Jo Nesbø. Głównie dlatego, że Persson, jak nikt inny, potrafi przedstawić codzienną, żmudną, do bólu rutynową pracę policji. Nie można mieć wątpliwości, że umiejętność tę posiadł nie tylko dzięki własnemu doświadczeniu (jest przecież szanowanym w Skandynawii profesorem kryminologii), ale także dzięki dokładnej analizie warsztatu pisarskiego autorów, którym dedykował „Lindę”.
Postać Bäckströma to prawdziwy majstersztyk w wykonaniu Perssona – antybohater z krwi i kości, który jest tak paskudny, obleśny i odpychający, że aż… fascynujący. Do tego stopnia, że czytelnik kibicuje mu do samego końca, mając nadzieję, że uda mu się pojmać mordercę wcześniej, niż przybędą do Växjö z odsieczą – nasłane ze Sztokholmu przez Johanssona – Anna Holt i Lisa Mattei. „Linda” udowadnia, że praca policjanta nie ma w sobie nic romantycznego, że pod wieloma względami przypomina ciężką biurową harówkę, polegającą na analizowaniu dziesiątek, jeśli nie setek, ba! tysięcy dokumentów, które przewijają się w danej sprawie. Że często wyjaśnienie zagadki jest kwestią przypadku, a złoty medal należy się nie temu, który, jak chociażby Harry Hole, oddaje się służbie dwadzieścia cztery godziny na dobę, biegając z bronią w ręku po ulicach Oslo, ale temu, który potrafi zmusić się do aktywnego ślęczenia nad biurkiem i grzebania w papierach w poszukiwaniu tego jednego jedynego szczegółu, decydującego o przekierowaniu dochodzenia na właściwe tory.