Kolejny wydany przez Solaris tom dzieł Kira Bułyczowa zatytułowany „Carskie źródło” przyniósł trzy utwory. Dwa z nich – tytułowy oraz „Śmierć piętro niżej” – ukazały się w Polsce po raz pierwszy. Trzeci tekst, „Żuraw w garści”, znany jest już od trzydziestu lat i zalicza się do Bułyczowowskiej klasyki. Dwa pozostałe mają za to spore szanse, aby niebawem taki właśnie status zyskać.
Apokalipsa według Bułyczowa
[Kir Bułyczow „Carskie źródło” - recenzja]
Kolejny wydany przez Solaris tom dzieł Kira Bułyczowa zatytułowany „Carskie źródło” przyniósł trzy utwory. Dwa z nich – tytułowy oraz „Śmierć piętro niżej” – ukazały się w Polsce po raz pierwszy. Trzeci tekst, „Żuraw w garści”, znany jest już od trzydziestu lat i zalicza się do Bułyczowowskiej klasyki. Dwa pozostałe mają za to spore szanse, aby niebawem taki właśnie status zyskać.
Kir Bułyczow
‹Carskie źródło›
Do lektury „Carskiego źródła” przystąpiłem niemal z biegu – od razu po zakończeniu „Tajemnicy Orułganu” – i nie ukrywam, że miałem spore obawy. Krzątały mi się po głowie niezdrowe myśli: „A nuż książka ta okaże się kolejną średnią pozycją w wielce bogatej bibliografii Kira Bułyczowa!”. Na szczęście jednak tym razem dane mi było przeżyć niezwykle miłe zaskoczenie. Radość była tym większa, że każdy kolejny z trzech tekstów okazywał się coraz lepszy. Kiedy zaś dotarłem do ostatniej strony „Śmierci piętro niżej”, trudno mi było powstrzymać wściekłość. Dlaczego bowiem, do jasnej cholery – choć chciałoby się użyć dużo mniej wykwintnego przekleństwa – powieść ta musiała skończyć się tak szybko?! Przecież to najlepszy kawał prozy Bułyczowa wydanej w Polsce od prawie dwudziestu lat, dorównujący – a może i przebijający – poziomem „Osadę”, „Agenta FK” czy „Miasto na Górze”.
Zacznijmy jednak chronologicznie. Tekst, który tom otworzył i jednocześnie użyczył mu tytułu, ukazał się pierwotnie w prasie w 1981 roku
1) i sprawia wrażenie najlżejszego. Zaczyna się niemal humorystycznie, od opisu niecodziennych przygód trójki etnografów, którzy wybrali się do wsi Potoki Połujechtowa na Uralu badać miejscowy folklor. Jak się okaże, czeka ich tam wiele niespodzianek, które sprawią, że niejeden raz wpadną w osłupienie. Sprawi to między innymi przechadzający się uliczkami i strzelający z armaty niedźwiedź, to znów kruk znający wiele przydatnych inteligentnemu człowiekowi łacińskich sentencji, w końcu wędrujący wiatrak. Sceneria niemalże bajkowa. I nie ma w tym przypadku – Bułyczow gra w ten sposób z czytelnikiem, starając się zbić go z tropu; uspokaja go, usypia, by w najmniej spodziewanym momencie przywalić pałką. Uralska wieś wcale nie okaże się taką „sielską i anielską”, a jej mieszkańcy (przynajmniej niektórzy) nie będą naiwniakami dziwiącymi się wszystkiemu, co miastowe. Momentami można odnieść wrażenie, że autor odwraca role – swoistym folklorem i obiektem badań stają się dla miejscowych przybyli do wsi naukowcy, tak niewiele rozumiejący z tego, co ich w Potokach otacza. „Carskie źródło” do końca jednak pozostanie baśnią – może trochę okrutną, ale jednak całkiem sympatyczną przypowieścią o miłości, nadziei, przyjaźni i wierze, jak również o poszukiwaniu mitycznej – zwłaszcza w tradycji rosyjskiej (czy też ogólniej: słowiańskiej) – „wody życia”. I jak w prawdziwej baśni, tak i tutaj zło zostanie ukarane, a dobro nagrodzone.
„Żuraw w garści” opublikowany został w Polsce już po raz drugi. Po raz pierwszy uczyniło to równo trzydzieści lat temu wydawnictwo Iskry w kultowej dla miłośników science fiction serii „Fantastyka-Przygoda”. Warto dodać, że polskie książkowe wydanie „Żurawia…” ukazało się dwa lata przed wydaniem rosyjskim – wcześniej czytelnicy w Związku Radzieckim znali je tylko z czasopisma „Chimija i żizn’” (1976). Fakt ten świadczył bardzo dobrze nie tylko o wyczuciu, ale przede wszystkim o znajomości rosyjskiego rynku literatury fantastycznej. Głównym bohaterem tego opowiadania jest młody naukowiec Mikołaj, który wykorzystuje urlop, aby udać się do prowincjonalnego miasteczka i odwiedzić dawno niewidzianą ciotkę Alonę. Pewnego dnia, spacerując po miejscowym bazarze, od pięknej, aczkolwiek nieco dziwnie zachowującej się kobiety kupuje nietypowe jajka. Po ich zjedzeniu ma wizje na jawie. Nic więc dziwnego, że stara się rozwikłać tajemnicę niecodziennego zakupu. Gdy po paru dniach ponownie spotyka kobietę na targowisku, przed natarczywością Mikołaja musi jej bronić towarzyszący dziewczynie gajowy. Chłopak nie daje jednak za wygraną – dowiaduje się, gdzie mieszka leśniczy, i pod pozorem polowania udaje się w ich strony. Dociera do leśniczówki, w której mieszkają Maria Pawłowna (Masza) i jej opiekun Siergiej Donatycz. W ciągu następnych dni Mikołaj pozna tajemnicę kobiety, wkraczając tym samym w świat, którego wolałby nie znać.
„Żuraw…” bajkowym klimatem przypomina nieco „Carskie źródło”, ale i to okazuje się jedynie autorską „zmyłką”. Opowiadanie bardzo szybko zmienia bowiem charakter – trup ściele się gęsto, a i łagrowe reminiscencje nie są tu całkiem nie na miejscu. Aż dziw, że sowiecka cenzura nie zakwestionowała tego wątku opowieści. Widocznie Bułyczow sztafażem fantasy zmylił cyklopowe oko speców od tropienia nieprawomyślności. Inna sprawa, że ogólny wydźwięk tekstu jest niezwykle gorzki, przeczący powszechnej opinii pisarza-prześmiewcy i ironisty. Zresztą jeśli ktoś do tej pory uważał autora opowiadań guslarskich jedynie za inteligentnego błazna, na pewno będzie musiał zmienić zdanie po lekturze ostatniego tekstu w omawianym tomie. „Śmierć piętro niżej” to chyba najmocniejsza rzecz, jaką Bułyczow napisał, a na pewno najmocniejsza z tych, które dotąd wydano w naszym kraju. Fakt, że – jak podaje na okładce wydawca – „jej druk, wstrzymany przez sowiecką cenzurę, czekał wiele lat na publikację” wydaje się całkiem zrozumiały. Powieść ta, opowiadająca o katastrofie ekologicznej, do której doszło w zakładach chemicznych w pewnym prowincjonalnym mieście, gdzieś w połowie drogi między Swierdłowskiem a Permem, wywołuje bowiem wyjątkowo przygnębiające wrażenie. Nie tylko straszy, ale wręcz przeraża! Potęgą swego pióra Bułyczow sprawia, że wprost ciarki przebiegają po plecach.
A wszystko zaczyna się – jak niemal zawsze u tego autora – bardzo niewinnie. Do miasta na wschodzie europejskiej części Rosji przybywa Jurij Szubin, międzynarodowy korespondent „Izwiestii”, aby spotkać się z aktywem partyjnym oraz mieszkańcami i podyskutować o skomplikowanej sytuacji na świecie. Pierwszą rzeczą, która zwraca jego uwagę w mieście, jest nieprzyjemny zapach, od którego nie sposób uciec ani się uwolnić. Szybko dowiaduje się, że źródłem odoru jest miejski kombinat chemiczny, za wszelką cenę starający się – oczywiście dla dobra ojczyzny – zwiększyć produkcję i za nic mający przepisy o ochronie środowiska. Protesty ekologów na nic się zdają, ponieważ odpowiednie czynniki nie dopuszczają do tego, aby informacje o kłopotach mieszkańców miasta dotarły do Moskwy. Władze walczą zresztą z nimi na różne sposoby, nie przebierają w środkach, stosując jako oręż prowokację i przemoc fizyczną. Pojawienie się Szubina jest więc dla miejscowych ekologów ogromną szansą – przekonują go, aby wracając do stolicy, zabrał ze sobą materiały przedstawiające prawdziwą sytuację w mieście. Sytuację, dodajmy, w każdej chwili grożącą katastrofą ekologiczną na wielką skalę. Szubin przystaje na tę propozycję, tyle że nie zdąży uczynić zadość prośbom obrońców środowiska naturalnego. W nocy dojdzie bowiem do katastrofy, która pochłonie setki ofiar.
Akcja powieści rozgrywa się zaledwie w ciągu dwudziestu czterech godzin i jest poniekąd obrazem chylącego się ku upadkowi imperium sowieckiego. Poznajemy je tuż przed katastrofą, gdy zapachu nadchodzącej wielkimi krokami śmierci nie da się już niczym zwalczyć, później obserwujemy przedstawiony z drobiazgowością upadek kolosa na glinianych nogach, wreszcie – rozpaczliwe próby ukrycia tragedii. Gdy Bułyczow pisał „Śmierć…”, Związek Radziecki jeszcze istniał. Nie ma wątpliwości, że impulsem do stworzenia tej książki stała się katastrofa w Czarnobylu – zbyt wiele jest tu podobieństw do autentycznych wydarzeń, zwłaszcza w działaniu władz, które starały się ukryć rzeczywiste rozmiary dramatu. Mimo że tragedia na Ukrainie wydarzyła się, gdy sekretarzem generalnym KPZR był już Michaił Gorbaczow, a w kraju zaczęła obowiązywać polityka „pieriestrojki” i „głasnosti”
2), świat miał się nigdy o niej nie dowiedzieć. Podobny los miał zapewne spotkać także dzieło Bułyczowa. Na szczęście tak się nie stało.
„Śmierć piętro niżej” to bowiem fenomenalny zapis świata na skraju upadku – wizja spełniającej się apokalipsy i wiwisekcja ludzkich postaw w obliczu totalnej zagłady. Autor kapitalnie zresztą różnicuje sylwetki głównych bohaterów. Wystarczy przyjrzeć się trzem najbardziej charakterystycznym postaciom dzieła: Szubinowi – bohaterowi z przypadku, który nie waha się wziąć na własne barki odpowiedzialność za los innych; stojącemu na przeciwnym biegunie Wiktorowi Grońskiemu – dyrektorowi zakładów chemicznych, który poprzez swoją politykę gospodarczą bezpośrednio doprowadził do katastrofy oraz jego przełożonemu z moskiewskiej centrali Siergiejowi Spiridonowowi, który – zbiegiem okoliczności – przebywał właśnie w mieście w dniu, kiedy wydarzyła się tragedia, a który, biorąc po części brzemię winy na siebie, stara się odkupić grzech zaniechania. Nie ukrywam, że bywały chwile podczas lektury „Śmierci…”, kiedy powieść Bułyczowa przywodziła mi na myśl inne dzieło wybitnych twórców rosyjskiej fantastyki – „Kulawy los” braci Strugackich. Łączy je klimat, łączy przesłanie. Które lepsze…? Żadne – oba są wyśmienite.
Jeśli wydawnictwu Solaris chodziło o to, aby zaostrzyć czytelnikom apetyt przed publikacją kolejnych książek Bułyczowa – misja w pełni się powiodła. Na następną dawkę nieznanych w naszym kraju dzieł Rosjanina będę oczekiwał z dużą niecierpliwością. I kto wie, może wreszcie polscy fani pisarza doczekają się wreszcie pełnej edycji cyklu „Rieka Chronos”, o którym w Polsce krążą już niemal legendy.
2) Młodszym czytelnikom pojęcia te mogą wydać się już całkowicie niezrozumiałe, stąd kilka słów wyjaśnienia. Po dojściu do władzy w marcu 1985 roku Gorbaczow zaczął reformować skostniały ustrój polityczny i gospodarczy państwa. Swoje pomysły wyłożył w książce zatytułowanej „Przebudowa i nowe myślenie”. Od pierwszego jej członu powstało pojęcie „pieriestrojki”, czyli „przebudowy”. „Głasnost’” to natomiast rosyjskie słowo oznaczające „jawność” – chodzi oczywiście o jawność życia politycznego i społecznego, co miało wiązać się między innymi ze złagodzeniem cenzury. Jak się okazuje, przynajmniej w pierwszych latach rządów Gorbaczowa (katastrofa w Czarnobylu miała miejsce w końcu kwietnia 1986 roku) pojęcie to rozumiano dość ambiwalentnie.