„Ben 10”, lichy acz popularny serial animowany, doczekał się równie lichej wersji aktorskiej. Obie powstałe historyjki, „Ben 10: Obca potęga” i „Ben 10: Obcy rój”, mają niespełna godzinę długości i zważywszy na jakość ich wykonania raczej nie należy spodziewać się, by Cartoon Network w bliżej rozpoznawalnej przyszłości zamierzał po raz trzeci wdepnąć w tę samą marmoladę.
Dziecko mnie bije, pomyślał sobie obcy
[Alex Winter „Ben 10: Wyścig z czasem”, Alex Winter „Ben 10: Obcy rój” - recenzja]
„Ben 10”, lichy acz popularny serial animowany, doczekał się równie lichej wersji aktorskiej. Obie powstałe historyjki, „Ben 10: Obca potęga” i „Ben 10: Obcy rój”, mają niespełna godzinę długości i zważywszy na jakość ich wykonania raczej nie należy spodziewać się, by Cartoon Network w bliżej rozpoznawalnej przyszłości zamierzał po raz trzeci wdepnąć w tę samą marmoladę.
Alex Winter
‹Ben 10: Wyścig z czasem›
EKSTRAKT: | 30% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Ben 10: Wyścig z czasem |
Tytuł oryginalny | Ben 10: Race Against Time |
Reżyseria | Alex Winter |
Zdjęcia | Morgan Susser |
Scenariusz | Thomas Pugsley, Greg Klein |
Obsada | Graham Phillips, Christien Anholt, Haley Ramm, Beth Littleford, Don McManus, Sab Shimono, Aloma Wright, Robert Picardo, Lee Majors |
Muzyka | Andy Sturmer |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 67 min |
Gatunek | familijny, przygodowy, SF |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Na ogół nie mam większych kłopotów ze zrozumieniem motywacji ludzi, którzy kręcą filmy na podstawie komiksów. Z ekranizacjami gier komputerowych mam już nieco większy kłopot, ale i na tym poletku od czasu do czasu trafia się produkcja więcej niż znośna. Do dziś jednak trudno mi zrozumieć aktorskie wersje filmów i seriali animowanych, zwłaszcza tych realizowanych równolegle z kolejnymi odcinkami kreskówek. Przypadek „Bena 10” jest tym bardziej skomplikowany, że podpięte pod serię filmy aktorskie pochłonęły ogromne pieniądze, a przy tym wcale nie trafiły do kin, bowiem ich przeznaczeniem była emisja wyłącznie na małym ekranie. Co więcej, filmy te trwają minimalnie ponad godzinę, w związku z czym trudno traktować je jako pełny metraż. Co więc chcieli osiągnąć ich twórcy takim, a nie innym działaniem, tego pewnie nie wie nikt.
Cieszący się sporą popularnością serial „Ben 10”, luźno oparty na wychodzącej w latach 1960. serii komiksów „Dial H for Hero”, rozpoczął życie w grudniu 2005 roku. Opowiadał o przygodach dziesięcioletniego Bena Tennysona, który dzięki znalezionemu na wakacyjnym wyjeździe Omnitrixowi, gadżetowi podobnemu do zegarka, może przemieniać się w dziesięć rodzajów kosmitów (z czasem liczba ta naturalnie rośnie) i bronić świat przed złem, a szczególne przed niecnymi zakusami etatowego wroga Bena – Vilgaxa. Po emisji 52 odcinków, w kwietniu 2008 roku na antenę weszła kontynuacja serialu – „Ben 10: Obca potęga”, gdzie bohater – po krótkiej przerwie nadal używający Omnitrixa – ma już lat piętnaście. 46 odcinków tej serii również przypadło do gustu młodocianym widzom, w związku z czym w kwietniu 2010 światło dzienne ujrzał serial „Ben 10: Ultimate Alien”, składający się łącznie z 53 odcinków i opowiadający przygody szesnastoletniego już Bena, który niezmiennie ma u swego boku Gwen, swoją kuzynkę i rówieśniczkę. Oprócz tego stworzono w roku 2007 pełnometrażowy film animowany „Ben 10: Tajemnica Omnitrixa”, a także dwa niespełna godzinne filmy aktorskie: „Ben 10: Wyścig z czasem” i „Ben 10: Obcy rój”, będące przedmiotem niniejszej wiwisekcji.
Pierwszy z nich, nakręcony w roku 2007, zaczyna się niezbyt fortunnie. Oto bowiem w mieście pojawia się odziany na czarno osobnik i zaczyna bić ludziom szyby w oknach i wysadzać samochody, a także zatrzymuje mechanizm miejskiego zegara. Ot, chuligan. Kosmiczny, bo zamiast rzucać kamieniami, za każdym razem spina się i tworzy fioletową kulę umiarkowanie niszczycielskiej energii, a w dodatku chodzi w podświetlanym na niebiesko hełmie – chyba wyłącznie po to, by kiepsko widzieć i dawać fory ewentualnemu snajperowi. W tym momencie przed łobuza wyskakuje człowiek-lawa (znaczy się Ben po przemianie) i usiłuje go uszkodzić, przy okazji denerwując widza czerstwymi odzywkami. Po chwili do zabawy przyłącza się dwóch przybyłych terenówkami (każdy swoją!) policjantów oraz czterech pomagierów łobuziaka, desantujących się z łopotem peleryn z dachu pobliskiego budynku. Walka jest zacięta, człowiek-lawa – wyposażony przez naturę (jakąś na pewno) w mordercze nadprzyrodzone moce – niszczy wroga za pomocą… kopniaków i ciosów pięści, zaś traktowane żarem jego stóp i dłoni przedmioty (na przykład ciuchy przeciwnika)… nie czują się potraktowane jakimkolwiek żarem (albo twórcy nie doszli jeszcze do hasła „realizm” w słowniku, albo pracownicy firmy od efektów specjalnych dostawali głodowe pensje). Natomiast po walce, kiedy napastnicy zostają pokonani, zatrzymany zegar spokojnie sobie rusza dalej, zaś na ulicy nie pozostaje ślad po zniszczeniach. A to dopiero początek historii…
Dalej jest z grubsza klasycznie. Bohater to tradycyjny dzieciak z problemami. W szkole jest obiektem drwin, szczególnie że upiera się przy swoim bohaterstwie w walkach z obcymi najeźdźcami, których to najeźdźców nikt na żywe oczy nie widział. W domu rodzice absolutnie nie wykazują zrozumienia dla jego geniuszu i niespecjalnie zwracają uwagę na jego zainteresowania, siedząc kołkiem w salonie. Zaś dziadek… No cóż, dziadek non stop tkwi w zaparkowanym obok domu wozie campingowym i buduje z różnych odpadków laserowe bronie i inne zaawansowane technologicznie gadżety. Jak to każdy dziadek. W każdym razie chłopak ciągle chodzi niepocieszony, coraz mocniej frustrując się koniecznością utrzymania w tajemnicy istnienia Omnitrixa, aż w końcu nie wytrzymuje i zmieniwszy się w coś w rodzaju małej, humanoidalnej żaby miesza w elektryce baru, w którym akurat siedzą jego prześladowcy, co naturalnie kończy się rzucaniem jedzenia po szkolnej młodzieży (ach, ten nieśmiertelny slapstick).
Wkrótce potem okazuje się jednak, że zabity w czołówce osobnik z podświetlanym hełmem wcale nie czuje się być zabitym i planuje inwazję – khem, khem – Hydraulików (ale tych złych, bo ci dobrzy już są na Ziemi i nam pomagają; i nie, nie w udrażnianiu rur), szczególnie że na naszym globie znajduje się niezniszczalna maszynka umożliwiająca otwarcie portalu dla inwazyjnych statków. Naturalnie w ślad za naszymi bohaterami, którzy poszli sobie rzucić okiem (?) na ową maszynkę, do sekretnego magazynu trafiają intruzi w pelerynach. I znów zaczyna się kopanina, a także i strzelanina laserowa, gdzie niszczycielskie promienie śmigają raźno w poprzek pomieszczenia, cudownym zrządzeniem omijając nie tylko zwinnych napastników, ale i ogromne, gęsto rozstawione po całej hali kondensatory oraz inną cenną, specjalistyczną aparaturę. Jeszcze tylko wyjawienie przez zły charakter sedna niegodziwej intrygi i już widz wie, na czym stoi przez pozostałe pół godziny.
Alex Winter
‹Ben 10: Obcy rój›
EKSTRAKT: | 40% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Ben 10: Obcy rój |
Tytuł oryginalny | Ben 10: Alien Swarm |
Reżyseria | Alex Winter |
Zdjęcia | Anghel Decca |
Scenariusz | James Krieg |
Obsada | Ryan Kelley, Alyssa Diaz, Nathan Keyes, Galadriel Stineman, Herbert Siguenza, Barry Corbin, Dee Bradley Baker, Alex Winter, Wendy Cutler |
Muzyka | Michael Wandmacher |
Rok produkcji | 2009 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 90 min |
Gatunek | familijny, przygodowy, SF |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Film, momentami wyglądający nawet znośnie i teoretycznie posiadający sympatycznych bohaterów, jest irytująco tandetnie zrealizowany. We znaki dają się przede wszystkim niezbyt wymyślne efekty dźwiękowe oraz irytująco słabe efekty specjalne, które w połączeniu z kiepsko dopracowaną scenografią potrafią dać widzowi mocno w kość. Z rzeczy, które cisną się w oczy w sposób wręcz nachalny: dłuższe noszenie podświetlanej maski kończy się fatalnym zaparowaniem wnętrza i utratą kontaktu wzrokowego z aktorem; potraktowany jakąś postarzającą bronią naukowiec jest tak gumowo-plastikowy, jak tylko gumowo-plastikowy może być manekin, zwłaszcza że nie robi na nim absolutnie żadnego wrażenia oderwanie ręki (delikwent bez zająknięcia się instruuje bohaterów w jakiejś sprawie, zaś z rozerwanych arterii nie wypływa najmniejsza nawet kropelka krwi); dziesięciolatek na niedużym rowerku bez większego trudu ucieka przed autem wyposażonym w silnik z turbodoładowaniem; rodzice bohatera zdają się być przyśrubowaną do salonowych krzeseł dekoracją (nie licząc ostatnich scen – siedzą w tym samym miejscu i w tej samej pozie, nieodmiennie rzucając jakimiś banałami); laser bez kłopotu tnie wzmacnianą stal kajdanek, nie rusza natomiast lichej rury, do której kajdanki są przypięte; karabiny Hydraulików są pustymi, plastikowymi wytłoczkami, co można zauważyć (bo są śmiesznie lekkie) podczas dostarczania ich taczką. Na dokładkę zawodzi animacja stworów, w które przemienia się główny bohater – ze szczególnym wskazaniem na okropnie komputerowego futrzaka. Że już nie wspomnę o tym, że zły charakter jest tak paskudny, że aż nikogo – prócz jednego ze swoich popleczników oraz wspomnianego naukowca – nie zabija. W końcu to film dla najmłodszych, prawda? Choć nie jestem pewien, czy i najmłodsi będą czerpali przyjemność z jego oglądania.
„Ben 10: Obcy rój”, również trwający niewiele ponad godzinę, jest filmem zrealizowanym z wyraźnie mniejszym budżetem… A przynajmniej tak chciałoby się powiedzieć, tyle że IMDB podaje w tej kwestii iście absurdalne wartości. I jeśli poprzedni film według tego serwisu kosztował 18 milionów dolarów, w co i tak niezwykle trudno uwierzyć, to w przypadku „Obcego roju” figuruje astronomiczna po prostu kwota 40 milionów dolarów. To naprawdę musi być jakiś żart, bo film ma sine, odbarwione zdjęcia, co wskazuje na kiepską kamerę i tandetne oświetlenie planu, a plenery są rozczulająco niedrogie (zrujnowana hala fabryczna i pustawy magazyn). Aczkolwiek trzeba przyznać, że efekty specjalne ma zauważalnie lepiej zrealizowane. Sęk w tym, że produkcje tej jakości zwykło się kręcić za nie więcej, niż 5 milionów zielonych, i to z jakąś znaną aktorską twarzą, a nie z obsadą z łapanki. No ale cóż, widać Cartoon Network jest bogatym programem i może sobie pozwolić na topienie pieniędzy w kompletnie chybionych projektach.
Co do fabuły – Ben, już o parę lat starszy, zostaje wrobiony w podejrzaną transakcję, której przedmiotem miała być obca technologia w postaci romboidalnych blaszek. W jej wyniku trójka bohaterów – Ben, czemuś nagle dysponująca nadprzyrodzonymi mocami Gwen (w fabule pojawia się sugestia, że oboje z Benem mieli za przodków jakichś obcych) i ich kumpel, który po dotknięciu dowolnego przedmiotu potrafi skopiować jego strukturę i czasowo przemienić się WRAZ Z CIUCHAMI w człowieka-gumę, człowieka-beton czy cokolwiek tam innego – zostaje zaatakowana przez rój zadziwiająco nagle żywych romboidów, tworzących wyjątkowo morderczą chmurę (mam podejrzenia, że scenarzysta mógł wcześniej czytać „Niezwyciężonego” Stanisława Lema). Naturalnie młodzież uchodzi rojowi – sterowanemu przez jakiegoś niegodziwca – i zaczyna drążyć sprawę zarówno zagadkowej technologii, stanowiącej zagrożenie dla ziemskiego życia, jak i dziewczyny, która poprosiła o pomoc w odnalezieniu jej ojca.
Film ma wiele scen skonstruowanych tak, by przypominały te z filmów sensacyjnych – dużo tu szybkich cięć obrazu, zbliżeń na twarze, mało kto siedzi nieruchomo, a wszystkiemu towarzyszy dynamiczna muzyka. Tylko wciąż czuć, że to sensacja na niskim budżecie, zrealizowana przez nisko opłacanych prawie-fachowców. I nic tu nie pomoże mydlenie oczu nominacją do nagrody Emmy w kategorii efektów specjalnych. Synchronizacja efektów specjalnych z obrazem jest momentami skandalicznie słaba, dzięki nieumiejętnie wygładzanym krawędziom postaci na wierzch wyłazi greenbox, tyle że chociaż stwory, w które przemienia się główny bohater, wypadają ździebko lepiej, niż w poprzednim filmie. I pomyśleć, że cała ta fuszerka pochłonęła 40 milionów zielonych. Toć już mniejszy budżet miała starsza o trzy lata głupawka „Zoom: Akademia superbohaterów”, przynajmniej od strony technicznej zrealizowana bez zarzutu, a ledwie 5 milionów więcej kosztował dość wystawny „Dragonball: Ewolucja”, równie niedobry, ale przynajmniej wyglądający tak, jakby rzeczywiście kosztował tyle, ile stoi w rubryczce „budżet”.
Innymi słowy – „Ben 10: Obcy rój” byłby całkiem znośny, gdyby zabrali się za niego prawdziwi fachowcy. A tak, głównie dzięki marnej realizacji, jest to słabiutka rozrywka, która być może – i to umiarkowanie – zadowoli miłośników serialu oraz garść dzieciaków, którzy są złaknieni sensacji, ale jeszcze nie dorośli do tego, by oglądać przygody Bonda.
Jako, że mam (wątpliwą ;) przyjemność regularnego oglądania tych kreskówek na CN, to zachodzę w głowę, jaki w ogóle sens przerabiania na film aktorski czegoś, czego urok polega na kreskówkowej umowności efektów specjalnych.
Oraz swiętej cierpliwości lekko tylko uszczypliwej Gwen w stosunku do nadętego i aroganckiego kuzyna.