Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Spirogyra
‹St. Radigunds›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułSt. Radigunds
Wykonawca / KompozytorSpirogyra
Data wydania1971
Wydawca B&C Records
NośnikWinyl
Czas trwania45:15
Gatunekfolk, rock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Utwory
Winyl1
1) The Future Won’t Be Long04:27
2) Island03:39
3) Magical Mary06:20
4) Captain’s Log02:00
5) At Home in the World02:40
6) Cogwheels Crutches and Cyanide06:00
7) Time Will Tell05:32
8) We Were A Happy Crew05:29
9) Love is a Funny Thing02:00
10) The Duke of Beaufoot07:08
Wyszukaj / Kup

Brytyjskie arcydzieło progresywnego folk-rocka

Esensja.pl
Esensja.pl
Zaskakujący jest fakt, jak można – nader udanie – połączyć tak zdawałoby się odmienne style jak folk i rock progresywny. Na pozór są to przecież dwa, jeśli nie przeciwstawne, to już na pewno bardzo od siebie odległe, muzyczne światy. A jednak grupie SPIROGYRA to się udało. I to na dodatek ze znakomitym efektem artystycznym!

Sebastian Chosiński

Brytyjskie arcydzieło progresywnego folk-rocka

Zaskakujący jest fakt, jak można – nader udanie – połączyć tak zdawałoby się odmienne style jak folk i rock progresywny. Na pozór są to przecież dwa, jeśli nie przeciwstawne, to już na pewno bardzo od siebie odległe, muzyczne światy. A jednak grupie SPIROGYRA to się udało. I to na dodatek ze znakomitym efektem artystycznym!

Spirogyra
‹St. Radigunds›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułSt. Radigunds
Wykonawca / KompozytorSpirogyra
Data wydania1971
Wydawca B&C Records
NośnikWinyl
Czas trwania45:15
Gatunekfolk, rock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Utwory
Winyl1
1) The Future Won’t Be Long04:27
2) Island03:39
3) Magical Mary06:20
4) Captain’s Log02:00
5) At Home in the World02:40
6) Cogwheels Crutches and Cyanide06:00
7) Time Will Tell05:32
8) We Were A Happy Crew05:29
9) Love is a Funny Thing02:00
10) The Duke of Beaufoot07:08
Wyszukaj / Kup
Niesamowite wrażenie robi już otwierający album utwór „The Future Won’t Be Long” – rozpisany na dwa głosy (chropawy, przypominający nieco Leonarda Cohena, wokal Martina Cockerhama oraz anielski śpiew Barbary Gaskin) akustyczny song, którego spokój burzy dopiero w dalszej części solo skrzypiec. „Island” to – śpiewana tylko przez Martina – ballada zabarwiona modną wówczas psychodelią, która ponownie znajduje ujście w solowej partii Juliana Cusacka (oj, nasłuchał się chyba Simona House’a na płytach HIGH TIDE). Z kolei „Magical Mary” to praktycznie suita (chociaż utwór ten trwa „zaledwie” niespełna sześć i pół minuty), składająca się z trzech części, spośród których jedynie środkowa robi wrażenie nieco przypadkowej i – z tego też powodu – słabszej. Początek przywodzi na myśl wcześniejsze jedynie o rok, dwa dokonania JETHRO TULL. Momentami można by się nawet pomylić, bowiem dokładnie tak samo zagraliby to chyba Ian Anderson i jego koledzy, gdyby nagle odłączeni zostali od prądu. Czwarta w kolejności piosenka – „Captain’s Log” – brzmi jak zapomniana ballada Boba Dylana z czasów, kiedy nie zdecydował się on jeszcze na flirt z „elektrycznością”. „At Home In The World” zaczyna się śpiewem Martina na tle subtelnie akompaniującego fortepianu; w dalszej części po raz pierwszy (i nie ostatni) na tej płycie pojawiają się orkiestrowe aranżacje, będące zapewne zasługą – obsługującego syntezator – Tony’ego Coxa.
Po tym utworze następuje prawdziwe opus magnum zespołu: siedemnaście minut, dzięki którym zarówno ten album, jak i cała grupa, powinny zapewnić sobie nieśmiertelność! „Cogwheels Crutches And Cyanide” (usłyszeć tu możemy grającego na bębnach Dave’a Mattacksa) przypomina budową słynne „Stairway To Heaven” Zeppelinów, chociaż nie sposób oczywiście doszukać się tu jakichkolwiek porównań muzycznych, bo ich po prostu nie ma (mimo to nie można odrzucić sugestii, że kawałek ten powstał pod wpływem „Schodów do nieba”). Wstęp stanowi melodeklamacja Cockerhama, której towarzyszy – na drugim planie – „anielska” wokaliza Barbary. Do czasu jednak: wkrótce bowiem rozbrzmiewa perkusja, kolejno dochodzą pozostałe instrumenty, aż wreszcie rolę główną przejmują skrzypce. Szaleństwo w głosie Martina narasta i osiąga apogeum, kiedy śpiewa on – niemal jak średniowieczny wojownik – „We Are Fight!” Kolejna piosenka – „Time Will Tell” (jedyna napisana przez Juliana Cusacka) – to z kolei wokalny popis Barbary. Śpiew, stylizowany na muzykę dawną, znakomicie uzupełnia linia melodyczna grana na skrzypcach przez samego autora. Ostatni kawałek z wielkiej „trylogii”, czyli „We Were A Happy Crew”, zaczyna się zaskakująco nieciekawie: trochę banalną orkiestrową aranżacją w stylu pretensjonalnych przebojów z lat 60.; błahość kompozycji podkreśla, bliski stylistyce pop, śpiew Barbary. Na szczęście, w drugiej części do głosu – dosłownie! – dochodzi Cockerham: na tle osamotnionej gitary akustycznej zaczyna snuć – w tajemniczym, kosmiczno-psychodelicznym klimacie – swoją nostalgiczną opowieść o przemijaniu.
Tymi trzema utworami poprzeczka została podniesiona tak wysoko, że dwa ostatnie numery – chcąc, nie chcąc – muszą nieco rozczarować. Może gdyby zostały umieszczone wcześniej, gdzieś w środku albo na początku płyty, zasłużyłyby na wyższą ocenę. A tak?… „Love Is A Funny Thing” zdaje się być tak błahe, jak sam tytuł. Natomiast „The Duke Of Beaufoot” miejscami wręcz razi brakiem pomysłu. I choć wsłuchiwałem się w tę piosenkę wielokrotnie, nie potrafię znaleźć choćby jednego argumentu usprawiedliwiającego fakt, że trwa ona aż siedem minut. Zachwycająca potrafi być ta płyta i dziś jeszcze, prawie po trzydziestu latach, jakie minęły od chwili jej powstania. Brzmi znakomicie, choć to już – w dużej mierze – zasługa jak najbardziej współczesnej technologii cyfrowej obróbki dźwięku. Na uwagę zasługuje również z jednego jeszcze względu: żaden z muzyków zespołu nie odniósł w latach późniejszych sukcesu. Najbliżej tego była Barbara Gaskin, ale i jej zabrakło szczęścia, bo przecież nie zdolności. Gdy dzisiaj słucham płyt kanadyjskiej śpiewaczki Loreeny McKennitt, często odnoszę wrażenie, jakbym obcował z zapomnianymi pieśniami Barbary. Ten sam klimat, te same inspiracje i – oczywiście – ten sam niebiański śpiew.
koniec
10 sierpnia 2003

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf…
Sebastian Chosiński

29 IV 2024

Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.

więcej »

Non omnis moriar: Brom w wersji fusion
Sebastian Chosiński

27 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
Sebastian Chosiński

22 IV 2024

Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Inne recenzje

Non omnis moriar: Kraina baśni i łagodności
— Sebastian Chosiński

Tegoż autora

W starym domu nie straszy
— Sebastian Chosiński

Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
— Sebastian Chosiński

Płynąć na chmurach
— Sebastian Chosiński

Ptaki wśród chmur
— Sebastian Chosiński

„Czemu mi smutno i czemu najsmutniej…”
— Sebastian Chosiński

Pieśni wędrujące, przydrożne i roztańczone
— Sebastian Chosiński

W kosmosie też znają jazz i hip hop
— Sebastian Chosiński

Od Bacha do Hindemitha
— Sebastian Chosiński

Z widokiem na Manhattan
— Sebastian Chosiński

Duńczyk, który gra po amerykańsku
— Sebastian Chosiński

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.