Nim świat oszalał na punkcie „Kodu Leonarda da Vinci”, ba!, nim Danowi Brownowi przyśniło się go w ogóle napisać, Brytyjczycy nakręcili „Klucz do Apokalipsy”. Naturalnie jakościowo to nie ta liga, ale mimo wszystko wiele elementów wykazuje zastanawiającą zbieżność.
A uciekał będziesz przed Udo Kierem
[Stuart Urban „Klucz do Apokalipsy” - recenzja]
Nim świat oszalał na punkcie „Kodu Leonarda da Vinci”, ba!, nim Danowi Brownowi przyśniło się go w ogóle napisać, Brytyjczycy nakręcili „Klucz do Apokalipsy”. Naturalnie jakościowo to nie ta liga, ale mimo wszystko wiele elementów wykazuje zastanawiającą zbieżność.
Stuart Urban
‹Klucz do Apokalipsy›
EKSTRAKT: | 50% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Klucz do Apokalipsy |
Tytuł oryginalny | Revelation |
Dystrybutor | Vision |
Data premiery | 12 kwietnia 2002 |
Reżyseria | Stuart Urban |
Zdjęcia | Sam McCurdy |
Scenariusz | Stuart Urban |
Obsada | Natasha Wightman, Udo Kier, Diran Meghreblian, David Urban, Uri Roodner, Coryse Borg, Manuel Cauchi, Anna Beck, Terence Stamp |
Muzyka | Edmund Butt |
Rok produkcji | 2001 |
Czas trwania | 111 min |
Gatunek | groza / horror |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
„Klucz do Apokalipsy” powstał w czasach, gdy thrillery bazujące na odkrywaniu zaszyfrowanych sekretów z przeszłości pojawiały się na rynku raczej incydentalnie. Gdy w roku 2003, a więc dwa lata po powstaniu wspomnianego filmu, światło dzienne ujrzała książka Dana Browna, zewsząd rzygnął pęczniejący z czasem strumień książek i filmów o śmiałkach uganiających się po świecie za różnymi mniej lub bardziej magicznymi reliktami minionych epok, obowiązkowo kryjącymi w sobie jakieś zakodowane, ważkie informacje, od których zależy los świata. Na ich tle „Klucz do Apokalipsy” wypada całkiem nieźle, choć nie da się ukryć, że niektóre jego elementy pozostawiają wiele do życzenia.
Cała rozgrywka toczy się wokół liczącej prawie dwa tysiące lat skrzyneczki zwanej loculus, przez stulecia pozostającej pod pieczą Templariuszy. Jej sekret próbuje rozgryźć skompletowany przez pewnego biznesmena zespół naukowych sław, poszerzony o niezbyt pasującą do towarzystwa, bo piękną i młodą adeptkę alchemii. Nim udaje się dojść do jakichś rozstrzygających wniosków, na rezydencję napada grupa ni to psów, ni to ledwie zmaterializowanych wojowników i dokonuje rzezi. Z rezydencji z życiem uchodzi jedynie ledwo co wypuszczony z więzienia syn biznesmena oraz – cóż za niespodzianka – piękna pani alchemik. Odtąd podążają oni tropem skrzyneczki i próbują rozgryźć jej przeznaczenie, jednocześnie coraz mocniej zdając sobie sprawę, że na ich życie dybią nadnaturalni podwładni tajemniczego nieznajomego, który zdaje się żyć co najmniej od dwóch tysięcy lat i w tym czasie zdołał między innymi założyć zakon Templariuszy.
Mimo że co i rusz ktoś ginie, i to śmiercią zazwyczaj niezwykle daleką od naturalnej, trudno uświadczyć tutaj dreszczu emocji. Brakuje odpowiedniej muzyki (ta, co jest, konsekwentnie próbuje ukołysać widza do snu), brakuje też odpowiedniego przełożenia widocznych na ekranie zdarzeń na sposób postępowania bohaterów i na tempo rozwiązywania przez nich zagadki. Ciągle mają czas na leniwe dyskusje, zadumę, nigdzie się nie spieszą i niespecjalnie niepokoją, choć teoretycznie mają świadomość, co ich czeka w przypadku przegranej. Kłóci się to z ogólną wymową filmu, z konstrukcją intrygi, a nawet ze zdrowym rozsądkiem, zwłaszcza jeśli przypomnieć sobie, że miał to być film o mrożących krew w żyłach zagadkach i artefakcie, który być może jest w stanie rozpocząć Apokalipsę i do szczętu zniszczyć znany nam świat. Ta rozlazłość akcji potrafi zamordować zainteresowanie rozwojem akcji nawet u najtwardszego kinomana, wskutek czego los walczących o ocalenie cywilizacji ziemskiej bohaterów nie wzbudza u widza większych emocji, podobnie jak prawdziwe przeznaczenie artefaktu. Tym bardziej, że praktycznie do samych napisów końcowych nic tak na dobrą sprawę o nim nie wiadomo, bo ktokolwiek się o nim wypowiada, robi to z coraz mocniej denerwującą enigmatycznością.
Odrębnym mankamentem jest konstrukcja postaci. Z jednej strony zawalił sprawę scenarzysta, robiąc z głównego bohatera kryminalistę tylko po to, by chłopak miał szansę w starciu z wytrenowanymi wysłannikami Udo Kiera, owego nieśmiertelnego Templariusza, i żeby bez większych moralnych oporów mógł im wrażać w bebechy różne ostre przedmioty. Kiepskim i naiwnym posunięciem było też wepchnięcie do szacownego grona siwowłosych naukowców młodej, pięknej alchemik, która pasowuje tam jak kwiatek do kożucha tak dorobkiem, jak i autorytetem, a jej podstawowym i chyba jedynym zadaniem w tej części fabuły było rozkochanie w sobie zarówno chłopaka, jak i męskiej części widowni. Z drugiej strony szwankuje gra aktorów, którzy spinają się i wyginają w momentach, które absolutnie tego nie wymagają, w wyniku czego co i rusz kłuje w oczy sztuczność ich zachowań i przesada w okazywaniu emocji, szczególnie wobec statecznego tempa akcji.
Mimo to film ogląda się przyjemnie, a zagadka, którą rozwiązują bohaterowie, interesuje tym mocniej, im bardziej zbliża się finałowe rozstrzygnięcie i im bardziej przedstawiane szczegóły splatają się z detalami znanymi z naszej historii. Wiele elementów intrygi jednak wcale nie zostaje tu wyjaśnionych, a te, co zostają odpowiednio naświetlone, często w ogóle nie pochodzą z głównego nurtu opowieści, co stawia pod znakiem zapytania kwalifikacje zawodowe scenarzysty. Jednak jeśli przymknąć na to oko, „Klucz do Apokalipsy” będzie w stanie zapewnić parę kwadransów całkiem sympatycznej rozrywki.