Kolejny przykład nieprzemyślanej strategii wydawniczej to „Świąteczne zło”. Dramat z niego raczej przeciętny, choć oglądalny. Horror – żaden.
Szaleństwo pana św. M.
[Lewis Jackson „Świąteczne zło” - recenzja]
Kolejny przykład nieprzemyślanej strategii wydawniczej to „Świąteczne zło”. Dramat z niego raczej przeciętny, choć oglądalny. Horror – żaden.
Lewis Jackson
‹Świąteczne zło›
EKSTRAKT: | 50% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Świąteczne zło |
Tytuł oryginalny | You Better Watch Out |
Reżyseria | Lewis Jackson |
Zdjęcia | Ricardo Aronovich |
Scenariusz | Lewis Jackson |
Obsada | Brandon Maggart, Jeffrey DeMunn, Dianne Hull, Andy Fenwick, Brian Neville, Joe Jamrog, Wally Moran, Gus Salud, Ellen McElduff |
Rok produkcji | 1980 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 100 min |
Gatunek | groza / horror, thriller |
EAN | 5907583192854 |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Co i rusz mnie zdumiewa, jakimi ścieżkami chadzają umysły osób dobierających tytuły do krajowej oferty DVD. Dlaczego na ten przykład akurat „Świąteczne zło” do nas trafiło? Skoro od wielkiego dzwonu ktoś się już porywa na wydanie filmu starszego niż pięć lat, czemu wybór pada akurat na jakiś podrzędny tytuł? Czemu nikt nie wydaje szeroko pojętej klasyki, w której mamy straszne braki? I dlaczego pod plakietką horroru wydaje się u nas filmy, które z szeroko pojętą grozą tak na dobrą sprawę nie mają nic wspólnego? Bo „Świąteczne zło” jest regularnym dramatem psychologicznym, a nie żadnym tam slasherem.
Bohaterem opowieści jest pracownik lichej wytwórni zabawek… Przepraszam, manufaktury, bo produkcja idzie techniką rodem z epoki króla Ćwieczka. Mianowicie kilkanaście osób przy każdej z trzech sunących w tempie okulałego żółwia taśm bierze do ręki przesuwającą się zabawkę (na przykład motocykl) i doczepia do niej brakującą część wyjętą ze stojącego na podłodze pudełka (w przypadku motocykla elementem tym jest motocyklista), a następnie komplet na powrót umieszcza na taśmie. Przy czym im dalej od początku taśmy stoi pracownik, tym mniej ma do roboty, bo większość zabawek skompletowali już poprzednicy. Że głupio to wygląda? Ależ oczywiście. Sęk w tym, że scena jest podana śmiertelnie serio i najwyraźniej wcale nie miała być groteską. Podobnie jak zaserwowana widzowi retrospekcja z dzieciństwa bohatera, kiedy to święty Mikołaj, który jakimś cudem zmieścił się w przewodzie kominowym i rozłożył w odpowiednich miejscach prezenty, dość szybko zdejmuje czapę i zaczyna się dobierać – w tymże samym saloniku – do podwiązek pani domu, de facto będącej jego małżonką. Oczywiście niechcący dzieje się to na oczach dziecięcia, które doznało w tym momencie głębokiego wstrząsu światopoglądowego. No ale zostawmy dzieciństwo bohatera, bo nie ono jest tu przedmiotem.
Wspomniany pracownik, mając więcej niż lekkiego fioła na punkcie idei świętego Mikołaja, latami z radością oddaje się wytwarzaniu zabawek. Gdy jednak z czasem zostaje przesunięty do pracy biurowej, a pewnego dnia – naturalnie w Wigilię – przekonuje się o hipokryzji świeżo zatrudnionego speca od marketingu, postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Innymi słowy czyści taśmy produkcyjne z wątpliwej urody zabawek, szyje sobie kostium świętego Mikołaja i rusza w miasto uszczęśliwiać dzieci. Jednak o ile brzdące rzeczywiście są mu wdzięczne, to z dorosłymi jest już zupełnie inna bajka. Gdy wychodzący z bożonarodzeniowego nabożeństwa wierni zaczynają szydzić z kostiumu, nad którym tak bardzo się napracował, coś w nim pęka. W ruch idzie plastikowy żołnierzyk, za pomocą którego wywarta zostaje słuszna zemsta na prześmiewcach. I to jest właśnie pierwszy – i w sumie jedyny – moment, który można powiązać z kinem spod znaku slashera. Co gorsza (dla widza nastawionego na horror), przytrafia się on po dobrej godzinie seansu, biegnącego w dodatku mocno niespiesznym trybem.
Ale tak to już jest, gdy rozbudzone przez wydawcę oczekiwania jawnie mijają się z rzeczywistością. Bo „Świąteczne zło” ewidentnie powstało jako nieprzesadnie oryginalny, niedrogi dramat psychologiczny z bohaterem, który jest samotnikiem i z trudem radzi sobie z życiem codziennym, nie tylko nie potrafiąc działać zespołowo, ale nawet mając problemy z porozumieniem się ze swoim własny bratem, zawsze zresztą traktującym go z góry. Sednem opowieści nie jest więc tutaj morderczy szał sfrustrowanego pracownika, jak by mogło przystawać na horror, a problemy emocjonalne wynikające z nieudanych prób dostosowania się do oczekiwań ogółu, co z kolei skutkuje coraz silniejszym rozchwianiem psychiki i w efekcie jawnym pogwałceniem społecznych norm. Ale wciąż wszystko koncentruje się na kłopotach z osobowością, a nie na morderczych zapędach bohatera, które to tutaj praktycznie w ogóle nie występują.
Żeby było jeszcze dziwniej, w ostatnim kwadransie film wpada w koleiny groteskowej komedii, gdzie szereg scen jest jawnie i celowo przerysowanych, czego najlepszym przykładem pościg za bohaterem, prowadzony przez tłum zaopatrzony w ordynarne, zupełnie nie przystające do wielkomiejskich warunków pochodnie. I właśnie te ostatnie sceny, bodaj najżywsze z całej opowieści i najbarwniejsze, dają filmowi bardziej sprecyzowany charakter. Cóż z tego jednak, skoro w pamięci zostaje głównie leniwa fabuła i bohater, którego perypetiom ciężko kibicować. Tak na marginesie – choć pewnie narażę się w tym momencie wielu osobom – „Świąteczne zło” konstrukcyjnie przypomina mi „Złego Mikołaja”: przez większość czasu podobnie przynudza niezbyt porywającą fabułą, finiszuje jednak w dynamicznym, groteskowym stylu, przez co zostawia po sobie względnie pozytywne wrażenie.
Dobrze chociaż, że film został nieźle wykonany od strony technicznej i mimo relatywnie niskiego budżetu (poniżej miliona dolarów) nie razi amatorszczyzną. No, może poza jedną sceną, gdy brat bohatera zsuwa się ze wzgórka RAZEM Z CAŁYM ŚNIEGIEM, czyli luźno narzuconymi na trawnik białymi, futrzanymi dywanikami robiącymi za pokrywę śniegową. Jak widać, „Świąteczne zło” nie jest żadnym wiekopomnym dziełem i nic wielkiego się nie stanie, gdy ominąć je szerokim łukiem. Aczkolwiek jako historia o wybitnie antyświątecznym wydźwięku obraz ten może okazać się zbawczą odtrutką na szturmujące ekrany telewizorów lukrowane hollywoodzkie laurki.