„Istota doskonała” to kolejny film, któremu wyrządzono krzywdę przypisaniem do horroru. To, że występują w nim wampiry, nie znaczy od razu, że ma być krwawo i strasznie.
Gdy na straży porządku stoi klecha-wampir
[Glenn Standring „Istota doskonała” - recenzja]
„Istota doskonała” to kolejny film, któremu wyrządzono krzywdę przypisaniem do horroru. To, że występują w nim wampiry, nie znaczy od razu, że ma być krwawo i strasznie.
Glenn Standring
‹Istota doskonała›
Niestety, czemuś się utarło, że jak w fabule jest wampir, to z mety film jest horrorem. Nieważne, że już nie raz, i nie dwa przez ekrany przelatywały filmy czy seriale bardziej kryminalne niż grozy, że bywały nawet ordynarne dramaty i romanse. Wampir to wampir, mordercza, pozbawiona duszy i zabierająca ludziom życie istota. Koniec, kropka. A potem spragniony widoku rozszarpywanych gardeł widz sięga po taki film, zamiast tego trafiając na dłuższe dyskusje wbudowane w fabułę z kryminalną intrygą, i już opinia gotowa – knot, nuda i słabizna, a wampiry to cioty.
Jedną z takich skrzywdzonych produkcji jest właśnie „Istota doskonała”, wydana u nas swego czasu między innymi w kioskowej serii „Wampiry”. Sęk w tym, że przypisanie tego filmu do horroru (podczas gdy na Zachodzie jest sprzedawany raczej jako fantasy) nie było jedynym uchybieniem ze strony naszego dystrybutora. Innym, znacznie poważniejszym, było wydanie go w wersji mocno oberżniętej i źle przetłumaczonej, co spowodowało mętność fabuły i niezrozumiałość szeregu wątków, a co za tym idzie – jeszcze gorszą opinię u sporej liczby widzów. A przecież to jedna z niewielu faktycznie udanych filmowych historii steampunkowych, z bogatą kreacją świata i przewrotną konstrukcją społeczną.
Akcja filmu rozgrywa się w nowozelandzkim Jamestown, ogromnej, regionalnej stolicy posiadającej własną królową i specyficzny kościół – Bractwo. Tworzą go długowieczne wampiry, stworzone zupełnie przypadkiem podczas jednej z wielu morderczych epidemii, nękających Ziemię kilkaset lat wcześniej, a spowodowanych przez prowadzących genetyczne eksperymenty szarlatanów. Gdy po latach tępienia wampirów te zaczęły się organizować w Bractwo i pomagać ludziom, między innymi opracowując szczepionki i doprowadzając w końcu do zakazania badań genetycznych i zlikwidowania większości zaraz, na kolejne trzysta lat ustaliło się swoiste status quo. Odtąd wampiry dostarczały szczepionki, do których wytworzenia być może używały własnej krwi, a ludzie traktowali ich jak swoich pasterzy i chodzili do ich kościołów po radę, a także by złożyć – jak najbardziej dobrowolnie! – ofiarę. Sytuację najlepiej oddaje rewelacyjna scena kulturalnej dyskusji przy stoliku, gdy dwóch dystyngowanych panów w czerni raczy się czymś z kieliszków i zabawia rozmową elegancką damę, która… ma podczepioną do przegubu ręki rurkę z kranikiem, z którego dyskutanci co pewien czas swobodnie uzupełniają poziom płynu w kieliszkach. Ot, taka troszkę mniej ortodoksyjna wersja krwiodawstwa.
Po trzystu latach względnej sielanki – bo ludzkość wciąż jest nękana grypą – następuje jednak katastrofa. Jeden z członków Bractwa zaczyna zagryzać na mieście kolejne osoby, co grozi odrodzeniem się u ludzi atawizmów i wybuchem otwartej wojny, której szczupłe liczebnie wampiry mogą nie przetrwać. Wytropić zabójcę próbuje jeden z członków Bractwa, będący tak naprawdę bratem niebezpiecznego osobnika, oraz jedna z nielicznych kobiet-detektywów, na co dzień zajmująca się zwalczaniem nielegalnego handlu szczepionkami. Zaczyna się trudna rozgrywka, w której stawką z czasem staje się istnienie całego Jamestown.
O części z podanych wyżej elementów polski widz jednak nie ma szansy się dowiedzieć z krajowego wydania DVD. Zabrakło na przykład w czołówce kilku obecnych w zagranicznych edycjach napisów, które wyjaśniałyby, skąd się wzięły wampiry (wcale nie były dziełem inżynierii genetycznej, a po prostu ubocznym efektem jednej z epidemii grypy), dlaczego zakazano eksperymentów genetycznych (bez tej informacji scena z dziewczynką w szkole jest niezrozumiałą abstrakcją), a także czemu w ogóle ludzie zaczęli traktować wampiry jako zbawców (okiełznali zarazy i zjednoczyli ludzkość głównie dzięki swojej religii i nauce). W naszej wersji pomija się też informacje o grypie, z uporem maniaka tłumacząc wypowiadane przez rozliczne osoby słowo „influenza” nie jako „grypa”, a jako „wirus”, bądź w ogóle nie tłumacząc niektórych niewygodnych kwestii. Co naturalnie wypacza sens historii, bo grypa, która dała między innymi wampiry, była tylko jedną z wielu rozmaitych plag. Próżno też szukać w naszym wydaniu informacji, że siedziby Bractwa są po prostu kościołami, na co zresztą wskazuje ich katedralna architektura, a także choćby wzmianki o tym, że Jamestown jest stolicą państwa o nazwie Kolonia Pacyfiku. Za to dla urozmaicenia w którymś momencie, tak zupełnie od czapy, możemy usłyszeć lektora wypowiadające zagadkową frazę „Czternaście zero dwa”.
Wielka szkoda, że tak spaprano naszą edycję „Istoty doskonałej”, bo przez to znacznie trudniej „wejść” w przedstawiony świat. A jest on dość niesamowicie odmalowany, ze specyficzną budową społeczeństwa i zatrzęsieniem dopracowanych gadżetów. Są tam więc wielkie sterowce, jest powszechne oświetlenie gazowe (co nie znaczy jednocześnie, że nie ma i prądu), są patefony na jakieś skomplikowane zasobniki o trapezoidalnym kształcie, są prymitywne kaloryfery z wielkimi manometrami, są jednak także i samochody (okresu naszych lat 1930-tych, tyle że na parę), broń palna, wielkie, toporne paralizatory i telewizja – taka z malutkim, okrągłym ekranem. No i oczywiście dużo przedmiotów z miedzi i mosiądzu, a także odpowiednie ciuchy, że wspomnę na przykład niemalże esesmańskie wyposażenie wampirzych strażników.
Ponieważ jednak film kręcili Niemcy, a nie dysponujący poważnym finansowym zapleczem Amerykanie, od czasu do czasu daje się tutaj wyczuć niedostatecznej wysokości budżet, jak choćby w scenach z malowanymi na wielkim płótnie dekoracjami tła. Niedużo tu także akcji, a aktorzy ruszają się raczej opieszale, usiłując uchodzić za osoby godne i dystyngowane, co dodatkowo wpływa na spowolnienie tempa opowieści. Nie zmienia to jednak faktu, że film jest pomysłowo skrojony i rozsądnie zrealizowany. Potrafi też zainteresować oryginalną intrygą. Gdyby tylko nie to okrojone wydanie…