Castle Party 2014 (2): Deine Lakaien w drodze do przeszłościChoć w nazwie festiwalu Castle Party od dłuższego już czasu znajduje się dopisek „Dark Independent”, impreza ta wciąż kojarzona jest przede wszystkim z rockiem gotyckim. Mimo że – jak podczas tegorocznej edycji – królują tam również inne odmiany muzyki: electro, synth pop, post-rock czy EBM. Największą gwiazdą drugiego dnia koncertów była doskonale już znana w Bolkowie formacja Deine Lakaien.
Sebastian ChosińskiCastle Party 2014 (2): Deine Lakaien w drodze do przeszłościChoć w nazwie festiwalu Castle Party od dłuższego już czasu znajduje się dopisek „Dark Independent”, impreza ta wciąż kojarzona jest przede wszystkim z rockiem gotyckim. Mimo że – jak podczas tegorocznej edycji – królują tam również inne odmiany muzyki: electro, synth pop, post-rock czy EBM. Największą gwiazdą drugiego dnia koncertów była doskonale już znana w Bolkowie formacja Deine Lakaien. Koncerty podczas Castle Party zaczynają się zawsze w godzinach popołudniowych, co oznacza, że wszyscy chętni, jeśli pozwala im na to stan fizyczny, od rana mogą poświęcać czas na przyjemności. Dla jednych będzie to spacer po miasteczku bądź najbliższej okolicy, dla drugich – kąpiel w basenie na polu namiotowym, jeszcze inni, jeśli tylko dysponują własnym transportem, mogą wybrać się na zwiedzanie zabytków Dolnego Śląska. A jest co w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od Bolkowa oglądać. Można zajrzeć do szczycącej się pięknymi kamienicami i ratuszem Świdnicy albo do Jawora, w którym w XVII wieku po zakończeniu wojny trzydziestoletniej wzniesiono najpiękniejszy na Dolnym Śląsku Kościół Pokoju. Można podjechać na przedmieścia Wałbrzycha, aby poświęcić kilka godzin na zwiedzanie zamku Książ, ewentualnie wybrać się na południe – ku granicy z Czechami – by nasycić oczy zachwycającą bazyliką pocysterską w Krzeszowie. Wielbiciele kopalnictwa mogą zahaczyć o Nową Rudę, aby w dawnym „Piaście” zwiedzić zamknięty szyb wykuty w skale, z kolei tropiciele tajemnic drugiej wojny światowej znajdą w okolicy całą masę budowli związanych z Kompleksem „Riese” (chociażby podziemne sztolnie w Walimiu i Osówce). Dość powiedzieć, że interesujących zabytków nie zabraknie na kilka, ba! nawet kilkanaście wypadów na Castle Party. Warto jednak pamiętać, aby na odpowiednią godzinę wrócić do Bolkowa! Trzeciego dnia tegorocznej imprezy, czyli w sobotę 19 lipca, pierwsze – bo o godzinie piętnastej – wystartowały zespoły grające na zamku. Prawie dziesięciogodzinny maraton rodzimy rozpoczął kwartet This Cold. Zespół istnieje od niedawna, ale tworzący go artyści nie należą wcale do debiutantów. Gitarzysta Dariusz Borowiec oraz basista Łukasz Łysy dali się wcześniej poznać jako muzycy formacji Cabaret Grey, natomiast – kontuzjowana tego dnia – wokalistka Agata Pawłowicz przez siedem lat śpiewała w Desdemonie. Zwarłszy siły, zaproponowali muzykę zdecydowanie zimnofalową, chociaż w bardzo rockowym wydaniu. Szkoda tylko, że Agata została uziemiona, bo gdyby do tego, co zaprezentowali, dodać odpowiedni ruch sceniczny, wrażenie artystyczne byłoby zapewne jeszcze lepsze. Niewiele dobrego da się natomiast powiedzieć o występie Sui Generis Umbra, które zawitało do Bolkowa po dziewięciu latach nieobecności (i w zasadzie nieistnienia). Dark ambient w ich wykonaniu jest wciąż tak samo pretensjonalny, a oprawa koncertów nie mniej kiczowata niż niemal dekadę temu. Może lepiej było zostać w Edynburgu, gdzie obecnie mieszka Eliza, wokalistka SGU. Po odejściu Agaty Pawłowicz jej miejsce w Desdemonie zajęła Agnieszka Leśna – kobieta obdarzona zarówno magnetycznym seksapilem, jak i potężnym głosem. Jeśli ktoś miał jeszcze w pamięci występy tego polkowickiego zespołu z poprzednią wokalistką, teraz mógł porównać, co się po jej odejściu zmieniło. A zmieniło sporo. Przede wszystkim „nowa” (w cudzysłowie, bo Leśna udziela się już w grupie od sześciu lat) Desdemona więcej czerpie z gotyckiego metalu, nawiązując do tradycji Closterkeller i Artrosis. A są to akurat wzorce, których wstydzić się nie trzeba. W repertuarze dominował materiał z albumu „Endorphins”, jedynego, jak dotychczas, nagranego z Agnieszką, choć nie brakowało też oczywiście starszych kompozycji. Po mocnym polskim otwarciu na scenie zainstalowali się czterej panowie z grupy Alcest. Wyglądali na nieco zagubionych i wystraszonych wyglądem publiki. I nic w tym dziwnego, bo muzyka, którą mieli za chwilę zaprezentować, to nade wszystko klimatyczny i eteryczny post-rock, co mocno kontrastowałoby przecież z dominującymi na Castle Party rockiem gotyckim i electro. A jednak to właśnie trzej Francuzi – wokalista i gitarzysta Neige, gitarzysta Zero i perkusista Winterhalter – oraz jeden Indianin – basista ukrywający się pod pseudonimem Indria – okazali się być największym odkryciem festiwalu. Gdyby jeszcze, zamiast w palącym słońcu, dane im było zagrać przy świetle księżyca, „pozamiataliby” wszystkich. Kiedy wybrzmiały ostatnie nuty zamykającego ich występ utworu „Délivrance”, naprawdę trudno było otrząsnąć się z nastroju, w jaki wpędziła słuchaczy ich niezwykła muzyka. Po Finach z The 69 Eyes można było oczekiwać dobrej zabawy – i tak właśnie było. Goście z Helsinek, czerpiący inspiracje z punk-rocka (vide Ramones) i heavy metalu (Motorhead), jednocześnie starający się łączyć gotyk z rock and rollem, zadbali o to, aby dużo działo się i na scenie, i pod sceną. Inna sprawa, że na takie przyjęcie, jakie im zgotowano w Bolkowie, ciężko pracowali przez ponad dwadzieścia lat. Jeszcze większy entuzjazm wzbudzili jednak przedstawiciele Stanów Zjednoczonych – pochodzący z Kalifornii zespół London After Midnight. Ich mieszanka rocka gotyckiego z industrialem to było wszak to, na co stali bywalcy Castle Party czekają najwytrwalej i przyjmują z największą radością. Inna sprawa, że Amerykanie od siedmiu lat nie wydali nowego krążka, co oznacza tyle, że w większości grali numery doskonale fanom znane. A przecież już inżynier Mamoń, bohater „Rejsu”, powiedział, że najbardziej lubimy piosenki, które już słyszeliśmy. Z takiego samego założenia wyszli muzycy Deine Lakaien, którzy – mimo że są w przededniu wydania nowego albumu („Crystal Palace”) – zdecydowali się zaprezentować z niego jedynie dwie kompozycje (w tym znane już z promocyjnego singla „Farewell”). A poza tym sięgnęli po wielkie przeboje. Alexander Veljanov i Ernst Horn (tym razem w towarzystwie gitarzysty i perkusisty) pojawili się na festiwalu po raz trzeci. W 2004 roku w duecie zagrali koncert akustyczny (jedynie wokal plus fortepian), cztery lata później zdecydowali się na skład pięcioosobowy i prawdziwie rockowy show, teraz – choć wyszli na scenę w czwórkę – postawili na brzmienia czysto elektroniczne (stąd na przykład wykorzystanie drum machine). Poprzednie miesiące Deine Lakaien bardzo intensywnie pracowało nad nowym albumem, dlatego też koncert w Bolkowie był ich pierwszym występem przed publicznością w 2014 roku. Jak wypadli? Świetnie, choć nie tak dobrze jak przed sześcioma laty, do czego wydatnie przyczynili się akustycy. Nie dość, że muzyka brzmiała zaskakująco cicho, to na dodatek gitara stała się lekko słyszalna dopiero w trzecim kawałku, w którym ją wykorzystano; wcześniej, owszem, było widać, że muzyk na niej gra, ale słychać – ani trochę. W repertuarze nie zabrakło hitów – zarówno starszych („Dark Star”, „Overpaid”, „Into My Arms”, „Love Me to the End”, „Return”, „Fighting the Green”), jak i nowszych („Over and Done”, „Gone”, „Europe”). Wszystkie zaprezentowano w aranżacjach elektronicznych, jakby zespołowi bardzo zależało na tym, aby cofnąć się w czasie do lat 90. ubiegłego wieku. Publiczność, mimo że koncert rozpoczął się z ponad godzinnym opóźnieniem, była bardzo zadowolona, choć gdyby akustycy lepiej przyłożyli się do swoich obowiązków, wrażenia byłyby na pewno jeszcze większe. Gwoli kronikarskiej ścisłości, dodajmy, że tego samego dnia na scenie w dawnym kościele ewangelickim pojawili się: kierowana przez Cezarego Augustynowicza z Christ Agony rockowa Topielica, alternatywno-elektroniczne IdiotHead (które wykluło się z zespołu CO.IN), electro-folkowe Red Emprez, deathmetalowe Thy Disease oraz progresywno-metalowy Blindead. 24 lipca 2014 |
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj longplay z serii Supraphonu „Interjazz” z nagraniu dwóch czechosłowackich orkiestry pod dyrekcją Jana Ptaszyna Wróblewskiego i Gustava Broma.
więcej »Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Castle Party 2014 (3): Wynurzenie Kapitana Nemo
— Sebastian Chosiński
Castle Party 2014 (1): Moonspell w blasku księżyca
— Sebastian Chosiński
W starym domu nie straszy
— Sebastian Chosiński
Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
— Sebastian Chosiński
Płynąć na chmurach
— Sebastian Chosiński
Ptaki wśród chmur
— Sebastian Chosiński
„Czemu mi smutno i czemu najsmutniej…”
— Sebastian Chosiński
Pieśni wędrujące, przydrożne i roztańczone
— Sebastian Chosiński
W kosmosie też znają jazz i hip hop
— Sebastian Chosiński
Od Bacha do Hindemitha
— Sebastian Chosiński
Z widokiem na Manhattan
— Sebastian Chosiński
Duńczyk, który gra po amerykańsku
— Sebastian Chosiński