10 największych rozczarowań muzycznych 2023 rokuJak co roku, poza wskazaniem najciekawszych płyt, osobno skupimy się na tych, które sprawiły wielki zawód. Jednocześnie zaznaczam, że „rozczarowanie” nie oznacza „najgorszy”, choć i tak może być.
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski10 największych rozczarowań muzycznych 2023 rokuJak co roku, poza wskazaniem najciekawszych płyt, osobno skupimy się na tych, które sprawiły wielki zawód. Jednocześnie zaznaczam, że „rozczarowanie” nie oznacza „najgorszy”, choć i tak może być. Kylie Minogue podąża prostą drogą w tę sama przepaść, w którą wpadła jakiś czas temu Madonna. Na siłę stara się odmłodzić, czemu pomóc mają całe zastępy producentów. Niestety w tym wszystkim zabrakło nie tylko ciekawych melodii, ale przede wszystkim charakteru. Bardzo promowano najnowszą płytę Jamesa Blunta, ale z pustego i Salomon nie naleje. Piosenkarz może drwić ze swojego największego hitu „You’re Beautiful”, ale wygląda na to, że już nic lepszego nam nie zaproponuje. Choć, jak pokazuje „Who We Used to Be”, bardzo się stara. Bardzo podobała mi się poprzednia płyta projektu Music Inspired By, na której muzyka powstała w wyniku inspiracji alchemią. Kiedy usłyszałem, że teraz biorą na tapetę wierzenia słowiańskie, nie mogłem się doczekać efektu końcowego. Niestety okazał się rozczarowujący. To znaczy sam materiał zły nie jest i przyjemnie się go słucha, ale kompletnie brak mu słowiańskiego ducha. Powiedziałbym nawet, że gdyby nie tytuł, ta muzyka skojarzyłaby mi się bardziej z Bliskim Wschodem. Mam wrażenie, że zapanowało powszechne przekonanie, że jeśli ktoś chce zasługiwać na miano muzycznej legendy (a Def Leppard bez wątpienia taką jest), powinien mieć na koncie album nagrany z orkiestrą symfoniczną. Nie powiem, czasem z takiego mariażu powstają ciekawe rzeczy, niemniej „Drastic Symphonies” stanowi wzorcowy przykład, jak nie powinno się tego robić. Przypomnijmy więc, że orkiestra ma ubarwiać muzykę, a nie przeszkadzać. Nie wiem, czy na pomysł przerobienia utworów Maanamu piosenkarka wpadła sama, czy ktoś jej go podsunął, ale był to błąd. Próbując wejść w buty Kory, Anna Wyszkoni zderzyła się ze ścianą. I to boleśnie. Nawet nie chodzi o same zdolności wokalne, co o osobowość, której byłej wokalistce Łez zabrakło. I nie pomogły tego zamaskować triki polegające na przearanżowaniu utworów. Tytuł „Skaza” doskonale oddaje charakter tej płyty. Ja wiem, że w zespole wciąż grają dawni muzycy Budki Suflera, ale dalsze funkcjonowanie tego projektu wydaje się coraz bardziej wątpliwe. Może granie koncertów ze starym repertuarem jakoś wychodzi, ale nowe utwory ocierają się o irytujący banał. Nawet jeśli podpierano się odnalezionymi kompozycjami Romualda Lipko, to widać, że nie bez powodu trafiły one do szuflady. Nie rozumiem tej logiki: skoro poprzedni album z coverami „Inspirations” okazał się beznadziejnym, wymuszonym łabędzim śpiewem zdziadziałych metalowców, którego nikt nie potrzebował, to wydawanie jego kontynuacji powinno być jeszcze bardziej zbędne. Może chodziło o zatarcie złego wrażenia? Jeśli tak, to się nie udało. Dobrze, że rok 2024 panowie przywitali premierowym materiałem „Hell, Fire and Damnation”, który pozwala zapomnieć o „More Inspirations”.
Wyszukaj / Kup 3. „Metallic Spheres In Colour” The Orb & David Gilmour Zeszły rok upłynął pod znakiem odświeżania klasyki. Pierwszą trójkę największych rozczarowań zaczniemy więc od ponownie zmiksowanego wspólnego krążka elektronicznej formacji The Orb i gitarzysty Pink Floyd Davida Gilmoura. Pierwotnie „Metallic Spheres” ukazał się w 2010 roku i stanowił ciekawe, ambientowe dzieło, będące przedsmakiem wydanego nieco później „The Endless River”, sygnowanego nazwą Floydów. Lubię do niego wracać i tam nie było czego poprawiać. Panowie z The Orb się jednak uparli i w efekcie przygotowali rozwleczoną, monotonną breję bez charakteru. Do tego w miksie poukrywali gitarowe zagrywki Gilmoura. Trudno więc nawet dostrzec jego udział. Mimo wszystko ingerencja The Orb w „Metallic Spheres” to małe piwo w porównaniu z tym, co zrobił Roger Waters z kultową „Ciemną stroną księżyca”. Tu mogło chodzić tylko o jedno – udowodnienie całemu światu tezy głoszonej od czasu odejścia Watersa z zespołu, że „Pink Floyd to on”. Okazało się, że nie. Wyrugowanie muzycznego wkładu byłych kolegów z naciskiem na gitarowe solówki Gilmoura, sprawiło, że całość straciła coś, co wyzwalało ciarki na całym ciele. W zamian otrzymaliśmy jeszcze więcej monologów wygłaszanych starczym głosem basisty, powodując, że materiał stał się przegadany i, paradoksalnie, mniej zrozumiały. Ech, „tak naprawdę nie ma ciemnej strony księżyca, tylko wszędzie jest ciemno”. Podczas, gdy Watersa napędzała ambicja, muzyków U2 napędzała… bardzo bym nie chciał, aby to była kasa, ale chyba inaczej nie można powiedzieć. Przez dekady to Elvis stanowił symbol gwiazdy, którą zeżarł biznes i uwięził w Las Vegas. Dziś wiemy, że niekoniecznie była to jego decyzja. Trudno sobie jednak wyobrazić, by Bono z kolegami ulegli wpływom współczesnego odpowiednika pułkownika Parkera, który by ich praktycznie ubezwłasnowolnił. Okazało się, że wygodniej jest grać nawet najbardziej spektakularne koncerty nie ruszając się z miejsca, niż jeździć w trasy. I chyba podobnie jest z muzyką. Po co wysilać się i tworzyć coś nowego (zwłaszcza, że ostatnie dwa krążki okazały się mniej przebojowe, niż wcześniejsze), skoro można wziąć zestaw starych hitów, trochę je podrasować i udawać, że tak zawsze miały wyglądać. 21 lutego 2024 |
Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.
więcej »Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Pot i Kreff – Made in Poland: Wspaniały dzień dla wolności
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Pot i Kreff – Made in Poland: U2 w bieli i czerwieni
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Czy ta pani wystąpi jeszcze z Łzami?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Zmiany… ale niewielkie
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wyspa Gilmoura
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Włoski Kurosawa
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Palec z artretyzmem na cynglu
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Idź do krateru wulkanu Snæfellsjökull…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
I ty możesz być Kubą Rozpruwaczem
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
My i Oni
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wielki mały finał
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Piołun w sercu a w słowach brak miodu, czyli 10 utworów do tekstów Ernesta Brylla
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Kim był Józef J.?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Ilu scenarzystów potrzea by wkręcić steampunkową żarówkę?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Baldwin Trędowaty na tropie
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski