Fondue zagłady [Mark Schippert „Władca pierścionka” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl „Władca pierścieni” to dość wdzięczny temat do parodii, nie ma się więc co dziwić, że zarówno w literaturze, jak i w kinematografii, znalazło się całkiem sporo osób nabijających się z pompatycznego dzieła Tolkiena. Jednym z filmów tego typu jest dostępny u nas na DVD „Władca pierścionka”.
Fondue zagłady [Mark Schippert „Władca pierścionka” - recenzja]„Władca pierścieni” to dość wdzięczny temat do parodii, nie ma się więc co dziwić, że zarówno w literaturze, jak i w kinematografii, znalazło się całkiem sporo osób nabijających się z pompatycznego dzieła Tolkiena. Jednym z filmów tego typu jest dostępny u nas na DVD „Władca pierścionka”.
Mark Schippert ‹Władca pierścionka›EKSTRAKT: | 50% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Władca pierścionka | Tytuł oryginalny | The Ring Thing | Reżyseria | Mark Schippert | Zdjęcia | Peter Steuger | Scenariusz | Mark Schippert, Dominik Kaiser, André Küttel, Christoph Silber, Thorsten Wettcke | Obsada | Edward Piccin, Gwendolyn Rich, Leo Roos, Sebastian Arenas, Armin Arnold, Ralph Vogt, Jörg Reichlin, Julia Nakamoura, Michèle Müller, Enzo Esposito, Yoav Parish, Kamil Krejcí, Robert Ismajlovic, Kathrin Wälty, Christian Hunziker, Tobias Steiner, Michael Baumgartner, Mark Schippert | Muzyka | Adrian Frutiger | Rok produkcji | 2004 | Kraj produkcji | Szwajcaria | Czas trwania | 80 min | Gatunek | fantasy, komedia | EAN | 5908223771705 | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Parodie mają to do siebie, że na ogół daleko im do wyrafinowanej rozrywki. Humor posiadają częstokroć przaśny, akcję pretekstową, niewolniczo wręcz opartą na oryginale, a imiona bohaterów i nazwy własne żenująco „uśmiesznione” względem pierwotnych. Szwajcarski „Władca pierścionka” nie odstaje za mocno od peletonu czerstwych prześmiewców, aczkolwiek ma kilka elementów, które ratują go jako samodzielną komedię. Pierwszy z nich to konsekwentny sposób realizacji filmu, o czym szerzej za moment. Drugi – obfitość humoru opartego na czystym absurdzie, dowodzącego jednocześnie, że ekipa miała zbawczy dystans wobec powstającego obrazu. Co nie jest znów aż tak częste u przekonanych o swoim geniuszu parodystów. Akcja filmu zaczyna się w samolocie lecącym wśród wyciętych z kartonu, zawieszonych na sznureczkach chmur. Zakochany do nieprzytomności w koleżance z pracy Fredi, mimo jawnych oznak lekceważenia ze strony wybranki, zamierza poprosić ją o rękę. Żeby przygotować się do tej ceremonii, idzie do toalety poćwiczyć przemowę. Jeszcze ostatni rzut oka na zaręczynową obrączkę i… grawerowane cacko wypada z rąk niezguły wprost do toalety. Fredi rzuca się do muszli łapać rzecz wartą trzy/cztery/pięć/sześć swoich pensji (im dalej w fabułę, tym wyższa kwota), i razem z ceramiką wypada z samolotu, lądując w jeziorze. Na nic jednak cała ta ekwilibrystyka, bo pierścionek zostaje skradziony bohaterowi przez złowieszczo (no, prawie złowieszczo) śmiejącego się rycerza. Teraz Fredi musi odzyskać obrączkę (a z czasem i samą narzeczoną, która być może została porwana), w czym pomaga mu sklerotyczny mag Almgandhi, uparcie nazywający bohatera Fridem, zdziecinniały telehobbiś Pupsi, uważający za szczyt dobrej zabawy deptanie się z innymi telehobbisiami po stopach, uwolniona z pluszowych łap smoka księżniczka Grmpfli oraz niezbyt rozgarnięty szermierz Rackaroll, w którym nieoczekiwanie zadurzył się wspomniany smok o pluszowych łapach. Nie ma co więcej rozpisywać się na temat fabuły, bo jak na dłoni widać, że film jest zwyczajną zgrywą, która zbudowana została wokół jednej, wątłej fabularnej nici – próby odzyskania pierścionka i jednocześnie uratowania świata przed potopem fondue, szykowanym przez złego Saurausa. Reszta to konglomerat rozmaitej jakości grepsów, usiłujących rozbawić zarówno tych, co znają dzieło Tolkiena na wylot, jak i tych, którym nazwisko autora „Władcy Pierścieni” z niczym konkretnym się nie kojarzy. Film trawi jednak tradycyjna dla większości parodii bolączka – przesyt zastosowaną manierą humoru i denerwujące ciągnięcie w nieskończoność grepsów, które – nawet jeśli początkowo rzeczywiście były dowcipne – w szybkim tempie powodują u widza narastające znużenie fabułą. Sprawę dodatkowo pogarszają irytujące inkluzje wątków zassanych z innych bajek. Bo jeśli nawet scena odgadywania hasła do wrót jaskini jest jeszcze zabawna, choć przywodzi na myśl „Seksmisję” (zupełnie odrębną sprawą jest kwestia, czy odniesienie było zamierzone, czy wyszło tak jedynie przypadkiem), to już jawne cytaty fabularne ze „Shreka” zwyczajnie budzą niesmak, stanowiąc coś w rodzaju wrzodu na umiarkowanie zdrowym ciele „Władcy pierścionka”. Trzeba przyznać, że jeśli nawet nakręcona w Szwajcarii parodia niepokojąco często zawodzi jako klasyczna komedia oparta na zabawnych sytuacjach i dialogach, to wręcz wzorcowo wypełnia definicję kiczu, dostarczając tym samym sporej dawki humoru płynącego z podejścia twórców do tematu i wynikającego z tegoż podejścia sposobu realizacji filmu. Wszystko jest tutaj bowiem szalenie umowne, począwszy od momentami jawnie tekturowej dekoracji, przez przerysowaną grę aktorską, kiczowate kostiumy, aż po ogólny wydźwięk historii. Niestety, ekipie ewidentnie zabrakło funduszy na dopieszczenie strony technicznej opowieści. Daje się to odczuć szczególnie mocno w przypadku pozbawionych żywszej kolorystyki zdjęć oraz wyjątkowo ubogiej scenografii, która może i bawi pomysłowym wykorzystaniem tektury, styropianu i gipsu, ale jednocześnie odstręcza pomieszczeniami pozbawionymi jakichkolwiek elementów wystroju. Ale nawet jeśli siłę kiczu we „Władcy pierścionka” osłabia na poły amatorskie wykonanie, to jednocześnie nie sposób nie zaśmiać się na widok samolotu śmigającego między tekturowymi chmurami, walki z gumową gęsią w powietrzu, Nazguli (oczywiście w filmie noszących inne miano) bujających dziecięcy wózeczek, konia wcinającego coś z gigantycznej wersji psiej miski, gry w trzy kubki przezroczystymi kieliszkami czy noszących pancerne gacie i stalowe, krowie łby urukrów, dających się nawet od czasu do czasu doić. W ogólnym rozrachunku film ogląda się zaskakująco dobrze. Czas szybko ucieka (zwłaszcza, że seans trwa niewiele ponad godzinę), akcja wartko biegnie do przodu i nawet świadomość tego, iż oglądane dzieło z pewnością do wybitnych nie należy, nie psuje zanadto widzowi humoru. Być może po części zasługa w tym polskiego dubbingu, który chyba rzeczywiście był lepszym pomysłem, niż lektor, bo – jak zgaduję – oryginalne udźwiękowienie leżało równie daleko od półki z napisem „profesjonalizm”, co zdjęcia. Warto więc sięgnąć po „Władcę pierścionka”, bo przy odpowiednim podejściu (to znaczy wyzbyciu się nadziei na głębokie, ambitne kino) powinien zapewnić kilka chwil niezobowiązującej rozrywki.
|