Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

Esensja słucha: Październik 2012
[ - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Pierwsza październikowa odsłona „Esensja słucha” przynosi minirecenzje płyt Alisy, Baszty, Death Grips, Jessie Ware, Kobiet oraz Voice Bandu i Anity Lipnickiej. Komu z tego grona przypadło 90%? Pozostaje samemu sprawdzić.

Sebastian Chosiński, Paweł Lasiuk, Michał Perzyna, Przemysław Pietruszewski

Esensja słucha: Październik 2012
[ - recenzja]

Pierwsza październikowa odsłona „Esensja słucha” przynosi minirecenzje płyt Alisy, Baszty, Death Grips, Jessie Ware, Kobiet oraz Voice Bandu i Anity Lipnickiej. Komu z tego grona przypadło 90%? Pozostaje samemu sprawdzić.
Alisa „Саботаж” (2012) [70%]
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Niemal równo przed rokiem chwaliliśmy na łamach „Esensji” wydany w końcu września 2011 album „20.12” autorstwa petersburskiej legendy radzieckiego i rosyjskiego rocka – grupy Alisa. Dwanaście miesięcy później ten niezwykle zasłużony i jak się okazuje, wciąż bardzo pracowity ansambl opublikował kolejny krążek – „Саботаж” (18. studyjny w oficjalnej dyskografii). Według lidera zespołu, wokalisty i klawiszowca Konstantina Kinczowa, to „najlepsza płyta Alisy nagrana w ciągu trzydziestu lat”. Czy na pewno? Jednego muzykom odebrać się z pewnością nie da – stuprocentowego zrozumienia. Skład, który wiosną bieżącego roku pojawił się w niedawno oddanym do użytku prywatnym studiu kapeli, aby pracować nad nowym materiałem, gra ze sobą już od ośmiu lat – i to idealnie słychać. Grupa sprawia wrażenie świetnie naoliwionej maszyny, która potrafi rozpędzić się do ogromnej prędkości, jednocześnie zapewniając przy tym bardzo wysoki komfort jazdy; gdy zaś istnieje taka konieczność, maszynista zwalnia, aby siedzący w środku pasażerowie mieli czas podziwiać piękne widoki rozpościerające się dokoła. Miksy i mastering tradycyjnie już odbyły się w Niemczech (w sprawdzonym studiu w Düsseldorfie). W przeciwieństwie do wielu rówieśników, obecnych na scenie od kilku dekad, Alisa zalicza się do zespołów, które nie stronią – może nie tyle od eksperymentów (bo to byłoby zbyt daleko idące stwierdzenie), ale na pewno od zmian. Muzycy z Petersburga zawsze dbali o to, by brzmieć nowocześnie, dlatego też chętnie adaptowali nowe trendy w muzyce rockowej do potrzeb własnego, łatwo rozpoznawalnego stylu. „Саботаж” nie jest pod tym względem wyjątkiem. Prócz klasycznego, bardzo melodyjnego, ale i odpowiednio ciężkiego hard rocka otrzymujemy tym razem partie gitar mogące kojarzyć się z industrialem. Ta inspiracja ma też wpływ na większą przejrzystość kompozycji i ich nieco uproszczoną rytmikę, lecz nie oznacza wcale, że nowe utwory wypadają banalniej na tle poprzednich. Są po prostu… inne. Album otwiera przytłaczający ciężkością „День огня” (choć znalazło się w nim miejsce także dla łagodniejszego interludium); w tym samym, lekko Rammsteinowym klimacie utrzymane są również kolejne numery: „Крах”, „Жги”, „Ангел” czy „Рок”. Stara Alisa daje o sobie natomiast znać w kawałkach takich jak „Кошмар” (są tu i zagrywki jazzowe, i bluesowe, a całość okraszona została niemal tanecznym rytmem), „Взрыв” (który zaczyna się balladowo, a kończy z prawdziwą furią), „С Ним” (typowy AOR o chrześcijańskim przesłaniu), „Сны” i „Саботаж” (o klasycznej hardrockowej proweniencji) czy „Левша” (wskazująca na inspiracje rock and rollem). Jest też kilka intrygujących wyjątków: nowofalowe „Черви” mają w chórkach partie rapowane, przebojowa „Чёрная полоса” ze skandowanymi zwrotkami bliska jest estetyce art-punka, a wieńczący całość „Нальём”, dzięki rozmazanym dźwiękom klawiszy, mógłby znaleźć się w repertuarze każdej grupy space rockowej.
Sebastian Chosiński
Baszta „Swingujące 3miasto: Baszta” (2011) [60%]
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Kto dziś jeszcze pamięta ten zespół? Może kilku zapaleńców z Trójmiasta. I trudno zresztą się dziwić. Baszta działała bowiem zaledwie przez cztery lata – pomiędzy 1976 a 1980 rokiem – z czego połowę z tego czasu bez swego założyciela i motoru napędowego, czyli trębacza i pianisty Edwarda Kolczyńskiego, który rozstał się z kolegami w 1978 roku. Początki kapeli nie były zbyt chwalebne. Została zawiązana przede wszystkim po to, aby poza granicami kraju grać „do kotleta”; jako że spokojną przystań znalazła w legendarnym gdańskim Klubie Studentów Wybrzeża „Żak”, musiała też od czasu do czasu przygrywać do tańca podczas imprez studenckich. To w istotny sposób wpływało na repertuar Baszty. Bo choć muzycy gustowali przede wszystkim w jazzie (o czym świadczy chociażby zakończony sukcesem – czytaj: wyróżnieniem jury – występ na wrocławskim festiwalu „Jazz nad Odrą”), to podczas potańcówek prezentowali znacznie lżejszy program. Jaki? Można się przekonać, słuchając drugiej części albumu, która zawiera koncert z „Żaka” nagrany w 1976 roku, a więc u progu kariery. Złożyły się nań same covery z pogranicza jazzu, soulu, rhythm’n’bluesa, funku i rocka. A konkretnie: piosenki Stevie Wondera („Bird of Beauty”), The Beatles („Can’t By Me Love”, „Honey Pie”), Randy’ego Newmana („Naked Man”), Davida Claytona-Thomasa z Blood, Sweat & Tears („Harmony Junction”, „Yesterday’s Music”), zapomnianej grupy The Ides of March („One Woman Man”) oraz klasyków fusion Herbiego Hancocka („Watermelon Man”) i Joego Zawinula (napisana dla Milesa Davisa piękna ballada „In a Silent Way”). We wszystkich śpiewa, pełniący także funkcję gitarzysty, Leszek Dranicki – w przyszłości znany z kariery solowej oraz występów w bluesowym Krzaku. Kawałki te prezentują Basztę jako zespół bez wyraźnego oblicza artystycznego, tym jednak różniący się od wielu innych projektów estradowych z epoki „późnego Gierka”, że tworzyli go muzycy z nieprzeciętną wyobraźnią i umiejętnościami. Czego dowiedli w siedmiu własnych kompozycjach, które wypełniły pierwszą część kompaktu, zawierającą nagrania studyjne (z gdańskiej rozgłośni Polskiego Radia) z lat 1976-1978. Nie brakuje wśród nich tak modnych wtedy na dyskotekowych parkietach, mogących kojarzyć się również z ówczesną estetykę opolsko-sopocką numerów jazzowo-funkowych („Taniec pawia”, „Wysoki parter”, „Zwrot”), ale kilka innych to z kolei fusion w najczystszej postaci, z wysmakowanymi solówkami gitary, instrumentów dętych czy klawiszy („Turniej”, „Czekając na wyjazd”, wzbogacone elementami góralszczyzny „Poszły konie po betonie”, „W gaju”). Część studyjną także uzupełniają covery: wspomniane już powyżej – tym razem w ciekawszych opracowaniach – „Watermelon Man” i „In a Silent Way” oraz soulowo-funkowy klasyk „Pick Up the Pieces” z repertuaru Average White Band. Podsumowując: świetnie, że płyta się ukazała, mimo że ma dzisiaj jedynie walor archiwalny.
Sebastian Chosiński
Death Grips „The Money Store” (2012) [90%]
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Zespół z Sacramento już w 2011 roku dał się poznać od dobrej strony, dostając nawet wyróżnienie od Pitchfork Magazine („Best New Music”). Na „Exmilitary” rap wydawał się tylko dodatkiem do ich post-punkowej, „antymuzycznej”, industrialnej wręcz, dźwiękowej maszynerii. I kiedy już wydawało się, że dalsze eksplorowanie pobocznych inspiracji będzie skutkowało powtórką z rozrywki, panowie ponownie wywracają hip-hop do góry nogami. Druga płyta stawia sobie cele nieco odmienne od poprzednika. Hałaśliwy debiut skupiał w sobie coś szamańskiego, a „plemienna” atmosfera mogła, momentami, przypominać nawet debiut Gonjasufi. To luźne nawiązanie bardziej sugeruje ucieczkę na „Exmilitary” do historii bardzo odległej, niż miałoby być jakimkolwiek wyznacznikiem płyty. „The Money Store” tymczasem wita nas we współczesnym świecie, pełnym ulicznego brudu, dyskotekowych, fluorescencyjnych parkietów, policyjnych pościgów nocą czy gangsterskich porachunków. Wokale tym razem w ogóle nie dają słuchaczowi wytchnienia. Przez ich wściekłość i punkowo-hardcore’ową agresję przebija się, nie do końca określony, biblijny profetyzm. Zupełnie jakby MC Ride chciał siebie określić mesjaszem nowej ery. Od strony muzycznej nadal mamy masę zapożyczeń. Znów słychać Throbbing Gristle, Atari Teenage Riot, Public Enemy, a z tych nowszych chociażby elektroniczny Daft Punk oraz Justice, których klimat został doskonale wkomponowany w najlepszy na płycie „Hacker”. Inteligentny rap? Awangardowy dubstep („System Bowler”)? Porzućcie szufladki, o tym zespole będzie głośno.
Przemysław Pietruszewski
Jessie Ware „Devotion” (2012) [70%]
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Kolejna z tegorocznych debiutantek, która ma przy użyciu nieprzeciętnego talentu wskrzesić prawdziwy pop. Obok porównań do Sade, Adele albo Whitney Houston to najczęściej słyszane opinie o Jessie Ware, która po owocnej współpracy ze znanymi producentami (m.in. SBTRKT oraz Sampha) wreszcie wydała studyjny krążek. Krążek zawierający głównie nieśpieszne, elegancko skrojone piosenki, którym brakuje jednak nieco przebojowości. Rozczarowujące, ponieważ choćby singlowy „Running” – rytmiczny i przyjemnie kołyszący, ale wyostrzony dodatkowo świetnymi gitarami – zwiastował żywsze i bardziej porywające wydawnictwo. Tymczasem w tym samym szeregu postawić można jedynie kolejny utwór promujący, „110%”, i „Night Light”. Pierwszy miło buja, wykorzystując dynamiczną elektronikę oraz słyszalną perkusję, które połączono z aksamitnym wokalem Jessie Ware i zwiewnymi chórkami; drugi rozpoczęto dźwiękami wiolonczeli, do której szybko dołączają pozostałe instrumenty (klawisze, gitara elektryczna, perkusja), a Brytyjka śpiewa już znacznie mocniej. Urzekający i po prostu pięknie wykonany jest również „Wildest Moments”.
Po przesłuchaniu całości nie można pozbyć się wrażenia, że od „Devotion” wieje nieco metalicznym chłodem, mimo że albumowi wcale nie pożałowano różnorodności, a i wokalistka prezentuje swój głos z wielu stron. Na pewno ten ostatni zasługuje na wyróżnienie – we wszystkich utworach czaruje, a w większości wychodzi na pierwszy plan, dokumentując rzeczywiście duże możliwości jego posiadaczki. O warstwie muzycznej też trzeba coś dobrego napisać, bo wyłącznie solidnie zaaranżowane i dopieszczone kompozycje wypełniają „Devotion”, który balansuje pomiędzy ambitną elektroniką z rozmaitymi naleciałościami a trochę bardziej mainstreamowym popem. Niestety, brakuje tutaj nie tylko odrobiny klimatycznego ciepła, lecz jeszcze czegoś, co przykułoby uwagę na dłużej niż dwa, może trzy w pełni absorbujące odsłuchy. Oczywiście wyliczone uwagi to raczej zarzuty w kwestii pisania o Jessie Ware jako wschodzącej gwieździe kosmicznego formatu. W ziemskich kategoriach to longplay dobry, spójny i dopracowany w każdym aspekcie, który potrafi zabrać słuchacza w soulowo-popowe, a przede wszystkim niebanalne, downtempowe rejony. A sprawiający także sporą frajdę ujmującym wokalem i zgrabnymi tekstami.
Michał Perzyna
Kobiety „Mutanty” (2011) [60%]
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Słynna zasada Krasickiego „Uczyć bawiąc” musi być niezmiernie bliska liderowi Kobiet, Grzegorzowi Nawrockiemu. „Mutanty” to płyta poważna i pobudzająca do myślenia, ale w sposób figlarny. Czy można chcieć być odważnym jak pies Łajka? Kochać jak śpiący niedźwiedź? Nawrocki, używając prawdziwie absurdalnego humoru, przekonuje nas, że tak, a pomagają mu w tym zaproszeni goście, wśród których są m.in. Tymon Tymański, Olo Walicki oraz Tomasz Ziętek. Dodatkowy udział osób grających muzykę współczesną na staromodnych instrumentach wzbogacił brzmienie nagrań i sprawił, że pozornie nieskomplikowane, łagodne, akustyczne piosenki zyskały wiele interesujących detali. Melodie są nastrojowe i poruszają wyobraźnię, a teksty, choć proste, przemawiają do odbiorcy i poruszają ważne dla współczesności tematy. Jesteśmy ludźmi czy raczej specyficznymi małpami bez futra? Myślimy samodzielnie, czy ktoś steruje nami przy pomocy fal elektromagnetycznych? Postęp techniczny zmienia nas i sprawia, że robimy się coraz bardziej nerwowi. Zamieniamy się rolami społecznymi, a później nie potrafimy ich odgrywać, co skutkuje ucieczką do świata wirtualnego. Wymowna jest okładka płyty, na której dwie wąsate i umięśnione panie siłują się na rękę, a w tle widać odlatującą rakietę. Czym jest dziś człowieczeństwo? Może nie nadążamy za gwałtownie zmieniającym się światem? Za mało zastanawiamy się nad tym, dokąd zaprowadzi nas rozwój cywilizacji? O to wszystko pytają nas Grzegorz Nawrocki i jego zespół, ale niestety zatrzymują się wpół drogi. Krążek „Mutanty” zawiera trzy naprawdę oryginalne utwory: „Guru”, „Jak niedźwiedź” i fenomenalną balladę o jednym z pierwszych zwierząt w kosmosie. Pozostałe pozycje są jak oklepane hity z radia, których słuchamy podczas wykonywania codziennych czynności. Szumią gdzieś w tle, a później szybko znikają z pamięci. Szkoda zmarnowanej szansy, bo mógł to być naprawdę genialny i niezapomniany album, jedyny w swoim rodzaju. A jest tylko dobry.
Paweł Lasiuk
Voice Band i Anita Lipnicka „W siódmym niebie” (2012) [70%]
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Anita Lipnicka w międzywojniu? Tego chyba nikt się nie spodziewał. Do tej pory styl retro był wokalistce obcy i trudno ją było kojarzyć z twórczością Juliana Tuwima czy Mariana Hemara. Teraz jednak piosenkarka w otoczeniu pięciu muzyków z grupy Voice Band postanowiła przenieść nas w klimaty starych warszawskich kawiarni. Trzeba przyznać, że to udany eksperyment. Brat Anity Lipnickiej, Arkadiusz (zawodowo artysta kabaretowy związany z Grupą Rafała Kmity), zaszył się w piwnicach Polskiego Radia i odnalazł wiele szlagierów rodem z II Rzeczpospolitej. „Polscy rewelersi”, czyli Voice Band, zaadaptowali je do współczesnych realiów, nie tracąc nic z ich dawnego blasku i wdzięku. Była liderka Varius Manx nie próbuje przyćmić mniej sławnych kolegów, ale to właśnie jej solowych popisów (jak w klimatycznej piosence „Stachu”) słucha się najlepiej. Choć w niektórych aranżacjach Lipnicka nie występuje – „Marysia” to prawdziwy popis męskiego kunsztu wokalnego. Kameralny zespół Voice Band jest profesjonalnie przygotowany pod względem technicznym; jeśli dodamy do tego akordeon, trąbkę i klarnet, otrzymamy całkiem ciekawą muzyczną miksturę, w sam raz do zaaplikowania sobie w brzydkie, jesienne wieczory. Nie radzę za to słuchać krążka „W siódmym niebie” z samego rana, bo tak wejdzie do głowy, że nie pozbędziemy się go cały dzień, a wypada chociaż trochę skupić się na zawodowych obowiązkach. Niektórzy mogą spojrzeć na tę płytę z przymrużeniem oka i stwierdzić, że nie opłaca się wracać do przeszłości. Trudno się z tym zgodzić, ponieważ wycieczka do lat 20. i 30. XX wieku jest bardzo przyjemna i inspirująca. Nie mamy z tamtymi Polakami dziś zbyt wiele wspólnego, dlatego warto spojrzeć wstecz i zobaczyć, co śpiewali i w jaki sposób myśleli. Tylko czy jest to podróż na więcej niż jeden raz? Zobaczymy, czym Lipniccy zaskoczą nas w przyszłości.
Paweł Lasiuk
koniec
6 października 2012

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Tu miejsce na labirynt…: Ente wcielenie Magmy
Sebastian Chosiński

26 IV 2024

Chociaż poprzednia płyta Rhùn, czyli „Tozïh”, ukazała się już niemal rok temu, najnowsza, której muzycy nadali tytuł „Tozzos”, wcale nie zawiera nagrań powstałych bądź zarejestrowanych później. Oba materiały są owocami tej samej sesji. Trudno dziwić się więc, że i stylistycznie są sobie bliźniacze.

więcej »

Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
Sebastian Chosiński

25 IV 2024

Arild Andersen to w świecie europejskiego jazzu postać pomnikowa. Kontrabasista nie lubi jednak przesiadywać na cokole. Mimo że za rok będzie świętować osiemdziesiąte urodziny, wciąż koncertuje i nagrywa. Na dodatek kolejnymi produkcjami udowadnia, że jest bardzo daleki od odcinania kuponów. „As Time Passes” to nagrany z muzykami młodszymi od Norwega o kilkadziesiąt lat album, który sprawi mnóstwo radości wszystkim wielbicielom nordic-jazzu.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Oniryczne żałobne misterium
Sebastian Chosiński

24 IV 2024

Martin Küchen – lider freejazzowej formacji Angles 9 – zaskakiwał już niejeden raz. Ale to, co przyszło mu na myśl w czasie pandemicznego odosobnienia, przebiło wszystko dotychczasowe. Postanowił stworzyć – opartą na starożytnym greckim micie i „Odysei” Homera – jazzową operę. Do współpracy zaprosił wokalistkę Elle-Kari Sander, kolegów z Angles oraz kwartet smyczkowy. Tak narodziło się „The Death of Kalypso”.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Z tego cyklu

Grudzień 2013
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Mateusz Kowalski

… projektu R.U.T.A.
— Sebastian Chosiński

Październik 2013
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna

Maj 2013
— Sebastian Chosiński, Łukasz Izbiński, Dawid Josz, Michał Perzyna

Kwiecień 2013
— Sebastian Chosiński, Łukasz Izbiński, Dawid Josz, Mateusz Kowalski

Marzec 2013 (2)
— Sebastian Chosiński, Łukasz Izbiński, Michał Perzyna, Przemysław Pietruszewski

Marzec 2013
— Łukasz Izbiński, Dawid Josz, Michał Perzyna, Przemysław Pietruszewski

Luty 2013
— Łukasz Izbiński, Dawid Josz, Michał Perzyna, Przemysław Pietruszewski

Grudzień 2012 (2)
— Łukasz Izbiński, Dawid Josz, Mateusz Kowalski, Michał Perzyna, Przemysław Pietruszewski

Grudzień 2012
— Mateusz Kowalski, Paweł Lasiuk, Michał Perzyna, Bartosz Polak

Tegoż twórcy

Co się tu dzieje?!
— Jakub Dzióbek

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.