Nie jest wcale żółtodziobem, ale „Lights” to jego pierwsza płyta solowa. Jeden album wydał już parę lat temu, ale jako współlider kwartetu. Tym razem występuje jako pomysłodawca projektu i główny kompozytor. O kogo chodzi? O szwedzkiego gitarzystę Alfa Carlssona, który w swojej muzyce inteligentnie łączy jazz z folkiem, rockiem i bluesem.
Pieśń weselna w jazzowej tonacji
[Alf Carlsson „Lights” - recenzja]
Nie jest wcale żółtodziobem, ale „Lights” to jego pierwsza płyta solowa. Jeden album wydał już parę lat temu, ale jako współlider kwartetu. Tym razem występuje jako pomysłodawca projektu i główny kompozytor. O kogo chodzi? O szwedzkiego gitarzystę Alfa Carlssona, który w swojej muzyce inteligentnie łączy jazz z folkiem, rockiem i bluesem.
Alf Carlsson
‹Lights›
Utwory | |
CD1 | |
1) Gråtlåten [The Crying Tun]) | 05:54 |
2) Brudpolska från Rättvik [Wedding Song from Rättvik] | 06:04 |
3) Chinook | 07:08 |
4) The Epiphany | 06:03 |
5) Travels | 03:37 |
6) The Search | 06:52 |
7) 21st Century Blues | 08:49 |
8) Where’s the Party at? | 04:44 |
Skandynawska scena jazzowa od lat 60. XX wieku zachwyca bogactwem i niespożytą siłą, muzyką rodzącą się na pograniczu modern jazzu, fusion i rodzimego folkloru. Co najważniejsze, praktycznie każdego roku rodzą się na niej nowe gwiazdy, powstają płyty, do których chce się wracać. Taką bez wątpienia będzie debiutancki, chociaż wcale nie pierwszy w jego dorobku, krążek młodego szwedzkiego gitarzysty Alfa Carlssona. Oficjalna premiera została przewidziana przez sztokholmską wytwórnię Prophone Records (czasami jeszcze można spotkać wersję nazwy ze słówkiem Naxos na samym początku) na 1 września, czyli idealnie na zakończenie tegorocznych wakacji i powitanie roku szkolnego. Składa się to o tyle dobrze, że album „Lights” zawiera kompozycje, które zdecydowanie mogą umilić zbliżające się – na razie jeszcze powoli, ale już niebawem wielkimi krokami – coraz dłuższe i chłodniejsze jesienne wieczory.
Carlsson rozpoczął profesjonalną karierę przed dekadą, kiedy to został uhonorowany finansową nagrodą Albina Hogströma (1905-1952) dla obiecujących młodych gitarzystów w świecie muzyki popularnej (jej patron zasłynął jako jeden z największych w świecie producentów i sprzedawców akordeonów). Rok później młodego artystę spotkało wcale nie mniejsze wyróżnienie – został poproszony o skomponowanie ścieżki dźwiękowej do odbywającej się w stolicy Szwecji wystawy poświęconej Malali Yousafzai – pakistańskiej działaczce na rzecz praw kobiet i laureatce Pokojowej Nagrody Nobla. W 2016 roku Alf ukończył studia w Royal College of Music, a już rok później wraz z czeskim trębaczem Jiřím Kotačą założył kwartet, z którym zjeździł kilka zakątków Europy (grali koncerty w Szwecji, Czechach i Słowacji, Austrii, Niemczech i Polsce, Danii i Holandii). Cztery lata temu zespół ten wydał swoją debiutancką i, jak dotąd, jedyną płytę – „Journeys” (jak widać, tytuł jest adekwatny do doświadczeń, jakie muzycy zebrali podczas swych artystycznych wojaży).

Pierwszy krok na drodze ku wieczności został uczyniony. Potem przyszła pora na kolejny – nagranie płyty solowej, sygnowanej jedynie własnym nazwiskiem. Choć oczywiście zarejestrowanej z innymi muzykami. I tak Carlsson nawiązał współpracę z pianistą Antonem Drombergiem, kontrabasistą Samuelem Löfdahlem oraz perkusistą Hannesem Sigfridssonem. Najbardziej doświadczonym z tej trójki jest Dromberg, który ma na koncie między innymi kooperację z trębaczem Erikiem Palmbergiem („First Lines”, 2018; „In Between”, 2021) oraz formacją The Calle Stenman Quintet („Mr. Sands is in the Dressing Room”, 2019; „America, Oh America”, 2020). Stworzony przez Alfa Carlssona kwartet zamknął się w sztokholmskim studiu Atlantis równo przed rokiem i spędził tam dwa dni – 1 i 2 września. Zatem to chyba nie jest przypadek, że „Lights” ukazuje się dokładnie w pierwszą rocznicę tego wydarzenia.
Carlsson uczył się gry na gitarze od dziesiątego roku życia. Jak sam zaznacza, inspiruje się zarówno jazzem, jak i rockiem, folkiem czy popem. Nie ma jednak wątpliwości, że tymi artystami, którzy są mu najbliżsi, są najprawdopodobniej tacy gitarzyści, jak John Scofield czy
Pat Metheny. Aczkolwiek wcale bym się nie zdziwił, gdyby na najwyższym stopniu gitarowego podium Alf umieścił Norwega
Terjego Rypdala. W każdym razie jeżeli wspomniani wyżej muzycy są również Wam bliscy – „Lights” okaże się doskonałą propozycją. Zwłaszcza że już pierwsze dwie kompozycje chwytają za serce i urzekają pięknem. Nie jest też na pewno dziełem przypadku to, że obie w największym stopniu nawiązują do skandynawskiego folku. „Gråtlåten (The Crying Tune)” otwiera nastrojowa melodia zagrana na gitarze, z którą dialog nawiązuje fortepian. Od tej pory to, co najistotniejsze, rozgrywa się właśnie pomiędzy Carlssonem a Drombergiem, którym w tle z dużym wyczuciem akompaniują członkowie sekcji rytmicznej. Z czasem jednak to gitara wybija się zdecydowanie na plan pierwszy; Alf na bazie pierwotnego, ludowego motywu buduje natomiast porywającą improwizację, którą rozwija przez kolejne minuty, aż do wyciszenia.

W podobnej tonacji utrzymana jest „Brudpolska från Rättvik (Wedding Song from Rättvik)”, z tą różnicą, że tutaj Dromberg staje się nie tylko pełnoprawnym partnerem lidera, ale także w części drugiej przejmuje pełną kontrolę nad zespołem, co znajduje wyraz w fortepianowej improwizacji. Jeśli jest to rzeczywiście pieśń weselna (a przecież nie ma powodu, aby w to wątpić), trzeba przyznać, że zaskakuje nostalgiczno-kontemplacyjnym nastrojem. Ale w końcu to taka chwila w życiu człowieka, która zmusza również do refleksji. W „Chinook” po raz pierwszy to Anton solo odpowiada za introdukcję: on wyznacza ścieżkę, narzuca tempo i klimat, do którego dopasowują się zarówno Carlsson, jak i Löfdahl z Sigfridssonem. Ale nie oznacza to wcale, że przez siedem minut karmieni jesteśmy wciąż tym samym motywem. Dzieje się tu bowiem całkiem sporo, bo i Alf, i Dromberg mają tendencje do snucia długich opowieści. Co z perspektywy słuchacza należy uznać za błogosławieństwo. Gdy gitara zwiększa dynamikę, fortepian łagodzi emocje – w finale jednak cały kwartet postanawia podładować baterie.

„The Epiphany” można z kolei uznać za natchnioną jazzrockową balladę, eteryczną opowieść o zetknięciu się z czymś nadprzyrodzonym (nic mi nie wiadomo na temat preferencji religijnych lidera kwartetu, więc trudno jednoznacznie interpretować ten utwór). Klamrę spinającą całość zapewnia tutaj Hannes Sigfridsson, a w części środkowej znajduje się nawet miejsce na poetycki popis solowy kontrabasisty. „Travels” to numer najkrótszy, niespełna czterominutowy, ale też najbardziej dynamiczny, z energetyczną rockową gitarą i zazębiającym się z nią fortepianem. Na drugim biegunie znajduje się natomiast następujący po nim „The Search”, którego niemal połowę zajmuje pełna niepokojących gitarowych pogłosów introdukcja. Dopiero po trzech minutach „wykluwa” się z niej romantyczny motyw grany przez Carlssona, któremu z czasem zaczyna towarzyszyć Dromberg. Im jednak bliżej końca, tym udział pianisty jest wyrazistszy i coraz bardziej skłaniający się, zresztą wespół z Samuelem Löfdahlem, ku improwizacji.
W kontekście tego, co słyszeliśmy wcześniej, zaskoczeniem może być „21st Century Blues”. I wcale nie chodzi o nawiązania do King Crimson, bo ich tutaj nie ma, ale o to ostatnie słówko w tytule. Bo bluesa, choć akurat mocno podlanego jazzowym sosem, jest w tej kompozycji całkiem sporo. Po kontrabasowym wstępie do głosu dochodzą główni soliści: Carlsson gra bardzo jazzrockowo, ale za to Dromberga wyraźnie ciągnie w stronę bluesa. Najistotniejsze jednak, że ostatnie półtorej minuty dostaje we władanie Sigfridsson, co owocuje niezwykle intensywną i energetyczną solówką perkusji. W zasadzie wszystkie wcześniejsze utwory można było uznać za nastrojowe bądź liryczne; kontrastuje z nimi za to wieńczący dzieło „Where’s the Party at?”, w którym po nadzwyczaj optymistycznym początku (również z zacięciem bluesowym) muzycy starają się jak najgodniej pożegnać ze słuchaczami: mamy więc duet Alfa i Antona, kolejny popis Samuela, ale nade wszystko – będącą charakterystycznym stemplem jakości – improwizację gitarzysty. Nie mam wątpliwości, że o Alfie Carlssonie usłyszymy jeszcze niejeden raz.

Skład:
Alf Carlsson – gitara elektryczna, gitara akustyczna, muzyka
Anton Dromberg – fortepian
Samuel Löfdahl – kontrabas
Hannes Sigfridsson – perkusja