Nawet w Niebie go nie chcieli... [Chris Weitz, Paul Weitz „Spadaj na ziemię” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Jest tu taka kupa nonsensów, że nieporadne próby rozśmieszenia widza nie przynoszą skutku. Na dokładkę poważnym problemem Chrisa Rocka jest to, że nie tylko na amatorskim występie w klubie nie jest śmieszny. Nie jest śmieszny również jako Lance Burton. Kwestie, jakie wypowiada, bardzo rzadko wywołują uśmiech, a jego „zabawne” zachowania raczej nużą, podobnie zresztą jak sam film.
Nawet w Niebie go nie chcieli... [Chris Weitz, Paul Weitz „Spadaj na ziemię” - recenzja]Jest tu taka kupa nonsensów, że nieporadne próby rozśmieszenia widza nie przynoszą skutku. Na dokładkę poważnym problemem Chrisa Rocka jest to, że nie tylko na amatorskim występie w klubie nie jest śmieszny. Nie jest śmieszny również jako Lance Burton. Kwestie, jakie wypowiada, bardzo rzadko wywołują uśmiech, a jego „zabawne” zachowania raczej nużą, podobnie zresztą jak sam film.
Chris Weitz, Paul Weitz ‹Spadaj na ziemię›EKSTRAKT: | 20% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Spadaj na ziemię | Tytuł oryginalny | Down to Earth | Dystrybutor | ITI | Reżyseria | Chris Weitz, Paul Weitz | Zdjęcia | Richard Crudo | Scenariusz | Chris Rock, Lance Crouther, Ali LeRoi, Louis C.K. | Obsada | Chris Rock, Regina King, Chazz Palminteri, Eugene Levy, Frankie Faison, Mark Addy, Jennifer Coolidge, Wanda Sykes, John Cho | Muzyka | Jamshied Sharifi | Rok produkcji | 2001 | Kraj produkcji | Kanada, Niemcy, USA | Czas trwania | 87 min | Parametry | Dolby Digital 5.1; format 16:9 | Gatunek | komedia | EAN | 5903570127762 | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
„Spadaj na Ziemię” to kolejna już w tym roku nieśmieszna komedia proponowana przez dystrybutorów. Mam gorącą nadzieję, że jest to wyłącznie chwilowy trend i pojawienie się tego filmu nie oznacza, że czas dobrych komedii definitywnie się skończył. Zwyczajnie przeraża mnie perspektywa szukania dobrej zabawy dajmy na to w sitcomach, a coś takiego niestety zdaje się nam zagrażać. Bądźmy jednak dobrej myśli. Do dna na pewno jest jeszcze kawałek. Film będący w istocie remakiem „Awantury w zaświatach” z roku 1978 („Heaven Can Wait”) został nakręcony wyłącznie po to, by mógł zabłysnąć Chris Rock, utalentowany czarny komik. Z oryginalnej fabuły został główny szkielet – przedwcześnie zabrany z ziemskiego padołu delikwent dostaje drugą szansę – może kontynuować życie w innym ciele. W nowej wersji filmu główny bohater – Lance Barton – jest gońcem, którego marzeniem jest kariera komika. Problem w tym, że podczas gdy jest dowcipny na co dzień (przynajmniej tak stoi w scenariuszu), to na estradzie zupełnie sobie nie radzi. Po kolejnym nieudanym występie na amatorskiej scenie lokalu o wątpliwej nazwie „Apollo”, przez nieuwagę wpada pod ciężarówkę. Czatujący w okolicy anioł zabiera go do nieba nie upewniwszy się nawet, że Lance rzeczywiście poniósłby w wypadku jakikolwiek uszczerbek na zdrowiu. Żeby naprawić pomyłkę, Lance dostaje ofertę zamieszkania w ciele wybranej osoby, która właśnie kończy żywot. Jego wybór pada na podstarzałego milionera, Charlesa Wellingtona III, który umarł otruty przez żonę i jej kochanka. I tu zaczynają się schody – głównie w scenariuszu. Od momentu wcielenia się głównego bohatera w Charlesa Wellingtona III widzimy go wyłącznie jako Chrisa Rocka. Na pierwszy rzut oka założenie, że dla innych jest Wellingtonem, natomiast sam siebie widzi i słyszy jako siebie, czyli Burtona, jest słuszne, jednak owi „inni” to także widzowie, więc formalnie powinniśmy widzieć go jako owego milionera. Niestety, nie było to możliwe z prostej przyczyny – komedia jest adresowana głównie do czarnej widowni (kluczowe postaci są czarne, a większość obecnych w kadrze białych jest szujami, oszustami bądź dziwakami), więc główny bohater musiał być czarnoskóry. Wciąż jednak ciężko – nawet w Ameryce – znaleźć milionera o takim właśnie kolorze skóry, w dodatku nie wypadałoby pokazywać czarnych w złym świetle, a przecież jego żona jest tutaj negatywnym charakterem. Przez co powstał film dziwaczny, pozbawiony bodaj krztyny sensu. Dzięki temu sceny w zamierzeniu zabawne – jak choćby ubieranie się według wzorca kolorowej subkultury (co jest podwójnym nonsensem, bo nie dość, że u milionera raczej nie spodziewałbym się znaleźć w szafie czapki z daszkiem i pomponem, to w dodatku Lance Burton w swoim oryginalnym wcieleniu nosił normalne ubranie), szukanie kanału z czarnym rapem czy smędzenie na estradzie o biedzie, w jakiej się wychował – raczej nużą, a sceny teoretycznie romantyczne wywołują pewien niesmak, jeśli się pomyśli, że do miłej mulatki nachalnie zaleca się starszy, grubszy jegomość z najwyższych sfer, i całuje się z nią na środku ulicy w rejonie zamieszkałym wyłącznie przez kolorową społeczność. Poza tym bohater upiera się przy występach w amatorskiej spelunie (w końcu nawet ją kupuje, byle tylko tam wystąpić), w ogóle nie zwracając uwagi na to, że ma forsy jak zboża. W ogóle nie widać, żeby posiadanie dużych pieniędzy zrobiło na nim jakiekolwiek wrażenie. Z niezrozumiałych przyczyn zdążył jednak poczynić gruntowne zmiany w testamencie, przepisując większość majątku czarnym służącym i dziewczynie. Intelektualny koszmar. Jest tu taka kupa nonsensów, że nieporadne próby rozśmieszenia widza nie przynoszą skutku. Na dokładkę poważnym problemem Chrisa Rocka jest to, że nie tylko na amatorskim występie w klubie nie jest śmieszny. Nie jest śmieszny również jako Lance Burton. Kwestie, jakie wypowiada, bardzo rzadko wywołują uśmiech, a jego „zabawne” zachowania raczej nużą, podobnie zresztą jak sam film. A przecież Rock miał taki ładny występ w „Dogmie”, czy „Zabójczej broni 4”. W dodatku sądziłem, że nie będąc Eddiem Murphym, i nie mając solidnie ugruntowanej pozycji nie może sobie pozwolić na słaby film. Widać się myliłem. Może rzeczywiście pewnym kluczem do zrozumienia takiego stanu rzeczy jest to, że Eddie Murphy celuje w wyższą półkę intelektualną, a Rock stara się brylować u niższych warstw, które nie mają specjalnie wybrednego poczucia humoru. Tylko czy my mamy niższą warstwę, w dodatku czarnych odbiorców, która by usprawiedliwiała wprowadzenie takiego knota na polski rynek? Śmiem wątpić.
|
Remakiem? Coto do diablaza slowo?