Tak właśnie mogłoby wyglądać „Braterstwo wilków”, gdyby Francuzi nie przesadzili z efektami specjalnymi i koniecznie nie chcieli się pochwalić, jak wspaniałą mają kinematografię. „Romasanta” to film spokojny, w ciepłej kolorystyce, ale każdą sceną budujący mroczną, pełną tajemnic historię.
O wilku mowa
[Francisco Plaza „Romasanta” - recenzja]
Tak właśnie mogłoby wyglądać „Braterstwo wilków”, gdyby Francuzi nie przesadzili z efektami specjalnymi i koniecznie nie chcieli się pochwalić, jak wspaniałą mają kinematografię. „Romasanta” to film spokojny, w ciepłej kolorystyce, ale każdą sceną budujący mroczną, pełną tajemnic historię.
Francisco Plaza
‹Romasanta›
„Romasanta” jest specyficznym filmem. Od pierwszej sceny przywodzi na myśl „Braterstwo wilków”. Zarówno sposób opowiadania historii, jak i ogólny zarys fabuły (opowieść oparta na rzeczywistych zdarzeniach z XIX wieku, kiedy to po lesistych terenach na prowincji grasowała mordująca ludzi, niezidentyfikowana bestia), a nawet producent (Canal +) nie pozwalają ani na chwilę zapomnieć, że film jest niejako młodszym bratem francuskiej opowieści. Nie znaczy to jednak, że gorszym – zwłaszcza, iż osiąga podobny efekt nieporównanie niższym kosztem. Nie wikła się również niepotrzebnie w dokładne wyjaśnianie ponadstuletniej tajemnicy, na czym – przynajmniej moim zdaniem – „Braterstwo…” się wyłożyło.
Fabuła „Romasanty” jest stosunkowo prosta. W roku 1851 na północy Hiszpanii, gdzieś w Galicji, zaczynają ginąć okoliczni mieszkańcy. Ich ciała, znajdowane głównie w leśnych ostępach, są specyficznie okaleczone. Ślady kłów i pazurów wskazują na robotę wilków, ale który wilk rozcina skórę nożem, by wydobyć z ludzkiego ciała tłuszcz? Coraz częściej więc mówi się o grasującym w lasach wilkołaku. W tym samym czasie w okolicy działa Manuel Blanco Romasanta (w tej roli zawsze intrygujący Julian Sands), obwoźny handlarz i skryba. Zadurzony w nad wyraz urodziwej Barbarze Garcii (apetyczna Elsa Pataky, grająca ostatnio w „Iznogoudzie” i trzeciej części „Re-Animatora”) stara się przychylić jej nieba. Kupuje nową suknię, pachnidła, obiecuje też załatwić siostrze Barbary pracę w mieście, a siostrzenicy dobrą szkołę. Jednak obu damom nie jest dane dotrzeć do wymarzonego miasta – giną w środku lasu, zamordowane w dość okrutny sposób. Romasanta wraca do Barbary twierdząc, iż dziewczyny są szczęśliwe i czekają na jej przyjazd. Sielanka jednak dość szybko się kończy. Ktoś dybie na życie Romasanty (przeznaczona dla niego kula – srebrna – trafia Barbarę w ramię), zaś podarowany ukochanej wisiorek niemal na pewno należał do znalezionej jakiś czas temu w lesie zmasakrowanej dziewczyny. W nocy Barbara przeszukuje wóz Romasanty. Znalezione w nim przedmioty powodują, że dziewczyna postanawia na własną rękę sprawdzić, co się stało z osobami, którym pomagał jej kochanek.
Praktycznie od początku filmu widz ma pewność, że główny bohater musi być w jakiś sposób powiązany z zabójstwami. Przebieg fabuły, miast zaciemniać obraz i podawać mylne tropy, wręcz wzmacnia przekonanie o winie Romasanty. Kulminacyjnym momentem jest scena w lesie, gdy bohater pokazuje siostrzenicy Barbary, jak zrobić z ptaszka motylka (a jest to metoda nader okrutna). A przecież to nawet nie jest połowa filmu! Jako że intryga jest już praktycznie rozwiązana i nie ma co się spodziewać większych zaskoczeń, zdawałoby się, że dalsze oglądanie filmu będzie zupełną stratą czasu. Tak jednak nie jest. Twórcy zaproponowali bowiem dwa ciekawie przedstawione wątki. Pierwszym z nich jest prywatne śledztwo Barbary, odkrywanie kolejnych szokujących szczegółów działalności Romasanty, a w końcu pościg za nim – wszystko to pokazane dynamicznie i bez denerwujących przestojów akcji. Drugim z wątków jest dochodzenie prowadzone urzędowo, skupione na naturze zbrodni, na próbie ustalenia, czy morderca rzeczywiście mógł być wilkołakiem. Śledczym pomaga sprowadzony ze stolicy naukowiec, głoszący śmiałe teorie i stosujący dość kontrowersyjne metody badawcze (notabene bardzo podobne do tych z „Jeźdźca bez głowy”).
Co ciekawsze, film o – było nie było – wilkołaku, pozbawiony jest niemal zupełnie efektów specjalnych. Wyjątek stanowi jedna jedyna (aczkolwiek dość długa) scena obrazująca przemianę wilka w człowieka. Nie jest to jednak zwykła, szybka, pokazana mimochodem przemiana, do jakiej przyzwyczaili widzów autorzy likantropicznych obrazów. Tutaj metamorfoza jest mozolna, bolesna i bardzo wyczerpująca. Ten majstersztyk nieco mniej dziwi, jeśli zerknąć na napisy początkowe, bowiem jednym z producentów filmu jest Brian Yuzna, znany producent i reżyser filmów grozy (choćby „Necronomiconu”, czy dwóch części „Re-Animatora”), wspierający ostatnio swoimi umiejętnościami powstające w Hiszpanii angielskojęzyczne horrory, takie jak „Ciemność”, „Dagon”, wspomniana już trzecia część „Re-Animatora” i najświeższy „Rottweiler”. Jeśli do tego dołożyć przepiękne zdjęcia, ciepłą kolorystykę filmu i dobrą grę aktorską, a także stonowane tempo fabuły (bez galopad, wrzasków czy pojedynków), to otrzymamy ładny i ciekawy film, z historią nie dającą się jednoznacznie zinterpretować. Film zdecydowanie mądrzejszy od pseudohollywoodzkiego „Braterstwa wilków”, choć nie tak efektowny.
Nie da się jednak ukryć, że fabuła „Romasanty” została nienajszczęśliwiej skonstruowana, przez co film jest praktycznie pozbawiony napięcia. Sprawca znany jest niemal od początku, sprowadzony specjalista od ludzkich charakterów również nic nowego nam nie powie, jedynie Barbara będzie musiała dociekać prawdziwej natury kochanka. To raczej dramat kobiety, która chce zbawić świat, niż literalny horror. Naturalnie jest tutaj wyczuwalny klimat niepokoju, ale wprowadzony trochę mimochodem, jakby nie on był w filmie najistotniejszy. Sęk w tym, że nie wiadomo, co miało być siłą filmu. Fabuła? Zdjęcia? Klimat? Ładne aktorki? Każda z tych opcji po chwili namysłu jest do odrzucenia. To właśnie główny mankament filmu powodujący, iż nie zdobył takiego uznania, na jakie teoretycznie zasługiwał: waha się między horrorem, kryminałem, filmem kostiumowym, romansem a dramatem, żadnego z tych gatunków do końca nie przyjmując.
Mimo to „Romasanta” wart jest uwagi, bowiem potrafi zachwycić zarówno plenerami, jak i opowiadaną historią. Polecam.