Tu miejsce na labirynt…: Przebudzenie śpiącej Karmy [My Sleeping Karma „Moksha” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Ich muzyka w ciągu minionych dziesięciu lat znacząco ewoluowała. Gdy zaczynali karierę, grali rocka psychodelicznego z elementami stoneru. Z czasem pojawiły się jeszcze wpływy space rocka. Z kolei muzyce zawartej na najnowszym albumie najbliżej do progresu wymieszanego z post-rockiem. O kim mowa? O niemieckiej formacji My Sleeping Karma. I płycie „Moksha”.
Tu miejsce na labirynt…: Przebudzenie śpiącej Karmy [My Sleeping Karma „Moksha” - recenzja]Ich muzyka w ciągu minionych dziesięciu lat znacząco ewoluowała. Gdy zaczynali karierę, grali rocka psychodelicznego z elementami stoneru. Z czasem pojawiły się jeszcze wpływy space rocka. Z kolei muzyce zawartej na najnowszym albumie najbliżej do progresu wymieszanego z post-rockiem. O kim mowa? O niemieckiej formacji My Sleeping Karma. I płycie „Moksha”.
My Sleeping Karma ‹Moksha›Utwory | | CD1 | | 1) Prithvi | 06:29 | 2) Interlude 1 | 02:36 | 3) Vayu | 05:54 | 4) Interlude 2 | 01:44 | 5) Akasha | 06:12 | 6) Interlude 3 | 01:47 | 7) Moksha | 09:37 | 8) Interlude 4 | 02:16 | 9) Jalam | 08:25 | 10) Interlude 5 | 02:21 | 11) Agni | 06:31 |
W tym roku obchodzą dziesięciolecie istnienia, które – trzeba przyznać – wykorzystali najlepiej, jak tylko się dało. Co prawda, mimo wydania pięciu płyt, nie osiągnęli statusu supergwiazdy – ale która z kapel grających tak niszową muzykę wspięła się w ostatnich latach tak wysoko? Najważniejsze jednak, że mają swoją własną, wyrobioną i wierną publikę, a ich kolejne albumy dowodzą ciągłego rozwoju grupy. Początki My Sleeping Karma sięgają pierwszych lat tysiąclecia, kiedy to w niewielkiej miejscowości Aschaffenburg w Dolnej Frankonii powstała stonerrockowa formacja The Great Escape. Tworzyli ją: wokalista i gitarzysta Uwe Lückert, basista Matthias Vandeven oraz perkusista Steffen Weigand. Grupa pozostawiła po sobie dwa wydawnictwa: „Escape from Reality” (2003) i „Nothing Happens Without a Dream” (2005). Po opublikowaniu drugiego z nich Matthias i Steffen doszli do wniosku, że przydałoby się odświeżyć nieco formułę i postanowili, nie rezygnując z grania z Lückertem, założyć nowy zespół. Tym sposobem narodził się, zorientowany bardziej na instrumentalny rock psychodeliczny, My Sleeping Karma. Vandeven i Weigand zaczęli rozglądać się za nowymi muzykami i po paru miesiącach znaleźli odpowiednich artystów; okazali się nimi grający na klawiszach Norman Mehren oraz gitarzysta ukrywający się pod pseudonimem (który zapewne pochodzi od jego imienia) Seppi. W tym składzie zarejestrowali materiał na debiutancki album, który – zatytułowany po prostu „My Sleeping Karma” – pojawił się w sprzedaży w 2006 roku (nakładem niezależnej monachijskiej wytwórni Elektrohash Schalplatten). I spotkał się z pozytywnym przyjęciem fanów, zyskując zresztą znacznie lepsze oceny niż wcześniejsze krążki The Great Escape. Co w bezpośredni sposób wpłynęło na rozwiązanie macierzystej grupy Matthiasa i Steffena. Panowie, coraz bardziej zafascynowani kulturą i religią starożytnego Wschodu (zwłaszcza Indii i Persji), od tej pory skupili się już tylko na swoim nowym projekcie. Kolejne płyty powstawały średnio co dwa lata: „Satya” ukazała się w 2008, „Tri” w 2010, a „Soma” w 2012 roku. Tę ostatnią wydał austriacki Spinning Goblin Productions, który jest sublabelem znacznie bardziej znanego (i prestiżowego) Napalm Records. Sukces „Somy” – w pewnym stopniu wywołany lepszą dystrybucją krążka – zaowocował trasami koncertowymi, które z kolei spowodowały, że opóźniły się prace na kolejnym albumem. Zespół mógł wejść do studia dopiero latem ubiegłego roku, a pozostawał w nim – oczywiście z przerwami – aż do początku grudnia. Potem kilka miesięcy zabrały miksy i to wszystko, co związane jest z postprodukcją. W efekcie płyta, która otrzymała tytuł „Moksha”, trafiła do sklepów pod koniec maja tego roku, a widnieje na niej logo Napalm Records. W oczy rzuca się jednak przede wszystkim „indyjska” okładka autorstwa Sebastiana Jerkego, na której widnieje nazwa zespołu i tytuł płyty pisane czcionką stylizowaną na sanskryt (co zresztą grupa praktykowała już wcześniej). Do studia nagraniowego Niemcy zaprosili tym razem również gości: w jednym utworze („Vayu”) pojawiają się grający na instrumentach dętych Paul Weis i Simon Straub, w innym („Moksha”) – wiolonczelista Michael Olsen. W obu przypadkach ich udział sprowadził się jedynie do dodania smaczku, żadnemu z nich bowiem nie było dane zagrać partii solowej ani przynajmniej takiej, która na dłużej zapadłaby w pamięć. Nowy materiał My Sleeping Karma to sześć dłuższych kompozycji, przetykanych znacznie krótszymi pięcioma „interludiami” (takie też noszą one tytuły), których obecność na płycie wydaje się nieco kontrowersyjna. O ile bowiem w pełni usprawiedliwione od strony artystycznej jest wykorzystanie pierwszego przerywnika (najbardziej oryginalnego, nawiązującego do muzyki hinduskiej), o tyle cztery kolejne – niemal bliźniaczo do siebie podobne – są najzupełniej zbędne. Nie wnoszą niczego nowego, nie zaskakują intrygującymi ani innowacyjnymi rozwiązaniami – ot, są!, sprawiając tyle, że album jest dłuższy o jakieś osiem minut niż powinien. Na szczęście jednak to, co stanowi „mięso” wydawnictwa, zasługuje na szczególną uwagę. A jeśli komuś przeszkadzać będą kolejne wtręty, może przecież tak zaprogramować odtwarzanie krążka, by je pominąć. Album otwiera utwór zatytułowany „Prithvi” (chodzi tu o staroindyjską boginię Prythiwi, będącą personifikacją ziemi, symbolem nadziei i hojności), który zaczyna się od stonowanej gitarowej introdukcji, szybko przechodzącej jednak w przestrzenną i rozbudowaną sekwencję rodem z rocka progresywnego. Z czasem coraz więcej ma do powiedzenia Seppi, którego gitara odpowiedzialna jest za tworzenie potężnej ściany dźwięku. Jeśli dodać do tego jeszcze nastrojową monotonię, można z zaskoczeniem odkryć, że Niemcy konsekwentnie zmierzają w stronę post-rocka. I absolutnie nie jest to przypadek, o czym dodatkowo przekonuje brzmienie pojawiających się na drugim planie klawiszy Normana Mehrena. Podobnie senny i hipnotyczny (gitarowo-klawiszowy) jest początek „Vayu” (tu z kolei chodzi o czczone na terytorium starożytnej Persji bóstwo nieskończonej przestrzeni); tyle że w dalszej części grupa znacząco zmienia podejście do rockowej materii i serwuje uderzenie zaczerpnięte z arsenału formacji progmetalowych. W każdym razie Dream Theater (ani żaden z jego epigonów) nie powstydziłoby się takiego czadu – zarazem energetycznego i melodyjnego. Progresywno-metalowe jest również otwarcie „Akashy” (tytuł oznacza akaśę, czyli najmniejszy element materii, względnie nieboskłon), choć im dalej w las, tym bardziej różnorodnie i tym samym ciekawie. Stylistycznie mamy tu prawdziwy misz-masz, dochodzą bowiem elementy new age’u (vide plamy syntezatorowe w klimacie Kitaro) i post-metalu (za co odpowiedzialna jest głównie sekcja rytmiczna). Po tym zastrzyku energii następuje – głównie za sprawą Seppiego – chwilowe wyciszenie. Nie oznacza to jednak, że cała „Moksha” (co oznacza stan jedności z Bogiem, jaki osiąga się po wyzwoleniu z kolejnych reinkarnacji) utrzymana jest w podobnym nastroju. Podobnie jak w poprzednim utworze, także tutaj Niemcy dbają o różnorodność, dodając do klasycznego rockowego instrumentarium dźwięki akustycznego fortepianu i… wiolonczeli. Zadaniem Normana Mehrena i Michaela Olsena jest tym samym ukołysanie do snu, z którego słuchacze zostają jednak dość brutalnie wyrwani narastającą furią gitary i sekcji rytmicznej (swoją drogą jak w żadnym innym kawałku słychać tutaj jak zgrani są ze sobą Matthias Vandeven i Steffen Weigand). Z kolei „Jalam” to najbardziej atmosferyczny i tym samym postrockowy fragment albumu, co jest zasługą nie tylko gitarzysty, ale również obsługującego syntezatory (ponownie w stylu Kitaro) Mehrena. I chociaż finał kompozycji znów przenosi nas w świat progresywnego metalu, nie zmienia to faktu, że przez większą część utworu możemy sycić się urzekającymi pięknem i delikatnością brzmieniami. Wydawnictwo zamyka „Agni”, czyli fragment poświęcony wedyjskiemu bogu ognia – i trzeba przyznać, że są momenty, kiedy rzeczywiście z głośników sypią się iskry. Z tą różnicą, że nawet w najbardziej motorycznych fragmentach panowie z My Sleeping Karma nie rezygnują z melodii. Ba! odpowiedzialność za to zostaje nawet na jakiś czas przerzucona na barki Vandevena, którego na szczęście wspomaga w tym Norman. Wspólnymi siłami budują oni senny, hipnotyczny nastrój, który konsekwentnie utrzymywany jest już do końca płyty. Dla wiernych fanów formacji z Aschaffenburga „Moksha” może być pewnym zaskoczeniem; było nie było, mniej na niej stoner-rocka i psychodelii, znacznie więcej natomiast post-rocka i progresu. Jeśli więc jedni poczują się tą stylistyczną woltą nieco rozczarowani, jest szansa na to, że zespół zyska nowych wielbicieli. Najbardziej prawdopodobny jednak jest fakt, że ci, którzy kibicowali My Sleeping Karma od chwili debiutu, pozostaną przy nim nadal, a na dodatek uda się pozyskać nowych słuchaczy. Cóż, Seppi, Norman, Matthias i Steffen zapracowali na to bardzo ciężko i uczciwie. Skład: Seppi – gitara elektryczna Norman Mehren – instrumenty klawiszowe Matthias Vandeven – gitara basowa Steffen Weigand – perkusja gościnnie: Paul Weis – instrumenty dęte (3) Simon Straub – instrumenty dęte (3) Michael Olsen – wiolonczela (7)
|