30 najlepszych płyt 2020 rokuPiotr ‘Pi’ Gołębiewski30 najlepszych płyt 2020 rokuByć może „Zaraza” to najbardziej banalna muzycznie solowa propozycja Kazika, ale pod względem tekstowym, to już zupełnie inna liga. Wystarczy wspomnieć, że wybrany na pierwszy singel „Twój ból jest lepszy niż mój” rozwalił radiową Trójkę. Staszewski pomimo upływu lat wciąż jest uważnym obserwatorem otaczającej nas rzeczywistości i jak nikt inny potrafi swoje spostrzeżenia ubrać trafnie w słowa. Ten album stanowił dla mnie ścieżkę dźwiękową wiosennego lockdownu. Album nagrany spontanicznie, bez ciśnienia i prób udowodnienia czegoś światu. Ozzy jest na nim w pełni sobą. Widać to zwłaszcza w ironicznym, singlowym „Under the Graveyard”. Aż trudno uwierzyć, że gość, który wygląda, jakby miał problemy z oddychaniem, a co dopiero ze śpiewem, skrywał w gardle tyle mocy. Co najwyżej można przyczepić się do kontrowersyjnej współpracy z Post Malone′em, ale i z tego Książę Ciemności wyszedł zwycięsko. Nie potrzebował żadnym autotunów, by zabrzmieć mocno i efektownie. W przeciwieństwie do wytatuowanego kolegi. Poprzedni album Nicka Cave′a „Ghosteen” należał do grona tych niesłuchalnych. Dla artysty stanowił on swego rodzaju katharsis. „Idiot Prayer” to jednak zupełnie co innego. Na płycie również dominuje smutek i mrok, ale jest tu również piękno. Jest to porcja dobrze nam znanych utworów, ale odartych ze wszelkiego rodzaju przeszkadzajek. Zostaje tylko fortepian i Jego głos. Całość została nagrana na żywo, ale nie mamy do czynienia z typową koncertówką. To koncertówka czasów zarazy, kiedy musimy zachować dystans społeczny. W ogromnej hali Alexndra Palace jest tylko On i żadnej publiczności. Ryzykowny, ale bardzo udany projekt. Wielki powrót boskiej Alanis po ośmiu latach wydawniczej przerwy. I to w jakim stylu! Tak dobrej płyty nie nagrała od piętnastu, dwudziestu lat. Złożyło się na to kilka czynników. Po pierwsze mamy tu bardzo dużo dobrych melodii, ze szczególnym wskazaniem na rewelacyjny „Reasons I Drink”. Po drugie Morissette postawiła na szczerość. Opowiedziała o swoich problemach i trawiących ją własnych demonach. Czyli znów pozytywne zaskoczenie, bo przyznam, że w prywatnym rankingu już dawno postawiłem na Kanadyjce krzyżyk. Nigdy nie byłem specjalnym fanem U.D.O. Zawsze wolałem dokonania Dirkschneidera z Accept. Jednak na swojej najnowszej płycie, nagranej z 60-osobową orkiestrą dętą, rozłożył system na łopatki. To przykład idealnej symbiozy ciężkiego grania z klasykami. „We Are One” cechuje tak potężne brzmienie, że natychmiast zrywa czapkę. Przy tym całość jest wyjątkowo melodyjna i na swój sposób przebojowa. Panowie z Metalliki! Tak właśnie powinien brzmieć „S&M II”, a wy bawiliście się w jakieś kompresowanie dźwięku. Deftones po kilku słabszych latach wrócił do wielkiej formy. Świadectwem tego był już poprzedni krążek „Gore”. Jednak „Ohms” robi jeszcze większe wrażenie. Głównie dzięki niezwykle klarownej i potężnie brzmiącej produkcji. Dzięki temu słychać każdy, nawet najdrobniejszy dźwięk. Odsłuchiwanie na słuchawkach i wychwytywanie niuansów tej niełatwej w odbiorze muzyki to zabawa sama w sobie. Przebojów oczywiście brak, ale za to całość robi piorunujące wrażenie. Po serii albumów romansujących z muzyką klasyczną, Rick Wakeman, weteran, znany chociażby ze współpracy z Yes, powrócił do zespołowego grania, zakorzenionego w rocku progresywnym. I była to ze wszech miar dobra decyzja, bo czuć w tej muzyce nową energię i rozpierającą artystę wenę twórczą. Zaprezentował nam instrumentalną podróż na Marsa, która ani przez moment się nie dłuży. A jej opus magnum jest wspaniały, dziesięciominutowy „Valles Marineris”. Po jego zakończeniu aż chce się całość puścić od początku. Gdyby dziś wysłano mnie z misją terraformacji Marsa i mógłbym ze sobą zabrać tylko jedną płytę, bez wątpienia byłaby to „The Red Planet”. Taka koncertówka już dawno należała się Kultowi. Zwarty repertuar, zagrany przed wierną publicznością. Do tego muzycy są w wyjątkowo dobrej formie, a Kazik daje z siebie wszystko. Z całym szacunkiem do albumu „Made in Poland”, który również zawierał nagrania live, ale tym razem mamy do czynienia z jednym występem, prezentującym prawdę czasu, prawdę ekranu. Jeśli gdzieś trafiały się jakieś pomyłki, wcale ich nie retuszowano. Oczywiście, można narzekać, że jest to występ festiwalowy i normalnie Kult gra dłużej, ale i tak mamy tu przekrój niemal przez cała dyskografię zespołu (brakuje tylko reprezentantów „45-89” i „Taty 2”). A rewelacyjny „Hej, czy nie wiecie” jest najlepszą wersją tej piosenki ze wszystkich dostępnych. Źli prorocy wieszczą koniec fizycznych nośników z muzyką. Być może, ale nic mi nie odbierze przyjemności z obcowania z gustownym wydaniem „Royal Tea”. Zgodnie z tytułem ma kształt blaszanego pudełka do herbaty. Już jego otwieranie stanowi przyjemność samą w sobie. A płyta? Zaczyna się trzęsieniem ziemi, czyli „When One Door Opens”. Toż to rock progresywny w czystej postaci. Takiego Bonamassy jeszcze nie słyszeliśmy. Co prawda dalej wraca do swojej wersji bluesa, ale przecież jest to granie na najwyższym poziomie. Zawsze żałowałem, że nie urodziłem się na tyle wcześnie, by z niecierpliwością wyczekiwać kolejnych dokonań mistrzów gitary z lat 70. Na szczęście dziś mamy Bonamassę. Mam odczucie, że perkusista Pink Floyd jest postacią niedocenianą (czyżby syndrom Ringo Starra?), tymczasem jego oryginalny styl bardzo wpłynął na kształt muzyki zespołu, zwłaszcza w pierwszym, psychodelicznym okresie. Niestety, jako jedyny ze składu nie zabłysnął genialnym albumem solowym, nie mówiąc o koncertowym. Teraz ta sytuacja się zmienia. „Live at the Roundhouse” można bowiem śmiało postawić obok „Live in Gdańsk” Davida Gilmoura (na scenie towarzyszył mu Rick Wright) i „In the Flesh” Rogera Watersa. Jednak największą zaletą krążka jest to, że nie dubluje tych płyt, sięgając po najbardziej znane dokonania Floydów, a stanowi reprezentację kawałków, których w przeważającej większości nie mieliśmy okazji usłyszeć na żywo na oficjalnych wydawnictwach. Nick Mason′s Saucerful of Secrets powstał bowiem z myślą o graniu najwcześniejszych, psychodelicznych utworów. Towarzyszący perkusiście zespół doskonale wywiązał się ze swojego zadania, dzięki czemu na chwilę możemy poczuć klimat odjechanych koncertów końcówki lat 60., słuchając zagranych z pazurem wersji „Interstellar Overdrive”, „Remember a Day”, „See Emily Play”, czy „Let There Be More Light”. A znalazło się także miejsce dla perkusyjnych popisów w „Set the Control for the Heart of the Sun”, monumentalnego zakończenia „Saucerful of Secrets”, skróconej wersji „Atom Heart Mother”, czy odkopanego z archiwów, zapomnianego nagrania Syda Barretta „Vegetable Man”. W porównaniu z wielokrotnie ogrywanym materiałem, jaki można znaleźć na ostatnich albumach na żywo Gilmoura („Live at Pompeii”) i Watersa („Us + Them”), „Live at the Roundhouse” stanowi potrzebny powiew świeżości. |
"by nie łączyć „III” z ekscesami Schaffera w czasie szturmu na Capitol."
Niby dlaczego? Idiotów i bandziorów należy bojkotować, nawet jeśli są niezłymi artystami. Ciekawe czy autor to samo napisałby o Burzum, gościu z Lostprophets itd? :D
"po kilku słabszych latach" Poważnie? Koi No Yokan to chyba ich najlepsza płyta.
A nowy Ozzy ssie, ale to akurat nic nowego od połowy lat 90tych.
Urok takich zestawień — w tym i tego — często polega na tym, że kompletnie ich nie rozumiem ;-)
Fish rzeczywiście nagrał dobry album; patrząc na to, co wyżej, 22. dlań miejsce wydaje mi się mocno krzywdzące. Zaskakująco dobrą płytę nagrał Dylan; brak mi jej tutaj, zwłaszcza że znalazło się miejsce na sporo, powiedzmy, nie całkiem mnie przekonujących. A odkryciem roku jest dla mnie Ichiko Aoba i jej „Adan no kaze”. Mimo japońskości, a nie dzięki niej.
Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.
więcej »W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Pink Floyd w XXI wieku: Zagraj to jeszcze raz, Nick
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Weekendowa Bezsensja: 40 najgorszych okładek płyt 2020 roku i bonus
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Prezenty świąteczne 2020: Muzyka pod choinkę i na kwarantannę
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Tu miejsce na labirynt…: Przestrzeń, która jest w nas
— Sebastian Chosiński
Pakiet startowy: 50 najlepszych utworów Kazika według czytelników Esensji
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Tu miejsce na labirynt…: Bizon z Gwiazdy Śmierci
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Psychodeliczna nieskończoność Wszechświata
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Ga-ga… chwała Jurijowi!
— Sebastian Chosiński
10 największych muzycznych rozczarowań 2020 roku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Tu miejsce na labirynt…: Spijać nektar do samego dna!
— Sebastian Chosiński
Matka Ziemia może na niego zawsze liczyć!
— Sebastian Chosiński
Człowiek z duszą i sercem
— Sebastian Chosiński
Przez dziury w dachu widać księżyc nad górami
— Sebastian Chosiński
Przepastne archiwa wypełnione skarbami
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Tunelem do przeszłości
— Sebastian Chosiński
Krótko o muzyce: Stu lat, Mistrzu!
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: W pogoni za rozpływającym się słońcem
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Leć w kosmosie jak najdalej, jak najdłużej
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Mroczny promień, który rozświetla
— Sebastian Chosiński
Magia i Miecz: Z niewielką pomocą zagranicznych publikacji
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Idź do krateru wulkanu Snæfellsjökull…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Komiksowe Top 10: Marzec 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
I ty możesz być Kubą Rozpruwaczem
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Po komiks marsz: Kwiecień 2024
— Paweł Ciołkiewicz, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch
My i Oni
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wielki mały finał
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Piołun w sercu a w słowach brak miodu, czyli 10 utworów do tekstów Ernesta Brylla
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Kim był Józef J.?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Komiksowe Top 10: Luty 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
coś urwało miejsca 10-1?