„Wielka ucieczka duchów” to miła, lekka komedia grozy z garścią bardzo sympatycznych bohaterów, wśród których jest na przykład widmowy oddział rzymskich legionistów. W połowie opowieści następuje jednak katastrofa…
Duchowe pielesze
[Yann Samuell „Wielka ucieczka duchów” - recenzja]
„Wielka ucieczka duchów” to miła, lekka komedia grozy z garścią bardzo sympatycznych bohaterów, wśród których jest na przykład widmowy oddział rzymskich legionistów. W połowie opowieści następuje jednak katastrofa…
Yann Samuell
‹Wielka ucieczka duchów›
EKSTRAKT: | 50% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Wielka ucieczka duchów |
Tytuł oryginalny | The Great Ghost Rescue |
Data premiery | 19 września 2012 |
Reżyseria | Yann Samuell |
Zdjęcia | Antoine Roch |
Scenariusz | David Solomons, Yann Samuell |
Obsada | Jason Isaacs, Emma Fielding, Georgia Groome, Toby Hall, Otto Farrant, Stephen Churchett, Kevin McKidd, Bob Goody, David Schaal |
Muzyka | Mark Sayfritz |
Rok produkcji | 2011 |
Czas trwania | 95 min |
Gatunek | familijny, fantasy, groza / horror, komedia |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Kłopot z komediami grozy zazwyczaj bierze się stąd, że dla większości widzów wrzucenie w horror humoru automatycznie dyskwalifikuje cały film. Bo przecież horror musi być zawsze i nieodmiennie podawany śmiertelnie serio. Naturalnie to bzdura, ale cóż, o gustach ponoć nie powinno się dyskutować. W przypadku „Wielkiej ucieczki duchów” sprawa ma się jednak trochę inaczej. Na słaby odbiór filmu składa się tutaj kilka czynników, wśród których niechęć widzów do mieszanek gatunkowych oraz – niejako przy okazji – niezrozumienie konwencji, w jakiej została nakręcona opowieść, stanowi akurat najmniejszy problem.
Film startuje w bardzo ładnym stylu, przypominając okraszoną humorem opowiastkę w klimacie sędziwego, klasycznego „Ducha z Canterville”. W 1919 roku, w czasie zabawy z kolegą, spada z dachu i ginie Humphrey, jeden z wychowanków sierocińca. Jako duch zostaje przygarnięty przez zamieszkującą budynek „rodzinę” Craggyfordów, na którą składa się „ojciec” Hamish, szkocki wojownik pozbawiony w jednej z XIV-wiecznych bitew obu nóg, „matka” Mabel, ścięta wraz z dwiema siostrami dama dworu, nosząca w kuferku w ramach zapasu dwie pozostałe głowy, a także „dzieci”: wiecznie ociekająca wodą Winifred, dziewczyna utopiona przez sąsiadów podczas sprawdzania, czy jest wiedźmą oraz mający postać płonącej czaszki George, pierwszy śmiałek, który spróbował wystrzelić się z armaty.
Jako że ze względu na widome nawiedzenie budynek zostaje w popłochu opuszczony przez uczniów i nauczycieli sierocińca, rodzina Craggyfordów w błogim spokoju dożywa sobie naszych czasów, kiedy to pewnego dnia nagle traci dach nad głową. Podupadła rezydencja została bowiem wzięta na celownik przez fundację zajmującą się wyburzaniem ruin i stawianiem na ich miejscu mieszkań dla bezdomnych. Pozbawione lokum duchy ruszają więc szukać nowego domu, spotykając po drodze coraz więcej innych, podobnie potraktowanych zmarłych. W rosnącej grupie wygnańców znajdują się miedzy innymi zakonnica, kibic, pilot ze spadochronem pod pachą, ciężarowiec ze sztangą, zamaskowany bojownik IRA z flagą, kosmonauta, facet w slipach i podkoszulku, surfer z wygryzioną deską, kobieta z dużym fragmentem żeliwnego ogrodzenia i mężczyzna z gęstym zwojem łańcucha zamiast głowy. Na plan pierwszy wybija się jednak oddział rzymskich legionistów, w którego dowódcy natychmiast zakochuje się Winifred.
Po nocy spędzonej na zabawach w opustoszałym wesołym miasteczku grupa decyduje się udać do Londynu i wbrew wielusetletniej tradycji ukrywania się przed ludźmi, udowodnić swoje istnienie i przekonać wszystkich, że duchy też mają prawo do godnego życia. W tym momencie – a jest to okolica czterdziestej minuty – fabuła niespodziewanie dostaje drgawek i gwałtownie zdycha. Duchy dostają bowiem obietnicę otrzymania nowych domów, otrzymują też kupony zakupowe (u licha, PO CO?!) i ruszają w miasto tonąc w romansikach, przypadkowym straszeniu mieszkańców i ganianiu się w kotka i myszkę z jakimś enigmatycznym mordercą duchów, który – zważywszy na puentę – powinien być znacznie mocniej wprowadzony w fabułę. Bo pojawiając się co kwadrans to tu, to tam, nie potrafi – choć powinien – wytworzyć klimatu zagrożenia i finał w formie, w jakiej został widzom zaprezentowany, jest absolutnym nieporozumieniem, czymś w rodzaju agonalnego poświstu wydanego przez przekłuty, sflaczały balon, podczas gdy wszyscy oczekiwali huku armaty. No i jeszcze te dobijające wpadki z planu, wrzucone jako atrakcja pomiędzy zakończenie a listę płac…
Ponieważ film powstał na podstawie młodzieżowej powieści Evy Ibbotson, noszącej po polsku tytuł „Zbawca duchów”, notabene – w przeciwieństwie do „Wielkiej ucieczki duchów” – bardzo trafny („rescue” w „The Great Ghost Rescue” to żadna tam ucieczka), trudno stwierdzić, kto tak naprawdę spartaczył konstrukcję fabuły. Czy należy za to dziękować autorce powieści, czy może jednak pozbawionemu talentu scenarzyście, który dość mocno przerobił książkowy oryginał. Jedno jest pewne: w czterdziestej minucie następuje tąpnięcie, wyraźnie rozgraniczające film na dwie połowy. Pierwszą, dowcipną, wartką i skrzącą się ciekawymi pomysłami, oraz drugą – mierną, rozlazłą i zaczynającą nadużywać humoru niskich lotów. Wygląda to zupełnie tak, jakby scenarzysta oberwał nagle w trakcie pracy łopatą przez łeb i kompletnie stracił wątek, zapominając, że zostało mu do ogarnięcia jeszcze pół filmu, dziury zaś zaczęli na chybił trafił zalepiać ludzie z obsługi technicznej, zezujący kątem oka na transmisję meczu ich ulubionej drużyny. Szlag trafia większość humoru, szlag trafia akcję, szlag trafia widza.
W efekcie film w szybkim tempie zaczyna irytować, a w głowie znudzonego widza poczynają się lęgnąć niszczycielskie dla wytworzonego klimatu wątpliwości. Na przykład – kto wpadł na idiotyczny pomysł, że duchy będą marzyły o zakupach? Że jest im potrzebne do szczęścia cokolwiek materialnego? Że w ogóle będą w stanie taką zakupioną rzecz podnieść i ze sobą dźwigać? Poza tym – co z przechodzeniem przez ściany? Czy będąc duchem rzeczywiście trzeba się tego uczyć? Duchy nie są bezcielesne? A co z wyglądem? Czy nie jest tak, że zmarły już po kres czasu zostaje w takiej formie, w jakiej odszedł z tego świata? Skoro niektóre z duchów uparcie łażą z niewygodną kratą ogrodzenia, kubłem na głowie czy z flagą w ręce, to jakim cudem jeden z bohaterów mógł ot tak – po paru stuleciach – zdjąć sobie nagle całun i swobodnie się nim owinąć?
To smutne, jak wiele może zniszczyć kiepski scenariusz. Bo do połowy film jest naprawdę więcej niż przyzwoity, zarówno jeśli chodzi o stronę techniczną, jak i o akcję, czy humor. Przy czym – wbrew pozorom – niezupełnie jest to kino familijne. Owszem, jeden z głównych bohaterów (i w sumie tylko on) jest niepełnoletni, ale przez większość czasu nie odgrywa on przesadnie istotnej roli w fabule i raczej plącze się gdzieś po obrzeżach ekranu, niż ciągnie do przodu intrygę. Nie ma tu też żadnego taniego, nachalnego moralizatorstwa, a historia bynajmniej nie jest wolna od wizualnej makabry oraz wisielczego humoru.
Niestety, efektowna strona techniczna i ładnie skrojone postaci to trochę za mało, żeby zrównoważyć fatalnie rozplanowaną drugą połowę opowieści, przeistaczającą ciepłą, sympatyczną czarną komedię w smętny komediodramat. Jednak nawet mimo to seans „Wielkiej ucieczki duchów” powinien przynieść zadowalającą porcję rozrywki.