Czy z koncepcji związku uczuciowego między człowiekiem a sztucznie stworzoną kobietą da się jeszcze wycisnąć coś, czego nie było dotąd w kinie? Koreański „Natural City” usiłuje przekonać widzów, że tak.
Gdy „Blade Runner” spotyka „Ghost in the Shell”
[Byung-chun Min „Natural City” - recenzja]
Czy z koncepcji związku uczuciowego między człowiekiem a sztucznie stworzoną kobietą da się jeszcze wycisnąć coś, czego nie było dotąd w kinie? Koreański „Natural City” usiłuje przekonać widzów, że tak.
Byung-chun Min
‹Natural City›
Wbrew pozorom dalekowschodnia kinematografia nie stoi wyłącznie horrorem. Od czasu do czasu tamtejsi twórcy sięgają również po czystą gatunkowo fantastykę naukową. Najlepszym tego przykładem pochodzący z Korei Południowej „Natural City”, film proponujący może i niezbyt oryginalną wizję przyszłości, ale mimo wszystko ciekawy i całkiem porządnie zrealizowany. Ów brak oryginalności bierze się stąd, że twórcy zbyt mocno zapatrzyli się w dwa filmy, czerpiąc z nich pełnymi garściami zarówno główną koncepcję, jak i drobniejsze pomysły. W efekcie momentami „Natural City” wygląda bardziej jak plagiat, niż dzieło inspirowane klasyką kina.
Pierwszym filmem, który zaważył na takim, a nie innym wyglądzie koreańskiego obrazu, jest „Blade Runner”. To dzięki niemu świat przyszłości jest pogrążony w mroku i stagnacji, po okolicy plączą się zbuntowane cyborgi (ciężko stwierdzić, czym tak na dobrą sprawę różnią się w tym filmie androidy od cyborgów), a dręczony rozmaitymi wątpliwościami stróż prawa, działający częstokroć wbrew szeroko pojętemu interesowi publicznemu, durzy się w dziewczynie-cyborgu. Ta zaś zbliża się właśnie do kresu istnienia, bowiem konstrukcyjnie przewidziana długość życia sztucznych ludzi wynosi trzy lata, a dziewczynie – jeśli można tak określić coś stworzonego w fabryce – zostało ledwie kilka dni do osiągnięcia daty przydatności do użytku. Krążą też plotki o wejściu na rynek Cypera, modelu znacznie nowocześniejszego i posiadającego przedłużony okres żywotności, ale o ile w klasyku Ridleya Scotta nowy typ sztucznego człowieka zaczyna z czasem odgrywać w fabule dosyć istotną rolę, o tyle w koreańskim filmie fakt jego istnienia stopniowo ma coraz mniejsze znaczenie. Zresztą nie tylko ten element fabuły – być może z obawy przed zatargiem z amerykańskimi prawnikami – uległ stosownemu przetworzeniu. Podobnie stało się choćby z główną osią fabuły, którą w „Blade Runnerze” było tropienie zbiegłych androidów, zaś w „Natural City” jest nią dążenie funkcjonariusza policyjnych sił specjalnych do ocalenia hołubionej przezeń tancerki z nocnego klubu.
Na to nakładają się odniesienia do japońskiego „Ghost in the Shell”. Koreański film rozpoczyna scena łudząco podobna do tej z japońskiej kreskówki, tylko jakby puszczona wstecz. Tutaj bowiem nie oglądamy pełnego gracji procesu powstawania cyborga, a jesteśmy świadkami brutalnego, mechanicznego demontażu postaci, które niemal do samego końca wyglądają jak normalni ludzie. Scena robi spore wrażenie, ale ze względu na nieprzesadnie wysoką jakość wykonania daleko jej do pełnego poetyki wstępu z anime. Oprócz tego oba filmy łączy idea cyborgów, których działania są kompletnie nieodróżnialne od działań prawdziwych ludzi, a także skomplikowany wątek włamania do bazy danych, rozwinięty w próbę przejęcia władzy nad miastem, a być może i krajem.
Szczęśliwie Koreańczycy wykazali się też własną inwencją i interesująco spletli zapożyczenia z wymienionych filmów z koncepcją możliwości przerzucenia osobowości cyborga w ciało człowieka. Ciężko w tym momencie powiedzieć, jak niby miałoby to funkcjonować – czy na przykład udałoby się egzystować obu osobowościom wspólnie, czy może jednak ta ludzka zostałaby zdominowana przez mechaniczną, bądź wręcz wykasowana, nie sposób też do końca zrozumieć całego mechanizmu umożliwiającego taki przerzut (jest mowa o zgodności łańcucha molekularnego L, tylko z czym, skoro cyborgi są robione od jednej sztancy?), ale sam mariaż natury z techniką wygląda naprawdę ciekawie. Zwłaszcza, że nie tylko bohater marzy o przeniesieniu jaźni swojej ukochanej w ludzkiego nosiciela. Również jeden z cyborgów się do tego przymierza, dowodząc tym samym, że nie jest wyłącznie skazanym na demontaż przedmiotem, a istotą myślącą, czepiającą się życia na wszelkie możliwe sposoby.
Z „Natural City” da się zapewne wyciągnąć znacznie więcej interesujących wniosków, zmuszających do refleksji nad różnicami i podobieństwami życia mechanicznego i biologicznego, nad niebywale cienką barierą odgraniczającą życie rozumne od życia jedynie pozorującego rozum, zaprogramowanego w jakimś laboratorium, nie będzie to jedna droga kwieciem usypana. Głównie dlatego, że film pochodzi z Azji, a tam jest inna tradycja budowania opowieści. Tamtejsze filmy są znacznie bardziej skomplikowane, niż te pochodzące z Ameryki czy Europy, mają też o wiele gęstszą symbolikę, a przede wszystkim niesłychanie rzadko zawierają jasne wyjaśnienie tego, co się dzieje na ekranie. Co więcej, niektórych elementów, niezbędnych do pełnego zrozumienia fabuły, w ogóle brakuje, w związku z czym częstokroć trzeba nieźle główkować, żeby ogarnąć choć część intrygi. Że nie wspomnę o aktorach, którzy dla widzów posiadających na co dzień niewielką styczność ze wschodnioazjatyckim kinem, mogą być słabo odróżnialni.
Prócz nieprzyzwoicie wysokiego podobieństwa do dwóch wymienionych powyżej filmów, „Natural City” posiada też garść pomniejszych uchybień, powodujących, iż film trudno uznać za arcydzieło. Szwankuje na przykład strona wizualna. Obraz jest nadzwyczaj często pogrążony w błękicie, efekty specjalne momentami sprawiają wrażenie plastikowych i niedorobionych, a obserwując niektóre sceny walk można się złapać na tym, że twórcom bardziej zależało na wystrzałowej choreografii, niż na realizmie. Nie ma się więc co dziwić, że – przykładowo – podczas starcia przeciwnicy wyskakują z wody głębokiej na najwyżej dziesięć centymetrów. Wątpliwości budzą też niektóre zachowania bohaterów (jest to widoczne szczególnie mocno pod koniec filmu), a także niezbyt wartka – nawet mimo fikuśnych bijatyk – akcja.
Ogólnie rzecz biorąc „Natural City” jest ciekawym kinem, potrafiącym dostarczyć widzowi intelektualnej rozrywki, aczkolwiek mocno irytującym ze względu na silne podobieństwo do wzmiankowanych filmów. Warto jednak sięgnąć po płytę z tym filmem, ponieważ jest to jedna z niewielu okazji do obejrzenia koreańskiego kina sf w sposób legalny.